„Nie powiem Ci tego pod nazwiskiem”. To zdanie usłyszałem kilka razy. Tak samo, jak upewnienie się, że w tekście na pewno nie pojawią imiona moich bohaterów. A wystarczyło, żebym poprosił osoby pracujące w handlu detalicznym o skomentowanie historii z Wrocławia. Jeden z kierowników tamtejszego sklepu wielkopowierzchniowego został skazany za to, że przyjął od dostawców korzyści majątkowe o wartości czterech milionów złotych.
– Cztery miliony złotych? Jestem strasznie ciekaw jak on to zrobił! Teraz to bardzo trudne. Sieci robią wszystko żeby do takich sytuacji nie dochodziło – nie kryje zdumienia w rozmowie z INN:Poland Grzesiek, który pracował jako zastępca kierownika, a później kierownik w jednej z konkurencyjnych hal spożywczych. – Dostawaliśmy shelf-plany, szczegółowe plany ustawienia towarów na półkach. Rzeczy były wynegocjowane w centrali i dostawca oficjalnie za nie płacił. Więc zrobienie takich pieniędzy, to niezła sztuka – dodaje.
Grzegorz, który zjadł zęby na pracy w handlu jest naszym przewodnikiem po zawodzie kierownika hali lub kierownika sklepu. Zna doskonale wszystkie sztuczki, wie co można zrobić, a co nie przejdzie. A możliwości są spore. Choć, jak zaznacza nasz rozmówca, kiedyś były dużo większe. Teraz centrale firm starają się jak najbardziej ograniczyć możliwości nielegalnego dorabiania.
– Zacznijmy od tego, że kierownik nie jest właścicielem biznesu. Zarabia trzy tysiące, a obraca cudzymi milionami. Wykupienie miejsca na półce kosztuje w centrali grubą kasę. Od tego, jak towar będzie wystawiony, zależy jak zrotuje (jak szybko się sprzeda – przyp.red.). A to się przekłada na premię dla przedstawiciela handlowego albo KAM-a (Key Account Manager – przyp. red.) dostawcy. I oni szukają sposobów, żeby więcej sprzedać w sklepie, który obsługują – opowiada Grzesiek. – Mnie uczył mój kierownik. Za zamówienie dodatkowej palety towaru najczęściej dostawał bony – opowiada.
To właśnie bony i gotówka zostały znalezione przez policję w mieszkaniach i skrytkach bankowych Pawła S., którego proces rozpoczął się właśnie przed wrocławskim Sądem. Były kierownik sklepu Kaufland został zatrzymany w 2010 roku w akcji o kryptonimie „Kufel”. Zarzuca mu się faworyzowanie dostawców w zamian za korzyści majątkowe. Pawłowi S. grozi od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności. Podejrzany broni się twierdząc, że pieniądze były formą podziękowania. W całej sprawie zarzuty postawiono 27 osobom.
– Najgorszy to był kierownik z X (tu pada nazwa małego miasteczka – przyp red.). Zaczynał rozmowę od tego, że na przykład musi wymienić amortyzator w samochodzie. Nie brał gotówki, ale wymieniliśmy mu ten amortyzator i braliśmy fakturę na naszą firmę – nasz kolejny rozmówca był KAM-em, kierownikiem do spraw kluczowych klientów u producenta z branży FMCG. Prosi żeby nie podawać więcej szczegółów. – Często na szkoleniach, przy kieliszku, opowiadaliśmy sobie o najbardziej bezczelnych kierownikach w naszych regionach. Niektórzy w ogóle nie kryli się z tym, że trzeba dać im w łapę – dodaje.
– Najprościej było coś przyciąć na gratisach. Dostawaliśmy od przedstawicieli jakieś gratisowe produkty. Najlepiej poza wiedzą centrali, bo wtedy mogły uzupełniać braki w inwentaryzacji. A wiadomo, że w markecie zawsze są straty – opowiada Grzesiek. – Ale można też ich było w ogóle nie wprowadzać na sklep – mruga znacząco okiem.
– Korupcja wśród kierowników sklepów? Pewnie, że istnieje – wybucha śmiechem kupiec znanej sieci na prośbę o komentarz do sprawy byłego kierownika z Kauflandu. – Oczywiście oficjalnie nikomu nie wolno o tym mówić, w naszej firmie nawet zwolniliśmy jakiegoś kierownika, bo miał podejrzenia korupcyjne. Wiadomo, że firma nie może sobie pozwolić na takie sytuacje, po to negocjujemy warunki centralne – wyjaśnia.
– Przedstawiciele rzadko sami coś proponowali, ale znakomicie rozumieli, o co chodzi – mówi Grzesiek, były kierownik. – Mam kolegę z budowlanki, który z gratisów wybudował i wykończył sobie dom. Dla producenta jedno wiadro farby więcej czy trzy karnisze to żaden wydatek. Większe straty na produkcie są na hali – wyjaśnia.
Według danych z Ogólnopolskiego Badania Wynagrodzeń firmy Sedlak & Sedlak, kierownik sklepu wielkopowierzchniowego zarabiał w 2015 przeciętnie 3109 złotych na rękę. To więcej niż tzw. „średnia krajowa”, ale też trudno mówić o kokosach. W PRL-u kierownik sklepu, to była szycha. W gospodarce wiecznych niedoborów to on decydował o być albo nie być każdego obywatela. Mógł załatwić coś spod lady i często oczekiwał dowodów wdzięczności. Jak widać, zmienił się ustrój gospodarczy, a stanowisko kierownicze w handlu wciąż pozwala robić „lewizny”. Tym razem „dowody wdzięczności” przynoszą przedstawiciele dostawców. Choć, jeśli się głębiej zastanowić, to i tak znowu w ogólnym rozrachunku płacą klienci.