Medialne burze, nagłaśniające przypadki wykorzystywania pracowników, nie pomagają samym zainteresowanym. Po nagonce, jaką media przeprowadzają na firmy, które wykorzystują swoich pracowników, zostają głównie deklaracje. – Rewolucyjnych zmian nie zaobserwowaliśmy – opowiada INN:Poland Jakub Grzegorczyk z Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza.
Dużo hałasu w mediach narobiła ostatnio sprawa złego traktowania pracowników Douglasa. Zdesperowani pracownicy wywiesili nawet kartkę z napisem"Drodzy klienci, jeśli nie zamierzacie u nas niczego kupować, to błagamy – nie wchodźcie do sklepu". Sprzedawcy zwracali w ten sposób uwagę na to, że wychodząc ze sklepu bez zakupów, klienci pozbawiają ich premii. Dwa lata temu jedna z kobiet pracę w drogerii przypłaciła dużymi problemami ze zdrowiem i musiała leczyć się u psychiatry.
Czy informacje publikowane na ten temat w mediach coś zmienią? Postanowiliśmy sprawdzić, jak potoczyły się losy pracowników sklepu wolnocłowego Aelia, którego losy opisała dwa lata temu „Gazeta Wyborcza” w artykule pod wymownym tytułem „Piekło na Okęciu”.
Pracownicy przeżyli na warszawskim lotnisku prawdziwą gehennę. Dwie kobiety poroniły, jedna stanęła na krawędzi rozpadu swojego małżeństwa. Wszystko przez konieczność odbierania telefonów z pracy o każdej godzinie. W przypadku zignorowania połączenia kobieta miała zmieniany grafik i musiała regularnie przychodzić do pracy na 4 rano. Sprzedawcy mieli również zakaz rozmów między sobą, jednocześnie kierownictwo łajało ich za "beznamiętne wpatrywanie się w podłogę". Ze strony kierownictwa sypały się również wyzwiska.
– Rewolucyjnych zmian nie zaobserwowaliśmy – opowiada Jakub Grzegorczyk z Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza. Zdaniem związkowca, firma skupiła się na podjęciu szeregu czynności, które miały sprawić wrażenie, że sytuacja wewnątrz firmy ulega zmianie. W rzeczywistości były to jednak bardziej zabiegi PR-owe.
– Reakcja firmy jest wewnętrzne sprzeczna. Z jednej strony, są wykonywane gesty pozorowane, które prowadzą do tego, żeby pokazać, że firma działa w kierunku rozwiązania problemu. Z drugiej strony, niekoniecznie chce coś zmienić – twierdzi.
Grzegorczyk opowiada, że jedna z byłych pracownic Aelii będzie dowodziła na drodze sądowej, że miała do czynienia z mobingiem. Sytuacja miała mieć miejsce już po całej aferze związanej z artykułem „Gazety Wyborczej”.
Bezpośrednio po kryzysie firma próbowała ratować swój wizerunek. Związek zawodowy został zaproszony do rozmów. Inicjatywa Pracownicza nie była jednak zadowolona z jego przebiegu, do rozmów nie zostały włączone osoby spoza firmy, IP narzekała również na zbyt małą ilość informacji, którą otrzymała w ich trakcie. Negocjacje zostały zawieszone. Sklep z jednej strony wysyłał komunikaty, że troszczy się o swoją kadrę z drugiej wywierał presję na pracowników, żeby ci napisali list poparcia w sprawie pani dyrektor, która była wówczas atakowana przez media.
Grzegorczyk nie neguje jednak potrzeby prowadzenia samych akcji medialnych. – Są potrzebne, ale nie wystarczające. Uruchomienie uwagi mediów spowodowało, że te rozmowy w ogóle miały miejsce. Została również wdrożona polityka antymobingowa – opowiada. Jego zdaniem głównym efektem nagłaśniania przypadków przemocy wobec pracowników jest wsparcie psychologiczne dla poszkodowanych.
Zdaniem związkowca problem jest jednak dużo szerszy. – W Polsce powszechny jest folwarczny styl zarządzania pracownikami. Każda próba podjęcia działań na rzecz praw pracowniczych jest traktowana jako naruszenie hierarchii. Ma to, jego zdaniem, miejsce praktycznie w każdej branży i jest niezależne od wielkości przedsiębiorstwa – opowiada.
O ustosunkowanie się do tych zarzutów poprosiliśmy Lagardere Travel Retail, do którego należy sklep Aelia. Wciąż czekamy na odpowiedź.