Jakub Kostecki kusi polskie start-upy możliwościami i znajomościami, jakie ma w Dolinie Krzemowej. Szczęściarze przy współpracy z nim stracili 500 dolarów. Ale są i tacy, którzy utopili i 20 tysięcy zielonych. Polski przedsiębiorca z Kolorado inkasuje pieniądze, nic nie robi, a przyparty do muru, atakuje.
O działaniach naszego bohatera dowiedzieliśmy się z dwóch niezależnych źródeł. Najpierw jedna z najbardziej znanych postaci polskiej sceny start-upowej napisała o jego działaniach na swoim profilu facebookowym. Wywołało to lawinę komentarzy. Kilka dni później podobna informacja dotarła do nas od Polaka pracującego w Dolinie Krzemowej.
– W USA działa Polak, który naciąga polskich start-upowców. Mówi, że pomoże, a potem znika z pieniądzmi. Od jednego zainkasował 20 tysięcy dolarów. Są też inni, których naciągnął. Generalnie Polacy w Dolinie już o nim wiedzą, ale teraz naciąga start-upowców z Polski, którzy chcą wejść do USA – tak brzmiała treść wiadomości od naszego informatora z Silicon Valley.
Dotarliśmy do poszkodowanych w Polsce i Stanach Zjednoczonych. Nie chcą mówić pod nazwiskiem, ale nam też nie chodzi o to, żeby ujawniać dane tych firm. Dużo ważniejsze jest opisanie sposobu, w jaki polskie start-upy, mamione wizją „american dream”, trafiają na człowieka, żerującego na zaufaniu, które jest podstawą w tym środowisku.
Nasi rozmówcy twierdzą, że wkrótce część z nich się ujawni. Na razie założyli na Facebooku tajną grupę, w której dzielą się swoimi doświadczeniami z człowiekiem, który miał im pomóc w podbiciu Krzemowej Doliny.
Ostrzec innych
Boulder. Colorado. Mekka amerykańskich triatlonistów i hardware-owych start-upów. Tu ma swój zamiejscowy oddział Uniwersytet Kolorado oraz wiele firm z branży kosmicznej i lotniczej. U podnóża Gór Skalistych swe miejsce odnalazł nasz bohater. Ma podwójne obywatelstwo i to w USA prowadzi obecnie swoją działalność.
Przedstawicielowi firmy K z Warszawy zaoferował nawiązanie kontaktów handlowych. Kwota zaliczki była niewielka, raptem 500 dolarów zapłacone z prywatnej kieszeni. Ale nie podpisali żadnej umowy, były tylko zapewnienia mailowe. Mijały kolejne tygodnie, podczas których nic się nie działo.
– Tu nawet nie chodzi o te pieniądze, które straciłem, ale o to, żeby ostrzec innych – mówi w rozmowie z INN:Poland założyciel jednej z poszkodowanych firm. On, podobnie jak inne osoby, z którymi rozmawialiśmy, nie liczy na odzyskanie pieniędzy.
Kiedy właściciel firmy K zaczął naciskać na wywiązanie się z obietnic, bohater naszej historii najpierw zaczął się kajać i obiecywać, że wszystko ruszy dosłownie za moment. Później obiecywał, że zwróci zaliczkę, ale z czasem zmienił strategię. Zaczął straszyć, że zarejestruje na siebie znak towarowy firmy K w Stanach. I kiedy Polacy wejdą na rynek USA, on się wtedy ujawni. Zarejestrował również domenę z nazwą firmy K oraz drugą z imieniem i nazwiskiem założyciela. Zaczął straszyć, że pod tymi adresami będzie przestrzegał przed współpracą z firmą K.
"Przecież się nie znamy"
Historia firmy S jest podobna. Tu Kostecki miał pomóc w pozyskaniu inwestorów. Podpisali umowę, która określała , jakie czynności miał wykonać do 31 lipca 2016 roku i wpłacili 2,5 tysiąca dolarów zaliczki. Chodziło o stworzenie materiałów oraz kontakt z 500 potencjalnymi inwestorami. Pomimo braku efektów Kostecki upomniał się o drugą część zaliczki.
– Kiedy minął termin, a nie dostaliśmy żadnych materiałów, które by świadczyły, że wykonał jakąś pracę, zaczęły się wymówki. A to nie miał WiFi, albo zarzucał nam, że się nie znamy – mówi w rozmowie z nami szef firmy S. Jak twierdzi, przez cały okres współpracy z Kosteckim nie otrzymali od niego nawet najmniejszego dowodu, że wykonał na ich rzecz jakąś pracę. Na koniec oczywiście pojawiła się strona pod adresem składającym się z imienia i nazwiska szefa firmy S. Jej treść opisuje go jako osobę konfliktową.
Podobne szantaże dotknęły też polski start-up, który działa już w Stanach. W tej historii nasz bohater również obiecał swą pomoc. W USA dotarliśmy też do firmy, której nasz bohater zalega płatność za faktury na kilka tysięcy dolarów. Wszystkie te historie są podobne. I wszyscy nasi rozmówcy podkreślają, że decyzja o ujawnieniu procederu nie przyszła im łatwo.
– Jest dużo osób, które pomagają polskim firmom wejść na amerykański rynek. Ale czy doszło do oszustwa, zależy od umowy, jaka została podpisana. Od tego, jakie są w niej zapisy. O oszustwie możemy mówić, kiedy jedna ze stron nie wywiązuje się z ustaleń – mówi w rozmowie z INN:Poland Tytus Cytowski, amerykański prawnik pracujący dla naszych przedsiębiorców w Dolinie Krzemowej. – W świecie start-upów często założyciele nie podpisują niczego. To środowisko działa na zasadzie zaufania i podejścia pro-community – wyjaśnia.
Groził nam
Skontaktowaliśmy się również z naszym bohaterem. Amerykański numer milczał, zadaliśmy więc kilka pytań mailem. Dość szybko dostaliśmy odpowiedź, w której bohater szeroko ustosunkował się do zadanych mu pytań. Potwierdził nasze ustalenia co do współpracy z firmą K. oraz S., co więcej, poinformował, że tej drugiej spółce będzie trudno wejść na amerykański rynek, gdyż to on posiada prawa do własności intelektualnej start-upu. Poinformował również, że od połowy września nie świadczy już usług dla polskich firm, a jedynie przeprowadza badania due diligence na zlecenie podmiotów z Doliny Krzemowej.
W dalszej części maila napisał również o tym, że zarejestrował domenę związaną z imieniem i nazwiskiem "Tomasz Staśkiewicz" i zamierza na niej publikować treść maili. Nasi rozmówcy ostrzegali nas, że po publikacji tego tekstu Jakub Kostecki może zaatakować nas personalnie. Dlatego warto poznać jego sylwetkę.
Kim jest więc bohater naszej historii? Zanim wyjechał z Polski, był aktywnym przedsiębiorcą. Działał na rynku start-upów, próbował sił w sektorze gazu łupkowego. Jeden z jego ostatnich projektów biznesowych zakończył się sprawą karną. Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście V Wydział Karny w grudniu 2014 roku wydał wyrok skazujący bohatera. Wymierzył karę pół roku bezwzględnego aresztu, 92 tysięcy złotych grzywny, ponad 15 tysięcy kosztów sądowych oraz zakaz zasiadania w zarządach spółek kapitałowych przez kolejne pięć lat. Miesiąc później wyrok się uprawomocnił. Sęk w tym, że jak wskazują wszelkie znaki na niebie i ziemi, w tym czasie naszego bohatera nie było już w kraju.