Ma pokazywać, ile kosztuje kupowanie poparcia wyborców. Uzmysławiać, jak źle jest z finansami państwa. Że każdy Polak, już przy narodzinach otrzymuje prezent w postaci 26 tys. długu do spłacenia. Dlatego licznik długu publicznego stojący w samym centrum Warszawy kręcił się ostatnio z zawrotną prędkością i… już, już miał osiągnąć bilion, kiedy okazało się, że trzeba będzie go cofać.
Że licznik Balcerowicza zaczyna przekłamywać, można się zorientować stojąc w korku na Marszałkowskiej w Warszawie. Jeszcze w ubiegłym tygodniu wskazywał 992 miliardy. Teraz już 994 mld. Na dedykowanej stronie można przeczytać, że jest zaprogramowany na kręcenie się z prędkością 256 mln na dobę. Czyli, że w okolicach 16 listopada pyknąłby złowrogi BILION długu.
Duże liczby niewiele mówią, ale tu chodzi o konsekwencje polityczne. Symboliczny bilion długu, a do tego rekordowa, 60-miliardowa dziura w budżecie na 2017 rok z pewnością prowokowałyby do zadawania trudnych pytań premier Beacie Szydło. A posłanka Nowoczesnej Kamila Gasiuk-Pihowicz mogłaby jeszcze bardziej grillować polityków wyliczanką o "podatku kaczorowym". Nie pomogłyby słowa Mateusza Morawieckiego o zakochaniu się w budżecie. Jednym zdaniem szykował się bolesny cios w nos.
Nic takiego jednak się nie stanie, bo rząd opublikował niedawno całkiem dobre (a może raczej nie-tragiczne) prognozy ekonomiczne, czym związał ręce ekonomistom Fundacji Obywatelskiego Rozwoju.
"Także musimy jeszcze poczekać :)" - kończyła się odpowiedź na pytanie, kiedy licznik długu przekroczy groźną barierę. Nie wiadomo czy i w jaki sposób licznik zostanie cofnięty albo spowolniony. Na dobrą sprawę, jeśli Szydło i Morawiecki będą mieć trochę szczęścia i zmieszczą się w publikowanych prognozach, to bilion złotych zostanie prawdopodobnie osiągnięty dopiero w przyszłym roku.
Problem w tym, że teraz licznik długu jest zbyt mocno podkręcony i zaczął przekłamywać. Nie pasuje ani do oficjalnych danych z końca sierpnia (899 miliardów), ani do prognoz na koniec roku. Za chwilę je minie. Czyli po co w ogóle jest?
Sami wiecie, że profesor Leszek Balcerowicz i kolejni ministrowie finansów pasują do siebie jak pięść do oka. Palec profesora cały czas wskazuje rządowi niefrasobliwe wydatki, brak oszczędności i w konsekwencji zadłużanie kraju. Ci drudzy przekonują, że nic złego się nie dzieje i brną. W program 500+ czyli 23 mld wydatków w przyszłym roku, obniżenie wieku emerytalnego, darmowe leki dla seniorów oraz różne pomysły, które chciałoby się zrealizować dla dobra wyborców, ale nie ma na to pieniędzy.
Miało być jednak zupełnie inaczej na poważnie i ekspercko, czyli tak:
Rząd na początku roku prognozował, że na koniec grudnia jawny dług publiczny osiągnie 1,02 biliona złotych. Na tej prognozie opieraliśmy się dotychczas. Jednak obecne prognozy rządu przewidują, że będzie to już "tylko" 0,99 biliona złotych. Licznik długu publicznego opiera się zawsze na oficjalnych prognozach rządowych, a obecnie nie są dostępne wystarczająco aktualne, aby wskazać dokładny termin.
Fundacja Forum Obywatelskiego Rozwoju
Uruchomiliśmy licznik długu by cały czas przypominać o stanie finansów publicznych. Obywatele słuchając obietnic polityków szczególnie tych dotyczących wyższych wydatków publicznych, muszą pamiętać nie tylko o ich bezpośrednich skutkach, ale także o ukrytych kosztach. Łatwo i przyjemnie można obiecywać wyższe zasiłki, dodatki etc., znacznie trudniej jest przyznać, że oznaczają one także najczęściej szybszy wzrost długu publicznego i w konsekwencji też wolniejszy wzrost gospodarczy, czyli niższe płace i niższy poziom życia.