Pracownik, który nie lubi swojej pracy, unika jej. Nie jest efektywny ani wydajny, nie chce brać udziału w życiu firmy. Często jest typem samotnika, nieobce są mu konflikty. Można go doskonale poznać po wynikach, a raczej po ich braku.
Według danych Instytutu Gallupa aż 68 proc. pracowników w Polsce jest niezaangażowanych w pracę. Zaangażowanych – tylko 17 proc. 15 proc. zaś wykazuje „aktywne niezaangażowanie". Dla nas to jednoznaczny sygnał – ponad dwie trzecie Polaków zwyczajnie nie lubi swojej pracy.
– Zaangażowanie to nie tylko entuzjazm, to jest to, że mi się chce chcieć. To że mówię "hurra", "ale fajnie", nie znaczy, że jestem zaangażowana, że rekomenduję produkty i usługi swojej firmy, że jestem jej ambasadorem – mówi w rozmowie z INN:Poland Justyna Piesiewicz, założyciel i prezes zarządu firmy IACL, która wspiera organizacje w osiąganiu przewagi konkurencyjnej i rozwoju biznesu.
Zdaniem Piesiewicz, wyniki takiego pracownika są zgodne z oczekiwaniami albo nawet wyższe. – To także odpowiedzialność za firmę. Wyłączam światło, oszczędzam papier, przyczyniam się do wzrostu sprzedaży, mogę śmiało zarekomendować ludzi do pracy w mojej firmie – wylicza Piesiewicz.
– To przekłada się na wydajność, a ta – na wyniki finansowe – podsumowuje ekspertka. Zdaniem Piesiewicz,f niezaangażowany pracownik kosztuje organizację nawet 30 tys. zł miesięcznie.
Pytamy, skąd te 30 tys. zł i czy na pewno miesięcznie, skoro pensja netto pracownika wynosi 2867 zł netto? – Tak! To jest masakra, bo koszty niezaangażowania przekładają się na inne koszty: absencja, rotacja, rekrutacja, mówiąc kolokwialnie: zwalona obsługa klienta. Do tego dochodzi strata zaufania do firmy i utrata jej wizerunku, koszty niedoróbek, wadliwych towarów, reklamacji – dodaje.
Gdzie więc leży przyczyna takiego stanu rzeczy? – Eksperci Forum Ekonomicznego w Davos wskazują jednoznacznie, że w firmach mamy do czynienia z kryzysem przywództwa. Proszę zauważyć, jakie ogromne problemy obecnie mają firmy z utrzymaniem i przyciąganiem pracowników – zauważa prezes IACL.
– Ryba psuje się od głowy, najważniejszą lekcję do odrobienia mają właściciele, prezesi, szefowie. Spójrzmy na kulturę w organizacji. To są proste rzeczy: dzień dobry, dziękuję, przepraszam, do widzenia, poproszę. Kolejna rzecz: firmy ustalają odgórnie swoje wartości. Te „wartości” kadra zarządzająca przypina na ścianach i co z tego? Skoro w ogóle nie są realizowane, a pracownicy się z tym nie identyfikują, a nawet kpią po kątach? To puste frazesy. Mamy je, bo wypada, lecz nic z tego nie wynika. Chodzi o spójność, jeśli mówię A, powinnam powiedzieć B. Czyli szacunek dla pracowników, szacunek dla drugiego człowieka, pokora, dotrzymywanie słowa. To również świadome budowanie efektywnych zespołów, umiejętność wykorzystywania ich dobrych stron – wylicza Piesiewicz.
Zdaniem Piesiewicz, kluczowe jest wciągnięcie pracowników w rozwój organizacji, bo to oni wiedzą, czego chcą klienci i jakie mają problemy. Często kadra kierownicza zawzięcie debatuje we własnym gronie i nie wie, co z tym zrobić. Kombinuje jak koń pod górkę. Ale nie zaprosi pracowników do współpracy – komentuje ekspertka.
Według szefowej IACL, to jeszcze zaszłość z dawnych czasów, rynku pracodawcy. – Pracodawca dyktował warunki i mówił: nie podoba się, tam jest kolejka chętnych na twoje miejsce. Te czasy dawno minęły – zauważa.
– Pracodawcy nagle zobaczyli: o matko boska, oni nie chcą pracować i odchodzą. Oni chcą więcej pieniędzy. Właśnie, wiele organizacji uważa, że najlepszą motywacją są pieniądze. Tak nie jest. Badania psychologiczne dowodzą, że ludzi motywują wartości. Jeśli firma działa zgodnie z nimi, to jako pracownik dam z siebie wszystko – mówi.
Ekspertka zwraca też uwagę na fakt, że młode pokolenie potrafi rzucić pracę z dnia na dzień, jeśli pracodawca każe mu sprzedawać produkty, które nie są zgodne z jego systemem wartości. – Proszę zwrócić uwagę, jaka wojna o człowieka panuje w centrach outsourcingowych czy firmach IT. Oczywiście, pieniądze się liczą, ale co z moim zdrowiem, życiem prywatnym? Co z tego, że zainwestuję w hamaki, sztuczną trawę, piłkarzyki, bilarda, play station, jeśli w organizacji panuje mobbing, naciski czy wyścig szczurów. Przychodzi szef i mowi: kochany, spędziłeś 45 minut, grając na play station! Taki szef nie patrzy na to, że ta osoba ma fantastyczne wyniki i potrzebuje głębokiego oddechu, odstresować się, by dać firmie jeszcze więcej i może rozwiązać jej najtrudniejszy problem – zauważa ekspertka.
Wnioski są, zdaniem Piesiewicz, bardzo pesymistyczne. – To niezaangażowanie nieuchronnie przekłada się na krajową gospodarkę. Przecież pieniądze, jakie pracodawca może zaoszczędzić na zaangażowaniu pracowników pracodawca, mógłby zainwestować w nowe miejsca pracy, innowacje, nowe produkty, poprawę jakości – kończy.