"Dawne klientki Koszyków, zwabione informacjami o otwarciu, uciekają jak niepyszne, ciągnąc za sobą puste torby na zakupy na kółkach" – pisze w swoim felietonie kucharz Maciej Nowak. Główną klientelą Hali Koszyki mają być dziewczyny z tatuażami na udach i chłopcy z brodami i tunelami w uszach.
Ale nie dajcie się zwieść – nowo otwarta Hala Koszyki różni się od innych galerii handlowych tylko tym, że ma niezabudowane sufity. Nawet ceny nie są tam z kosmosu – jeśli się uprzesz oczywiście, to kupisz kilogram pasztetu za prawie 50 złotych. Nietrudno odnieść wrażenie, że deweloperzy zatrzymali się w pół kroku – przerażeni tym, że stworzą zbyt hipsterskie miejsce, dokooptowali jeszcze kilka sieciówek. W efekcie mamy miejsce w stolicy, które rości sobie prawa do bycia nową mekką młodszej klasy średniej, a ma tyle powabu, co Złote Tarasy.
Przy wejściu w oczy rzuca się od razu, że Halę Koszyki odwiedza sporo osób starszych: wiedzione sentymentem lub zachęcone bliskością wybierają się głównie do sklepu mięsnego, który znajduje się zaraz przy wejściu.
To prawdopodobnie najdroższy z punktów w tym miejscu. Kaczkę pekińską kupimy już za 28 złotych, ale kilogram udka z kurczaka może kosztować nawet 34 złote – przebitka prawie trzykrotnie większa od cen z działu mięsnego dużego sklepu. Schab to wydatek rzędu 60 złotych za kilogram, podobnie kiełbasy, chociaż one mogą osiągać ceny na poziomie nawet 90 złotych. Dla spragnionych garmażeryjnego luksusu w ofercie znajduje się pasztet z mięsa bażanta i gęsi za 104 złote. A jedno jajko (wiejskie, bo jakżeby inaczej) kosztuje ponad złotówkę.
Wszystko oczywiście od chłopa/bacy/baby z polskich wsi lub gór.Przechodzę dalej i od razu wpadam na wykwintny odpowiednik kącika restauracyjnego – zamiast fast foodów mamy tutaj bar na środku, otoczony burgerowniami, barami z kuchnią fusion i lodziarnią. Plus za to ostatnie – za cztery złote dostajesz gałkę lodów, które są naprawdę dobre, zwłaszcza o smaku solonego karmelu.
Po drugiej stronie Hali czeka nas kilka stoisk z organicznymi i ekologicznymi produktami. Można kupić wegański smalec z mango za kilkanaście złotych, ekologiczne środki czystości (około 20 złotych za pół litra) oraz, oczywiście, produkty lokalne – francuskie sery, włoskie makarony i polską kiełbasę. Serek topiony typu bio to koszt 18 złotych, mleko tego samego rodzaju kosztuje 5 złotych za 250 mililitrów. Polskie sery to wydatek rzędu 40 złotych za kilogram, na francuskie zaś trzeba wydać już ponad 100 złotych za taką samą wagę. Organiczne masło kosztuje aż 52 złote za kilogram.
Dobrze że chociaż stoisko z warzywami jest stosunkowo tanie. Kilogram śliwek dostaniemy już za pięć złotych, winogrona za 9 złotych, a kapustę pekińską i dynie (w odmianie hokkaido) są po 3 złote sztuka. Czyżbym odnalazł wyspę przystępnych cen w morzu drożyzny?
Pudło. Bo teraz czas na drugą stronę medalu – czyli obecność sieciówek. Trzy z nich, czyli pralnia 5asec, drogeria Rossmann i spożywczy sklep Piotr i Paweł są strategicznie ulokowane piętro niżej, żeby nie zaburzać architektonicznego ładu góry. Te przybytki nie są w żaden sposób stylizowane jak reszta sklepów – jeśli ktoś poczuje się zagubiony, dostaje przypomnienie, że Hala Koszyki to centrum handlowe jak każde inne. Ceny i asortyment są takie same jak w innych placówkach – w Piotrze i Pawle jest nawet stoisko z garmażerią tańszą o kilkanaście procent od tej serwowanej na parterze. Niżej znajduje się tylko parking podziemny.
Wracam na górę. W Hali Koszyki można jeszcze zadbać o wrażenia kulturalne – wystarczy udać się do kolejnej sieciówki, czyli Świata Książki. Antykwariat? Trudno sobie wyobrazić, żeby dłużej się utrzymał, bo czynsz do najniższych raczej nie należy.
Księgarnia oferuje spotkania autorskie w najbliższym czasie i książki w typowej dla sieci cenie. Jeśli ktoś potrzebuje czegoś do wystroju domu, zawsze może udać się do Duki – kolejnej sieciówki, oferującej asortyment AGD.
Zostaje jeszcze Bierhalle, ale ten temat lepiej przemilczeć – kiedy w innych knajpach jest naprawdę tłoczno, tam mało kto siedzi, pomimo pory lunchowej. Klientów nie kusi nawet promocja na dwie porcje żeberek w cenie jednej.
Wchodzę na pierwsze piętro. Skromnie. Jedna restauracja, instalacja artystyczna i mała hala, w której wywieszone fotografie dokumentujące historię Koszyków. Również jedyne miejsce, gdzie można faktycznie poczuć historię tego miejsca – głównie dzięki wystawieniu starych kafelków i zdjęć sprzed rozbiórki.
Wychodzę. Obok wejścia pyszni się inny budynek – szary, betonowy kloc, służący pewnie za „przestrzeń mieszkalno-biznesową”. Prędko tu nie wrócę – nie ma w środku nic ciekawego, fanem pasztetu z bażanta i gęsi nie jestem, tak samo jak wegańskiego smalcu, a Piotra i Pawła lub Rossmanna mam bliżej swojego mieszkania. Bańka niestety pękła, bo Hala Koszyki to miejsce pozszywane z różnych, niepasujących do siebie elementów.