Wiadomość, która gruchnęła kilka dni temu: PGE, Tauron, Enea i Energa zawiązują wspólną spółkę, która stworzy nad Wisłą rynek elektromobilności i wprowadzi na polski rynek auta elektryczne z prawdziwego zdarzenia. Wszystko we współpracy z szacownymi instytutami naukowymi. Do wieczora z komunikatu został... ogryzek.
Na początku była bajka. „Celem spółki ma być stworzenie podstaw ekonomiczno-organizacyjnych, technologicznych naukowych do kreacji i rozwoju elektromobilności w Polsce, a w szczególności budowa prototypu i uruchomienie masowej produkcji osobowych samochodów elektrycznych w wybudowanym zakładzie produkcyjnym, z jak najszerszym udziałem krajowych kooperantów” - rozpoczynał się komunikat, który pojawił się na stronach UOKiK we wtorek po południu.
Ba, mało tego. „Działalność spółki ma stymulować powstanie i rozwój krajowego rynku pojazdów (samochodów) elektrycznych i rynków powiązanych, umożliwić polskim przedsiębiorcom konkurowanie na rynku unijnym i światowym, co powinno przynieść liczne korzyści ekonomiczne, społeczne i ekologiczne dla gospodarki kraju, podnosząc konkurencyjność krajowych przedsiębiorców” - dorzucali autorzy komunikatu.
No i jeszcze mocna zapowiedź. „Spółka ma stanowić także platformę organizacyjną dla współpracy w zakresie elektromobilności przemysłu z jednostkami naukowymi i badawczo-rozwojowymi, w tym Politechniką Warszawską i Narodowym Centrum Badań Jądrowych” - można było przeczytać. „Działalność spółki w tym zakresie będzie polegać na stworzeniu mechanizmów finansowania badań naukowych i prac badawczo-rozwojowych w zakresie elektromobilności, transferze wyników tych prac i stworzonych technologii do przemysłu i ich wykorzystaniu przy budowie polskiego samochodu elektrycznego i uruchomieniu produkcji masowej w zakładzie spółki” - dorzucono.
To wszystko można było przeczytać jeszcze wczoraj o poranku, gdy komunikat podchwyciły media. Potem jednak do akcji wszedł jakiś wyjątkowo okrutny – lub pesymistyczny – redaktor. W pierwszym podejściu z komunikatu zniknęły samochody elektryczne. Potem wypadła informacja o wsparciu ministerstwa energii (pominęliśmy ją w powyższych cytatach). Wreszcie zniknęła wzmianka o współpracy z Politechniką Warszawską i Narodowym Centrum Badań Jądrowych w Świerku.
Co zostało do wczorajszego popołudnia? Cóż, wiadomość, że powstanie spółka ElectroMobilityPoland, w której każdy z czterech koncernów będzie mieć czwartą część udziałów. Czym się zajmie? „Stworzeniem podstaw ekonomiczno-organizacyjnych, technologicznych naukowych do kreacji i rozwoju elektromobilności w Polsce”. „Działalność spółki ma stymulować rozwój rynku pojazdów elektrycznych i rynków powiązanych, umożliwić polskim przedsiębiorcom konkurowanie na rynku unijnym i światowym, co powinno przynieść korzyści ekonomiczne, społeczne i ekologiczne dla gospodarki kraju, podnosząc konkurencyjność krajowych przedsiębiorców” – definiują dziś swoje cele pomysłodawcy.
Pozostały też obietnice potencjalnych korzyści dla sektora energetycznego, korzyści społecznych (nowe miejsca pracy) i ekologicznych (obniżenie poziomu emisji gazów cieplarnianych, zanieczyszczeń i hałasu).
Co się wydarzyło? Komentarz spółek był w tej sprawie lakoniczny. "Informujemy, że w pierwszej wersji komunikatu zamieszczonej na stronie UOKiK budowa pojazdu elektrycznego została nadmiernie wyeksponowana. Intencją zaangażowanych w projekt podmiotów jest budowa spójnego ekosystemu elektromobilności w Polsce, którego elementem jest samochód elektryczny" – napisano. Prościej byłoby już: "bez komentarza".