Biznes wymyślili na drabinie w Norwegii. Rozmawiamy z współtwórcą firmy, która działa na studentów jak magnes
Dawid Wojtowicz
20 września 2016, 18:34·10 minut czytania
Publikacja artykułu: 20 września 2016, 18:34
Patent na biznes? Przekuć życiową pasję w perspektywiczny interes i zaoferować usługi grupie podobnych sobie zapaleńców. A pierwsze kroki stawiać, gdy jeszcze nie ma się dyplomu w kieszeni, a w przerwie studiów wyjeżdża się za granicę zarobić parę groszy. Tak wyglądały właśnie początki polskiej marki, którą firmują swoją twarzą młodzi pasjonaci ze smykałką do organizacji imprez łączących „luźne klimaty” z profesjonalnym szkoleniem.
Reklama.
– Robimy wyjazdy dla ludzi takich, jakimi sami jesteśmy – przekonuje Marek Kotiuszko, współzałożyciel oferującej atrakcje dla fanów sportów zimowych i letnich firmy Motion Group (SnowMotion i SummerMotion), z wykształcenia absolwent ekonomii, a prywatnie zapalony snowboardzista i surfer.
Cofnijmy się do roku 2011. Dwóch studentów postanawia rozkręcić własny biznes. Od czego zaczyna? Skąd zdobywa fundusze?
Na studiach większą grupą zawsze wyjeżdżaliśmy na majówki, sylwestra czy też narty. Czasem udało się zebrać nawet 50 osób na wyjazd. Dlatego powstał pomysł, abyśmy założyli własną działalność. Na pierwszy wyjazd do Livigno we Włoszech w 2011 roku celem było skompletowanie 60 osób. Zebraliśmy 120 [śmiech]. Kolega zrobił logo za 50 zł, inny stronkę internetową za przysłowiową „flaszkę”, a na zaliczki zarobiliśmy, jadąc malować domy w Norwegii. Tak naprawdę pomysł założenia firmy powstał na drabinie w Norwegii [śmiech].
Swoją drogą ciekawe, ile biznesów powstało na takiej drabinie albo też na legendarnym już zmywaku w Anglii?
Prawda? Jesteśmy żywym dowodem na to, że za granicą może zrodzić się dobry pomysł na całkiem udany biznes w naszym kraju.
Ale nie przerażał Was skok na głęboką wodę? Nie zniechęcaliście się np. widmem papierologii?
Nie przerażała nas papierologia. Pierwszy wyjazd zrobiliśmy teoretycznie tylko dla znajomych, nie zakładaliśmy, że cokolwiek na nim zarobimy.
Kiedy w takim razie zaświeciła Wam w głowie myśl – hej, na tym naprawdę można nieźle zarobić?
Właśnie po tym pierwszym wyjeździe. Zakładaliśmy budżet na 60 osób. W momencie jak wysłaliśmy 120, zadziałał efekt skali – potaniały miejsca i autokary, potaniało też ubezpieczenie. I okazało się, że można na tym całkiem nieźle wyjść finansowo i utrzymać niskie ceny dla naszych klientów, wciąż niższe niż organizacja takiego wyjazdu na własną rękę.
Mamy już rok 2016. W jakiej kondycji jest teraz firma?
Cały czas się rozwijamy, z roku na rok wysyłamy coraz więcej ludzi. Zaczynaliśmy od jednego wyjazdu, teraz dochodzimy nawet do 17 w sezonie. Nieustannie odwiedzamy nowe miejsca – nawet próbowaliśmy zorganizować ski wyjazd na Ukrainę. Dodatkowo, aby się nie nudzić latem, powołaliśmy do życia SummerMotion – wyjazdy na kajta i wake.
Właśnie. Jestem zielony w sportach, zarówno tych na zaśnieżonym stoku, jak i tych na spienionych falach. Co ma mi do zaproponowania ekipa z Motion Group?
Profesjonalnie zorganizowane wyjazdy w najlepsze miejscówki w Europie i zawsze wesołą, otwartą kadrę, która pomoże w potrzebie oraz zapewni świetną rozrywkę. A także profesjonalną ekipę instruktorów, którzy nauczą pływania na kajcie albo jeżdżenia na desce lub nartach w tydzień.
Skoro mowa o ekipie, to przed kim otworzyliście swoje podwoje? Kto buduje markę, daje twarz tej całej inicjatywie?
Robimy wyjazdy dla ludzi takich, jakimi sami jesteśmy. Od wielu lat jeździmy na desce, pływamy na kajcie i surfujemy. Na początku to ja i mój wspólnik jeździliśmy na wyjazdy i nakręcaliśmy całą ekipę. Jednak w miarę rozwoju nie byliśmy w stanie jeździć na wszystkie imprezy, dlatego teraz to nasza kadra – koordynatorzy i piloci – przejęli za nas ich organizację. Oczywiście, zawsze w październiku organizujemy spotkanie integracyjne, taką małą konferencję, aby przekazać wszystkie nowinki wyjazdowe i nauczyć kadrę nowych rzeczy.
