W Rzeszowie kilka dziewczyn dostało za miesiąc pracy w call center po 300 złotych i propozycję zrzeczenia się pozostałej kwoty. Kiedy próbowały protestować, właściciel firmy powołał się na punkt w ich umowach-zleceniach i zawołał policję, zarzucając kobietom bezprawne zajmowanie biura. Pracownice zostały na lodzie.
Jak donoszą nowiny24.pl, studentki, które pracowały umawiając spotkania przedstawicielom jednej z firm telekomunikacyjnych, zostały pod koniec września wezwane do szefa. Tam przedstawiono im propozycję nie do odrzucenia. Zamiast należnych (wedle stawki godzinowej) 1248 złotych, miały otrzymać po 300 złotych, a reszty zrzec się na rzecz zleceniodawcy. Ze swoją sprawą poszły do ZUS-u, Państwowej Inspekcji Pracy oraz na policję. Wszystkie instytucje rozłożyły bezradnie ręce. A pan w PIP stwierdził, że są sobie same winne, skoro zgodziły się na taką umowę.
– Myślę, że mamy dwie kwestie. Jedna to formalności, prawo, ustawodawstwo, czyli wszystko to, co reguluje stosunek pracy. Z drugiej strony mamy coś dużo mniej namacalnego, jak kultura pracy, etyka zawodowa. I mimo, że umowa cywilno-prawna zapewnia dużo mniej pracownikowi, to z mojego punktu widzenia, żadne prawo nie ochroni pracownika w sytuacjach takich jak ta w Rzeszowie, jeśli firma nie kieruje się właśnie etyką – mówi w rozmowie z INN:Poland Agata Landzwójczak, HR Business Partner w firmie IT.Integro. – Kodeksu Pracy można używać na różne sposoby. W firmie o wysokiej kulturze organizacyjnej, bez względu na to, jaki rodzaj umowy stosuje, dylematy i kwestie kontrowersyjne będą rozstrzygane z dążeniem do kompromisu lub często na korzyść pracownika, jako z zasady słabszego – dodaje.
Jak wyjaśnia nasza ekspertka, w Polsce możemy mówić najogólniej o pięciu formach zatrudnienia. Pierwszą z nich jest umowa o pracę, która najbardziej chroni interesy pracownika. Kodeks Pracy określa m.in. maksymalną liczbę godzin pracy, minimalne wynagrodzenia, warunki świadczenia pracy, prawo do urlopu, wynagrodzenia. Druga, to umowa-zlecenie, trzecia umowa o dzieło. Czwartą jest praca rozliczana na zasadzie firma-firma (pracownik wystawia fakturę). A piąta, to po prostu praca na czarno.
Trzy środkowe rozwiązania (umowa-zlecenie, o dzieło i firma-firma) reguluje Kodeks Cywilny. Osoby wykonujące pracę nie są de facto pracownikami, a zleceniobiorcami, twórcami lub świadczącymi usługi na rzecz firmy. W takiej sytuacji znalazły się rzeszowianki. Podpisując taką, a nie inną umowę, rzeczone studentki znalazły się właśnie w położeniu, w którym ich wynagrodzenia nie są gwarantowane, nie dotyczą ich również inne elementy, które zabezpiecza Kodeks Pracy. Otwartą kwestią pozostaje to, czy ich umowa nie nosi jednak znamion umowy o pracę.
– Myślę, że trzeba wytłumaczyć, kiedy możemy mówić o tym, że zawarta umowa nosi znamiona umowy o pracę, bez względu na to jak została zawarta – mówi dla INN:Poland Agnieszka Kolanowska, Regional Manager w Randstad Polska. – Są trzy podstawowe czynniki. Jeśli praca jest świadczona pod nadzorem, w określonym miejscu i w określonym czasie, mówimy o umowie o pracę. Dodatkowo, jeśli w firmie jest osoba, która wykonuje podobne czynności w oparciu o taką formę prawną, to nie ma powodu, żeby ktoś inny świadczył swoją pracę w oparciu o zlecenie. Dla nas to kluczowe rozróżnienie, bo codziennie zatrudniamy 36 tysięcy tymczasowych pracowników, a tylko mały margines w oparciu o umowy cywilno-prawne – wyjaśnia.
Z kolei jak się dowiedzieliśmy na infolinii Głównego Inspektoratu Pracy, w sytuacji, w której znalazły się studentki, zamiast próbować dociec swoich praw na podstawie umowy-zlecenia, mogłyby próbować udowodnić, że ich praca nosi znamiona umowy o pracę. Wtedy szanse na odzyskanie należnych pieniędzy byłyby większe.
Osobną kwestią jest ostatnia forma – praca na czarno, w której pracownik godzi się de facto na niewolnictwo. Nikt mu niczego nie gwarantuje, nawet minimalnego zabezpieczenia. Nie ma limitu godzin pracy, minimalnej stawki czy jakiegokolwiek zabezpieczenia w razie choroby lub wypadku.
Całą sytuację najlepiej podsumowuje nasza ekspertka.
– Osobiście uważam, że w Polsce nadal wiele firm uprawia "kombinatorstwo", dbając przede wszystkim o interes właścicieli. Przyzwala się na korzystanie luk w prawie – wyraża swą opinię Agata Landzwójczak. – Przy takim podejściu nawet najlepsze zabezpieczenia dla pracownika da się obejść. Jak ktoś będzie chciał być nieuczciwy, to nawet odwołanie do Sądu Pracy niewiele pomoże. Sprawy ciągną się latami, trzeba powoływać świadków. To bolesny proces do przejścia – podsumowuje.