Julia Syczewa za dnia jest informatykiem. W nocy zaś przeistacza się w wojowniczkę, demona lub lorda zakonu Sith z Gwiezdnych Wojen. Superbohaterka? Skąd, jest cosplayerką. Własnoręcznie robi stroje na bazie postaci ze swoich ulubionych gier i filmów. I wygrywa konkursy, a deweloperzy biją się o to, by wystąpiła w kostiumie z ich gier na targach i premierach. W rozmowie z INN:Poland tłumaczy, jak zbudować sobie renomę w tej branży, czego potrzeba do zrobienia własnego stroju i którzy fani są najbardziej wymagający, jeśli chodzi o detale.
Jesteś określana mianem jednej z najlepszych w swojej dziedzinie. Jak się zostaje świetnym cosplayerem?
Wszystko zaczyna się od konkursów. Tych jest pełno na wszelkiego rodzaju imprezach e-sportowych czy targach branży elektronicznej. Warto w nich uczestniczyć, żeby pokazać poziom wykonania swojego stroju i to, jak oddajemy charakter postaci, w którą się wcielamy. Wtedy można zostać dostrzeżonym przez deweloperów, którzy stworzyli grę, z której nasz bohater pochodzi.
Jeśli jestem zainteresowana danym eventem, czy chcę pracować z daną firmą - zgłaszam się, pokazuję swoje portfolio, wykonane stroje i oferuję, że mogę promować dany tytuł na imprezach branżowych. Często też firmy podejmują pierwszy krok, ponieważ cosplay jest bardzo popularną obecnie formą promocji na targach.
Ale to ogólny opis. Jak ty zaczęłaś swoją przygodę z cosplayem?
Zaczęło się to podczas mojego pierwszego e-sportowego wydarzenia w życiu. Cztery lata temu pojechałam na Intel Extreme Masters w Katowicach. Byłam tam ze swoim pierwszym stworzonym strojem, powstałym na bazie gry sieciowej League of Legends (LOL). W konkursie cosplay zajęłam trzecie miejsce i to mi dało kopa, bo IEM to niesamowicie medialne wydarzenie. Pojawiłam się na Youtube i mediach społecznościowych. Poznałam innych polskich cosplayerów, którzy pomogli mi w rozwoju. Po imprezie zrobiłam jeszcze dwa kostiumy postaci z tej gry.
Prawdziwa z ciebie fanka LOL-a. Grywasz jeszcze?
Teraz już mało, ale wtedy byłam zafascynowana. Znałam zespoły, pojechałam do Katowic, żeby kibicować swoim ulubionym. Przy okazji dowiedziałam się o konkursie na cosplay i spróbowałam swoich sił. Później udało mi się nawet nawiązać współpracę z Riot Games.
Twórcy LOL-a.
Dokładnie.
Czym ich ujęłaś?
Jednym z kostiumów z tej gry - Elise, Królowa Pająków. Ta postać ma odnóża jak owad, więc wygląda, jakby chodziła na koniuszkach palców. A że dzieciństwie trenowałam balet...
… Postanowiłaś to wykorzystać.
I zgadzają się?
Często tak, zwłaszcza w Polsce. To jest obecnie bardzo nośny temat, bo przyciąga na stoiska mnóstwo widzów, którzy pojawiają się na eventach. My, cosplayerzy, robimy dla nich również inne rzeczy – przygotowujemy stroje dla modelek, występujemy w sesjach zdjęciowych lub promocyjnych klipach. Widz może zobaczyć żywą postać, a nie cyfrową. I to jest świetna sprawa. Poza tym każdy z nas ma swoje kanały mediów społecznościowych, które można użyć do promocji marki.
Tylko to jest efekt końcowy. Jak wygląda zaplecze biznesu cosplayerów? Trzeba mieć smykałkę do ręcznych robótek?