Czy rozwojowi rekreacyjnych sportów rzeczywiście trzeba stale poświęcać uwagę, żeby nie zostać w tyle za konkurencją?
W biurze cały czas rozmyślamy nad tym, jak ulepszyć nasze wyjazdy i co nowego wprowadzić. Na początku sezonu spotykamy się wszyscy całą kadrą SnowMotion – zarówno pracownicy biura, jak i osoby bezpośrednio zaangażowane w imprezy – aby zorganizować „burzę mózgów” i zastanowić się nad nowymi opcjami. Spotkania kadry mają też na celu integrację oraz wprowadzenie nowych osób w sposób, w jaki organizujemy nasze wyjazdy. Tak jak wspominałem, my już nie jeździmy, dlatego ważne jest, abyśmy dokładnie przekazali pracownikom to, jak mają wyglądać takie wyjazdy. Chodzi o stworzenie takiej atmosfery, tak jakbyśmy sami na nich byli.
Wasze motto to „Ciut za mocno. Tak jak lubimy”. Jak to rozumieć? Spokojniejsze, mniej zakręcone osoby powinny trzymać się z dala od społeczności tworzonej wokół Motion Group?
Nasze motto wzięło się tak naprawdę z pierwszego wyjazdu, gdzie pojechała bardzo rozrywkowa ekipa z Wrocławia. Imprezowali bardzo dużo i było ich wszędzie widać [śmiech]. Bardzo pozytywnie nakręcali cały wyjazd. Jednak nie przeszkadzało im to w jeździe na nartach czy snowboardzie od samego rana. Tego też się trzymamy – bardzo dużo wysiłku poświęcamy na to, aby anonimowy tłum stał się po wyjeździe grupą dobrych znajomych.
Czyli stawiacie na integrację.
Tak. Jednak nie tylko przez imprezy, ale też wspólną jazdę. A wracając do poprzedniego pytania, tak, to prawda, że na wyjeździe może być czasem ciut za głośno [śmiech]. Jednak wszystko w ramach rozsądku. Ekipa na naszych wyjazdach też nie jest przypadkowa – większość naszych klientów jest z polecenia uczestników, którzy opowiadają swoim znajomym, jaki charakter ma tydzień w Alpach ze SnowMotion, a my sami lojalnie uprzedzamy mailowo i telefonicznie, że w autokarze może być głośniej, niż przewidujemy. Od 5 lat udaje nam się idealnie dobierać towarzystwo i konflikty iście z remizy strażackiej z Wałbrzycha są rzadkością [śmiech].
Ciekawi mnie, w jaki jeszcze sposób trafiacie do swojej grupy docelowej.
Odpowiem tak. Nie zajmujemy się – i nigdy nie będziemy – organizacją wyjazdów „all inclusive” za 700 zł w „typowe” resorty. Tak samo, jeśli zapraszamy gwiazdy czy didżejów na nasze wyjazdy, to nie będzie to FEEL czy Majka Jeżowska, tylko topowi DJ-e i inni artyści, którzy mimo wszystko również przyciągają sporą rzeszę ludzi.
Deklarujecie, że jako pierwsi przy wyjazdach zimowych wprowadziliście możliwość nauki podstaw jazdy freestyle? To freestyle'u można uczyć? Jak to wygląda?
Nie dość, że pierwsi, to jeszcze za darmo. Na każdym naszym wyjeździe zawsze mamy 2 godziny dziennie nauki podstaw freestyle'u. Wynika to z potrzeb. Jak ktoś już jeździ od 3-5 lat, to mu się sama jazda nudzi. Ale na snowpark nadal boi się sam wjechać. A nasi instruktorzy od samego początku tłumaczą, jak bezpiecznie korzystać ze wszystkich przeszkód i robić to efektownie.
Czy pamięta Pan jakąś niesamowitą historię z wyjazdu pod szyldem Motion Group? Taką, która utkwiła na dobre w pamięci? A może było o niej potem głośno na Facebooku czy w innych zakątkach internetu?
Na większości wyjazdów zdarzają się niesamowite historie. Czasem straszne, czasem śmieszne, czasem wzruszające – to co dla nas jest już absolutnym standardem jako kadry, wśród uczestników wciąż budzi spore emocje. Mam na myśli zaręczyny. Na początku zaręczającym się parom fundowaliśmy weekend w Pałacu w Brunowie. Szybko musieliśmy jednak zrezygnować z tego pomysłu ze względu na wysyp tego typu wydarzeń. Raz zdarzył się nawet ślub [śmiech].
Nie ma jak romantyczne historie [śmiech].
Dokładnie. Później miło się śledzi historię ludzi na Facebooku, którzy zaręczyli się na SnowMotion. Nasza kadra czasem też się angażuje w te oświadczyny – udostępniamy głośniki do odtworzenia ulubionego kawałka, układamy litery z ciał czy robimy napisy na śniegu – wszystko to było i przeszło do historii [śmiech].
