Przykład Zbigniewa Śreniawskiego pokazuje, że zarabiać można na wszystkim. Przedsiębiorca z Piekoszowa wpadł na pomysł, by stworzyć i opatentować spinacze, dzięki którym nie musimy parować skarpetek po wyjęciu z pralki. Genialne?
Szukanie wczesnym rankiem dwóch pasujących do siebie skarpet potrafi być naprawdę frustrujące. Czas nieubłaganie ucieka, podczas gdy my męczymy się z jedną z najbardziej prozaicznych czynności na świecie. To właśnie jeden z takich poranków natchnął Zbigniewa Śreniawskiego do stworzenia spinaczy, dzięki którym skarpetki nie giną w czeluściach bębna pralki.
– Każdy mógł na to wpaść – podkreśla przedsiębiorca. – Pewnej zimowego poranka 2010 roku szukałem dwóch takich samych skarpetek. Pomyślałem sobie, że ten problem dotyczy przecież nas wszystkich. I zacząłem zastanawiać się nad jak najprostszym rozwiązaniem – opowiada.
I tak powstały spinacze do skarpet. Gumowe, w 12 kolorach i sprzedawane w paczkach po 20 sztuk, mają oszczędzić nam czasu przy parowaniu tej części garderoby. Śreniawski opowiada, że w 2014 roku sprzedał ich około 100 tys. sztuk. Jego produkt lądował w pralkach całej Europy, USA, a nawet tak egzotycznych dla nas kierunków jak Singapur. Przedsiębiorca przyznaje, że są to jak na razie indywidualne zamówienia i ciężko mówić o dużej skali eksportu.
Przedsiębiorca opowiada, że obecna skala sprzedaży nie robi na nim wrażenia, przez długi czas produkował bowiem pachnące okładki na zeszyty – prawdziwy przebój wśród dzieci, których wczesne lata szkolne przypadły na lata 90. Twierdzi, że sprzedawał ich wtedy miliony. W okresie świetności założona w 1984 roku firma zatrudniała 70 osób. Od początku była związana z przetwórstwem tworzyw sztucznych. Na początku lat 90. Śreniawski wpadł także na pomysł masowej produkcji foliowych toreb na śmieci. – Ludzie się ze mnie śmiali. Pytali, kto będzie to kupował, skoro można wyłożyć śmietnik gazetami. Dzisiaj widać, że to ja miałem rację – chwali się.
Dzisiaj Piekoszowianin koncentruje się na spinaczach O-Ring. By usprawnić produkcję, własnoręcznie stworzył nawet własną linie produkcyjną, z której jest zresztą bardzo dumny. – Kosztowała mnie dużo pracy, ale dzięki temu mam pewność, że nikt nie skopiuje mojego pomysłu – mówi. Śreniawski twierdzi, że jego obawy wzięły się z obserwacji. – Kojarzy pan te małe cukierki, które pojawiają się na targach? Firma, które je wymyśliła, korzystała z usług zewnętrznego dostawcy, który w pewnym momencie uznał, że podzieli się sposobem produkcji z innymi klientami – argumentuje.
Swoją firmę reklamuje się przez internet. Inwestuje głównie w reklamę AdWords i pozycjonowanie strony w wyszukiwarce. – Internet to potęga. Czekam teraz, aż pomysł zaskoczy na szeroką skalę – podkreśla.
Poza sukcesem na miarę okładek na zeszyty Śreniawskiemu brakuje jeszcze jednego. Przedsiębiorca w 2010 roku złożył wniosek patentowy, ale od tego czasu wciąż nie może doczekać się decyzji urzędu – Wie pan mieszkamy w Polsce. To musi potrwać – uśmiecha się bez cienia pretensji.
W 2013 roku Śreniawski zgłosił swój produkt do konkursu „Polski Wynalazek 2013”. Bez efektów. Lepsze okazał się wtedy „Cyber Oko” służące do diagnozy i terapii osób w stanie śpiączki. Mimo porażki przed produktem przyszłość zdaje się stać otworem. W końcu kogo nie wkurzają regularnie ginące skarpetki?