Od urodzenia miałam pasję do malowania. Tworzyłam portrety i pejzaże, nic szczególnego. Potem zaczęłam rzeźbić, bo dalej chciałam rozwijać swoją kreatywność. A cosplay jest tego naturalną ewolucją, bo łączy ze sobą te wszystkie umiejętności. Uczyłam się podstaw z zagranicznego Youtube'a, bo cztery lata temu bardzo niewiele materiałów tworzyło się w naszym kraju.
Czego użyłaś na pierwszy kostium?
To była pianka montażowa i masa papierowa. Formę pokrywało się gipsem, który jeszcze pokrywało się klejem do drewna. Wtedy dopiero można go szlifować, malować i jeszcze konserwować lakierem. Całość była bardzo ciężka, skomplikowana i czasochłonna. Teraz techniki są zupełnie inne.
Co się zmieniło?
Z perspektywy czasu mój kostium był bardzo łatwy – żeby go przygotować, teraz potrzebowałabym dwa tygodnie, wtedy zajęło mi to dwa miesiące. Najszybciej zrobiłam strój w cztery dni. To w ogóle ciekawa historia – CDP.pl zaprosiło mnie na promocję Wiedźmina i miałam tylko tyle czasu na zrobienie stroju i dojazd do Gdańska! Ale oferty promocji jednego z najbardziej ulubionych uniwersów się nie odrzuca! Na szczęście strój był stosunkowo prosty, więc zarwałam kilka nocek i się wyrobiłam. Ale to, co lubię najbardziej, czyli pełne zbroje, zajmują mi co najmniej trzy tygodnie. Miesiąc, jeśli chcę to zrobić na spokojnie.
Z jakich materiałów korzystasz?
Każdy cosplayer jest stałym klientem sklepów budowlanych (śmiech). Podstawą do tworzenia strojów jest pianka EVA, która zazwyczaj służy do izolacji ścian i podłogi. Okłada się ją Worblą, specjalnym termoplastykiem, kształtując go za pomocą gorącego powietrza. Kiedy wystygnie, robi się twardy, więc stroje są wytrzymałe.
A co później?
Trzeba to wyszlifować – Worbla to mieszanka polimerów i wypełniaczy. Później pokrywa się element klejem do drewna, znowu się lekko szlifuje i zabezpiecza podkładem w sprayu. Dopiero wtedy można malować oraz na koniec utrwalać, na przykład matowym lakierem. Poza tym jest tak, jak mówiłam – schodzi połowa hurtowni budowlanej. Ze styroduru na przykład robi się miecze. Rurki i płyty PCV, wkręty, zawiasy, plexi, szpachle – to wszystko i jeszcze więcej się przydaje przy tworzeniu kostiumu.
Jaki jest koszt zrobienia takiego stroju?
Widełki to zazwyczaj 400-1500 złotych. Ale najtańszy kosztował mnie jakieś 250 złotych – zrobiłam wycieczkę po lumpeksach i kupiłam parę kożuchów, z których powstał mój pierwszy w życiu strój. Większość poszło na materiały budowlane.
A najdroższy?
2500 złotych na wielką zbroję Tyrandy, postaci z gry World of Warcraft. Robiłam ją przez rok, żeby rozłożyć koszty, ale też cztery razy ją przemalowywałam, bo nie byłam zadowolona z efektu końcowego. Część materiałów sprowadziłam z Chin, do tego jeszcze doszły koszty bodypaintingu i charakteryzacji.
To już są jakieś kwoty. A da się przyzwoicie zarobić?
To już zależy od indywidualnych stawek. Dla mnie ta praca to coś więcej niż hostessa, bo musimy włożyć więcej wysiłku w nasz strój, ale również w media społecznościowe, którymi musimy tak zarządzać, by być naprawdę widoczni. Do tego dochodzą wywiady, które przeprowadzają ze mną media. Widełki to 40-60 złotych za godzinę – zależy od doświadczenia i na czym dokładnie ma polegać praca.
A współpraca z firmami?