Żyjecie głównie z szukających mocnych wrażeń studentów. Na tej grupie można godziwie zarobić? Z tego, co się słyszy, zazwyczaj nie słynie ona z wysokich pensji, stałych prac czy imponujących oszczędności? I wcale nie mówię tego ze złośliwości, ale ze szczerym ubolewaniem.
Muszę to sprostować. To nie jest tak, że jeżdżą z nami sami studenci. Dużą grupę klientów reprezentują osoby już po 25. roku życia, którzy pracują na etacie, a zimą chcą zapomnieć na chwilę o „dorosłym życiu” – zostawić problemy dnia codziennego w domu i wyjechać w góry, aby za dnia korzystać z cudownych alpejskich stoków, a wieczorami z lokalnych pubów i klubów.
Jak w takim razie kształtują się ceny?
Nasze wyjazdy nie należą do najdroższych, a i narty i snowboard już dawno przestały być sportem ekskluzywnym. Już za 1500 zł dostajesz transport, ubezpieczenie, zakwaterowanie, skipass oraz cały program imprezowy. To chyba nie tak dużo? Nasze wyjazdy cieszą się ogromną popularnością z uwagi na to, że samemu nie da się rady zorganizować wyjazdu w takiej cenie.
Z czego to wynika?
W momencie, kiedy przysyłamy przykładowo 500-800 osób w sezonie do danego resortu, dostajemy bardzo duże upusty, nawet do 60 proc. na skipassy. Takie ceny nie są osiągalne dla jednostek czy małych grup. Tak samo kurs początkowy sb/narty – jest to koszt rzędu 300 zł za 12 godzin szkolenia. To także niewygórowana kwota.
Czy zdarzały się Wam gorsze okresy, kiedy to musieliście szukać wsparcia z zewnątrz? A może – wręcz przeciwnie – pozyskiwaliście dodatkowy kapitał, gdy staliście mocno na nogach?
Tak jak jesteśmy bardzo „mocni w zimie”, w lato dopiero rozkręcamy się. Poznajemy ten rynek, jakim jest wake/kite/surf. Mimo wszystko łatwiej jest samemu sobie zorganizować wyjazd letni niż zimowy, dlatego lato to dla nas sezon ogórkowy. Jednak nie poddajemy się i dzięki kredytowi Fair zainwestowaliśmy ponad 150 tys. zł w sprzęt – 15 latawców, deski, trapezy, pianki, a także motorówkę ratowniczą na wodzie. Pomimo małej liczby osób na wyjeździe i tego, że nie było tych wyjazdów za dużo, zainwestowane pieniądze zwróciły się z nawiązką.
To pewnie, jak każdemu, zdarzają się Wam jakieś potknięcia czy wpadki. Jak reagujecie na krytykę? Szperacie w internecie, chcąc dowiedzieć się, co o was piszą, czy może wychodzicie z założenia, że szkoda na to czasu, zwłaszcza, jeśli to klasyczny hejt?
Teraz w internecie jest tyle hejtu, że staramy się nie zwracać na to uwagi. Z tego, co obserwujemy, ludzie bardzo lubią wylać swoje gorzkie żale w sieci i podchodzimy do tego z dużo większym dystansem niż kiedyś. Merytoryczne opinie czytamy w większości i zawsze staramy się wyciągać wnioski. Jednak prowadzimy swój własny system ankiet po wyjeździe, w ramach którego zbieramy opinie i oceny uczestników. Jest to dla nas główne źródło informacji, co należy poprawić lub co było super i nie należy tego zmieniać.
Wyczytałem, że można zostać Waszym ambasadorem.
Już nie można [śmiech].
W takim razie, czym zajmował się taki ambasador? Czy była to oferta spod znaku „popracuj nieodpłatnie za bezcenne doświadczenie”, czy jednak nieco bardziej atrakcyjna propozycja współpracy?
Ambasador otrzymywał od nas materiały – plakaty, ulotki, naklejki – i w swoim środowisku akademickim promował nasze wyjazdy. Każdy, kto się zapisał poprzez kod ambasadora, dostawał zniżkę, a na konto ambasadora lądowały złotówki za polecenie.
Czy możecie uchylić rąbka tajemnicy odnośnie swoich planów? Gdzie Motion Group zabierze miłośników sportów rekreacyjnych w najbliższej przyszłości?
Na pewno nie zmienimy miejscówek – zawsze będziemy zabierali naszych uczestników w topowe miejsca z czołówek rankingów na świecie. Nie chcemy jeździć tam, gdzie jest mało tras, i nie można się porządnie wyszaleć. Z roku na rok wysyłamy coraz więcej ludzi i chcemy ten trend utrzymać. Naszym celem na 2016/2017 jest organizacja wypraw freeride i heli campów w Gruzji i w tym roku na pewno nam się to uda. Natomiast naszym wciąż niespełnionym marzeniem jest wyjazd na Ukrainę na narty. Od 3 lat nam się to ciągle nie udaje. Mimo to nie poddajemy się i dalej walczymy [śmiech].