Kiedy w siódmym odcinku czternastego sezonu „Kuchennych Rewolucji” Magda Gessler trafia do Lwówka Wielkopolskiego, nikt się nie spodziewa głębszych dramatów. Tymczasem dzięki tej wizycie zaglądamy w zakulisie prowadzenia biznesu w małym mieście. Właścicieli restauracji ledwie wiązali koniec z końcem nie ze względu na swoją nieudolność biznesową bądź jakość potraw. Przyczyna tkwiła... w ich pochodzeniu. Jako napływowi musieli stawiać czoła ostracyzmowi ze strony społeczności małego miasteczka.
Nieźle prosperująca restauracja została niemal zniszczona przez jedno wydarzenie. Podczas zorganizowanych w knajpie równolegle kilku imprez komunijnych jedna z bawiących się kobiet zaczęła się zachowywać tak, żeby wyrobić właścicielom jak najgorszą opinię. Jak utrzymują Marlena i Jacek, bohaterowie programu, na stołach została rozsmarowana zawartość pieluchy, zdjęcia bałaganu dotarły do Sanepidu. Ten z kolei przyszedł z kontrolą, a goście przestali przychodzić do „Domowego Zaułka”.
Jak twierdzą właściciele, klientka, która spowodowała całe zamieszanie, była inspirowana przez konkurencyjnego restauratora. A wszystko dlatego, że „nie byli swoi”. Do Lwówka wrócili kilka lat temu z Belgii. Wedle pani Marleny i pana Jacka, miasteczkiem rządzą dwa rodzinne klany.
– Sytuacja miała miejsce w maju tego roku podczas imprez komunijnych. Restauracja dwa lata prosperowała bardzo dobrze, a po tym wydarzeniu straciliśmy klientów z dnia na dzień. Ludzie zaczęli odwoływać imprezy. Straciliśmy kilkanaście tysięcy złotych, a restauracja jest naszym jedynym źródłem utrzymania – mówi w rozmowie z INN:Poland pani Marlena. – Wszystko, co robimy, to nasza ciężka praca. Czułam się tak, jakby mi wyrwano serce – dodaje.
Na polskiej prowincji wciąż mocna jest niechęć do obcych. Wiadomo to nie od dziś. W maju 2016 r. Włodzimierz Szczepański na łamach natemat.pl opisywał kilka historii, w których miejscowi nie zaakceptowali nowych sąsiadów. Jednym z bohaterów był ekolog Adam Ulbrych, któremu nieznani sprawcy grozili, a nawet spalili dom, gdy zadarł z miejscowymi. Teraz mieszka w barakowozie, a sprawa została umorzona z powodu niewykrycia sprawców. Za to ekolog dostał karę 300 zł za korzystanie z wody ze swojego stawu bez wymaganego zezwolenia. Nikt z sąsiadów, którzy działali podobnie, nie został nigdy ukarany.
O tym, że biznes założony przez osobę napływową, nie ma szans w starciu z tym prowadzonym przez miejscowych przekonuje się dosyć boleśnie Maciej. Były piłkarz po tym, jak wyniósł się pod Warszawę, założył szkółkę piłkarską dla dzieci. W tej chwili w jego drużynie gra ponad setka chłopców z okolicznych wsi. Niestety, jego 10-letni podopieczni muszą zaczynać swoje treningi o 21.00. We wcześniejszych godzinach sala w szkole, w której ćwiczą, jest zarezerwowana przez miejscową radną na jej zajęcia sportowe. I chociaż oboje prowadząc swoje biznesy, świadczą przy okazji usługi na rzecz lokalnej społeczności, to nie ma mowy o kompromisie. Większość chłopców w szkółce, to dzieci ludzi, którzy w te strony sprowadzili się kilka lat temu.
A jak się skończy historia restauracji w Lwówku Wielkopolskim? Dzień po emisji programu fanpage pełen jest głosów wsparcia, które płyną z całej Polski. Ale prawdziwą próbą będzie dopiero odbudowanie reputacji w lokalnej społeczności. Bo to mieszkańcy Lwówka i okolic, a nie innych województw, będą utrzymywać biznes pani Marleny i pana Jacka.
– Klienci wrócili już w weekend po uroczystej kolacji, która była w programie. Mamy o 150 procent więcej ludzi niż kiedyś. Najczęściej przyjeżdżają ludzie mieszkający w promieniu 50 kilometrów, ale mieliśmy nawet pana, który przyjechał specjalnie z Wrocławia (ok. 200 km – przyp. red.) – mówi nam Pani Marlena. – Ale mam nadzieję, że mieszkańcy Lwówka zobaczyli dzięki temu programowi drugą stronę, my do tej pory się nie wypowiadaliśmy na temat plotek. Wierzę w ludzi, bo inaczej nie mogłabym prowadzić tego interesu – kończy.
...Wieś to nie jest żadna harmonijna, życzliwa człowiekowi wspólnota. Mieszkają tam żywi ludzie z krwi i kości, którzy często zazdroszczą, nienawidzą, którzy bywają złośliwi, nie akceptują przybyszy, są podejrzliwi. Dziennik.pl