
REKLAMA
Polskie delikatesy Alma temu były symbolem pewnych czasów. Format supermarketu z produktami z najwyższej półki 10 lat temu przyciągał bogacącą się klasę średnią. Jej potrzeb i aspiracji nie mogły zaspokoić większe hiparmarkety, ani tym bardziej dyskonty, które wtedy jeszcze w swym asortymencie nie stawiały na jakość. Czasy się zmieniły i krakowska sieć nie wytrzymała konkurencji. Dobił ją podatek handlowy, czyli pomysł, który miał chronić polski handel.
Alma Market SA złożyła wniosek o sanację. To ostatni krok przed ogłoszeniem bankructwa. Prognoza tegorocznych obrotów wynosi 660 milionów złotych. Jeszcze pół roku temu zarząd liczył na 900 milionów, co miało dać 7 milionów zysku netto. Przy dużo niższych obrotach trudno jednak liczyć na taki wynik finansowy. Trzeba będzie zapłacić podatek handlowy, który może wynieść nawet 5 milionów złotych. Kurs akcji oscyluje wokół 3,50 zł za jednostkę. Jeszcze rok temu przekraczał 12 złotych.
W tej chwili sieć ma kłopoty z zatowarowaniem sklepów, co nie tylko wpływa na obroty, ale również na wizerunek wśród wymagających klientów i dostawców. Szanse na uratowanie delikatesów są bardzo małe, choć zarząd zapowiada restrukturyzację. Na pewno sieć nie przetrwa w dotychczasowym formacie i wielkości. Mówi się, że część hal może przejąć inny polski operator delikatesów – Piotr i Paweł.
Na trudną sytuację delikatesów najważniejszy wpływ miały zmiany w upodobaniach konsumentów. Kryzys 2009 roku i wprowadzenie dobrych jakościowo produktów do sklepów dyskontowych sprawiły, że klienci z klasy średniej zaczęli odchodzić od zakupów w sklepach premium. Pierwszą ofiarą tej sytuacji było Bomi. Teraz w sytuacji podbramkowej znalazła się Alma.
Napisz do autora: tomasz.staskiewicz@innpoland.pl
