Na początek zagadka. Co powinien zrobić dyrektor IT w państwowej firmie, aby dostać podwyżkę o pięć tysięcy brutto? Przejść do prywaciarza. Różnice w wynagrodzeniach informatyków w sektorze publicznym i państwowym sięgają kilkudziesięciu procent. Jeśli do pensji dołożyć archaiczne warunki pracy, rutynowość działań, biurokrację i brak możliwości rozwoju zawodowego, widać jak na dłoni, że sektor publiczny nie ma, czym zachęcić najlepszych informatyków. A potem dziwimy się, że e-państwo nam szwankuje, a informatyzacje urzędów trwają w nieskończoność.
We wrześniu Ministerstwo Cyfryzacji zorganizuje Hackathon, czyli maraton programowania. W ciągu dwóch dni (i nocy) uczestnicy będą starali się wypracować najciekawsze pomysły na wykorzystanie danych publicznych. Ministerstwo obiecuje cenne nagrody i wdrożenie najlepszych prototypów. To pewien przełom w poszukiwaniu informatyków przez instytucje publiczne.
Zazwyczaj, ograniczone sztywnym gorsetem wymogów formalnych, urzędy muszą zamieszczać ogłoszenia w rodzaju tych z marca 2016 roku, które ukazał się na stronie Urzędu Miasta w Limanowej. Lista obowiązkowych wymagań ma 14 pozycji (w tym trzy podpunkty) plus pięć pożądanych. Zakres zdań z trudem mieści się na stronie A4. Wymagane dokumenty są wymienione w punktach od a do h. Osoba, której szuka urząd, będzie nie tylko administratorem sieci, programistą C++, ale ma odpowiadać m.in. za wdrożenie programu pl.ID i obsługiwać Corela i Photoshopa.
– Ogłoszenie rekrutacyjne urzędu wygląda jak standard sprzed kilkunastu lat. Podejrzewam, że wynika to z tego, że jest u nich inny target niż w większości firm szukających pracowników IT na rynku. Takie ogłoszenie przyciągnie kogoś z konkretnym typem osobowości, który wpisze się w tryb pracy urzędu i który ma umiejętności z obszaru IT – mówi dla INN:Poland Asia Kamińska, rekruterka, autorka bloga HR z pasją. – To mocno odbiega od tego, co się teraz dzieje na rynku. Ale myślę też, że pracownik, którego szukają również jest w kontrze do grupy docelowej większości firm IT. Jeśli urząd zrobiliby hurra ogłoszenie i znalazł standardowego pracownika IT XXI wieku, pobiliby się pierwszego dnia – dodaje z uśmiechem.
– Moim zdaniem, na taką ofertę odpowie na przykład ktoś po szkoleniach z urzędu pracy, kto przyuczył się do zawodu i tam trafił na ogłoszenie. Nie liczyłabym na to, że ktoś zwróci na nie uwagę na listingu innych ogłoszeń na portalach z ogłoszeniami o pracę. W mojej ocenie nikt typowo rynkowy nie zaaplikuje – Joanna Kamińska, spytana o ocenę efektywności, nie pozostawia wątpliwości. – W ogłoszeniu nie ma żadnych benefitów dla pracownika, są same wymagania i stos dokumentów do dostarczenia – wyjaśnia.
Wysokość wynagrodzenia reguluje rozporządzenie Rady Ministrów z dnia 18 marca 2009 r. w sprawie wynagradzania pracowników samorządowych (t.j. Dz.U z 2014 poz. 1786). Jednym z jego elementów jest 22-stopniowa tabela zaszeregowań. Dla każdego stanowiska przypisane określone wynagrodzenie. Informatyk w tej tabeli jest zakwalifikowany do X stopnia zaszeregowania. Jest na tym samym poziomie co podinspektor, geodeta i kartograf. To znaczy, że wedle rozporządzenia na rok 2016, jego wynagrodzenie podstawowe informatyka w samorządzie nie może być niższe niż 1400 złotych. W praktyce rzadko szerokość widełek na jednym stopniu zaszeregowania przekracza 100 procent. To znaczy, że informatyk w samorządnie bardzo rzadko zarobi więcej niż 2800 złotych.
Wedle wyników badania firmy IT Leasing Team, wystarczy oferta z wynagrodzeniem wyższym od dotychczasowego o 20 procent, sprawi, że siedmiu z dziesięciu informatyków będzie gotowych zmienić pracę. Na drugim miejscu jest możliwość uczestniczenia w atrakcyjnych projektach.
Z kolei według danych firmy Sedlak & Sedlak, różnice w wynagrodzeniach w IT pomiędzy sektorem publicznym i prywatnym wynoszą nawet 50 procent. Dyrektor IT, na którego powoływaliśmy się we wstępie, dwa lata temu (brak nowszych danych) zarabiał nieco ponad 11 tysięcy złotych brutto „na państwowym”. W sektorze prywatnym – ponad 16 tysięcy. Jak mówi nam nieoficjalnie przedstawiciel firmy informatycznej współpracującej z administracją publiczną, w urzędach, zostają tylko pasjonaci lub osoby, które się uczą.
– Znam świetnych programistów, informatyków i innych specjalistów IT, którzy rozpoczynali swoją drogę zawodową w sektorze publicznym, nawet w ZUS-ie – potwierdza w rozmowie z INN:Poland Agata Landzwójczak, Konsultant HR z wieloletnim doświadczeniem w spółkach IT. – Sektor publiczny jest często pierwszym przystankiem dla osób z mniejszych miejscowości, w których brakuje prywatnych firm, tym bardziej, technologicznych, a chcą zostać w swoim miasteczku. Jednak często w kolejnym kroku trafiają do zagranicznych organizacji, dla których mogą choćby pracować zdalnie – wyjaśnia.
Praca w sektorze publicznym nie jest atrakcyjna dla Kacpra, którego firma IT Personal świadczy usługi oustourcingu IT dla urzędów. Wie jak to wygląda od podszewki, bo wcześniej pracował wcześniej w jednym z muzeów.
– W firmach państwowych raczej przeznacza się pieniądze na sprzęt, a nie na ludzi. Zdarza się, że pracownicy, którzy nie mają odpowiedniej wiedzy, nie maja na co dzień do czynienia z dużymi firmami, robią pochopne zamówienia – opowiada dla INN:Poland Kacper. – Potem są takie efekty, że serwery warte kilkanaście tysięcy stoją w pokoju, gdzie jest klimatyzator na kółkach – dodaje.
W jego ocenie za mniejsze pieniądze, oczekuje się większa odpowiedzialność. A w kadrze zarządzającej dominują ludzie, którzy choć są wykształceni, to nie lubią zmian.
– To są instytucje, które przede wszystkim gwarantują stabilizację. Zostają tam często osoby, dla których jest ona kluczowa, np. ze względu na sytuację rodzinną. To, co charakterystyczne jednak dla tych instytucji, to bardzo długi i trudny proces zmiany. Wszystkie innowacje są dyktowane i przeprowadzane z góry i pojedynczy pracownik ma na nie mały wpływ, jeśli nie żaden – wyjaśnia Agata Landzwójczak.