
Reklama.
Warszawska Szkoła Reklamy wypuściła kampanię rekrutacyjną dla kandydatów, która przekracza granice smaku i zdrowego rozsądku. Instytucja, która reklamuje się jako najlepsza uczelnia branżowa w Polsce pokazała jak NIE należy robić reklam.
Tu wszystko jest złe. Od pomysłu (przede wszystkim), poprzez wykonanie, na próbach ratowania twarzy skończywszy. Zamiast heheszków mamy tani seksizm i pogardę dla innych.
Miało być śmiesznie, że boki zrywać, ale można tylko sobie rwać włosy z głowy. Kampania miała pokazywać zawody, które są gorsze niż te, do których aspirują absolwenci WSR. Mamy więc strażnika miejskiego (hahaha!), kasjerkę (buhahaha!!), budowlańca (normalnie boki zrywać!) i prostytutkę (ależ to wyrafinowane!). Wszystko na layoutach w krzykliwych kolorach, z niestarannie dobranymi czcionkami. Reklamy są tak brzydkie, że bez problemu mogłyby trafić na fanpejdż „Grafik płakał jak projektował”. A wszystko okraszone żenującym oświadczeniem Artura Waczko, prezesa zarządu WSR.
O ile do czasu wydania powyższego oświadczenia można było mieć jeszcze nadzieję, że cała kampania jest tzw. LOL-contentem, a stylistyczne nawiązania graficzne i fabularne do najgorszych wzorców polskiej reklamy (vide Szczucie Cycem) są zamierzonym efektem, a świadomy twórca tymi produkcjami puszcza oko do wyrobionego odbiorcy, to po przeczytaniu tłumaczenia pana Artura, niestety nie ma już żadnych wątpliwości.
Warszawska Szkoła Reklamy na nowy poziom wzniosła znaczenie terminu paradoks. Każde słowo w jej nazwie przeczy temu co miało pokazywać. „Warszawska” – chyba z najbardziej krzywdzącego stereotypu o tzw. pogardzającej innymi Warszafce. „Szkoła” – za taką naukę zawodu trzeba stanowczo podziękować. „Reklamy” – za użycie tego terminu cała branża powinna wytoczyć szkole proces.
Napisz do autora: tomasz.staskiewicz@innpoland.pl