Bywa różnie. Co roku współpracuję na przykład z firmą Ubisoft – robię dla nich cosplaye z premierowych tytułów, ale grę wydaje się tylko raz – to raczej praca dorywcza. Najlepiej zarabia się jesienią i wiosną, kiedy jest najwięcej premier i targów.
Ale można być również ambasadorem i pracować dłużej na kontrakcie. Ale zarabiam również na projektowaniu i sprzedawaniu swoich kostiumów dla firm – to oczywiście koszt produkcji plus prowizja za mój wysiłek. Sporo cosplayerów zajmuje się także tworzeniem strojów dla prywatnych klientów z zagranicy.
Czy to mogłoby być twoje jedyne zajęcie?
Ja już to robiłam przez półtora roku. Ale po prostu lubię swój drugi zawód – z wykształcenia jestem informatykiem. Znalazłam też taką pracę, w której nie mam problemów z wyjazdami. W tym miesiącu na przykład jeżdżę co weekend. Tak sobie ustaliłam grafik, że godzę te dwie rzeczy.
Ale czasu wolnego jest chyba niewiele.
To prawda, że nie mogę się pobyczyć po pracy na kanapie. Tylko wracam i idę do mojego pokoju, który jest przeznaczony do robienia strojów. Wygląda jak warsztat – trzy szlifierki, materiały budowlane, szkice. Wiem, że brzmię jakbym narzekała, ale daje mi to niesamowitą satysfakcję.
Mogę przez 10 godzin chodzić po targach w pełnym stroju, który swoje waży i jest niewygodny, a po wszystkim narzekać, ale mimo to czuję spełnienie. Dzięki wszystkim ludziom rozpoznającym we mnie swojego ulubieńca z gry, twórcom postaci, którzy odezwą się z uznaniem, możliwości spotkania się ze znajomymi z tą samą pasją na całym świecie. Daje mi to mnóstwo pozytywnej energii, która wynagradza nieprzespane noce!
Często spotykasz się z nachalnym zachowaniem?
Kiedyś tak. Zdarzało się na przykład, że ktoś próbował zrobić mi zdjęcie, w głównym kadrze mając mój dekolt. Albo dotykać i obejmować mnie w sposób, który był niestosowny. Teraz jest lepiej, bo publika trochę się unormowała i nie jest taka napastliwa, ale również przyjęłam zasadę, że można sobie zrobić zdjęcia, ale bez dotykania. To kwestia pewnego komfortu – fizycznego i psychicznego.
Którzy fani są najbardziej czepialscy?
Gwiezdnych Wojen i Wiedźmina. Na premierę siódmej części sagi zrobiłam kostium luźno inspirowany jedną z bohaterek. I zaraz pojawiły się głosy, że przecież nie miała takich tatuaży, kształtu miecza świetlnego czy kroju szaty.
A na Wiedźminie nasłuchałam się, że w książce moja postać miała inną fryzurę czy inny kształt twarzy. To jeszcze można zrozumieć, ale kiedy ktoś ci mówi, że jesteś za gruby lub za chudy, nie pasujesz do postaci, bez żadnych argumentów, to już jest tzw 'hejt'. I takie rzeczy puszcza się mimo uszu. W cosplayu to ty masz się dobrze bawić, a jak komuś nie pasuje strój, bez uzasadnionych argumentów, to nie powinien krytykować.
Coraz więcej osób w Polsce się tym para?
Jak zaczynałam, to była grupa kilkuset ludzi. Teraz jest ich prawie dziesięć tysięcy. I to fajna, zżyta
społeczność, która dzieli się ze sobą radami. Czasem dochodzi do sprzeczek, ale to nic nadzwyczajnego w tak dużej grupie ludzi.
Z takim entuzjazmem jak twój nietrudno zostać znanym w tej branży.
Po prostu lubię to uczucie, kiedy zakładam kostium. To coś niezwykłego – od tworzenia, po prezentowanie go publiczności. Przenoszę coś wirtualnego do rzeczywistości i mogę się wcielić w ulubione postacie, dając frajdę także innym fanom.