Wicepremier Jarosław Gowin nigdy do pokornych nie należał. Ale w audycji Gość Radia ZET przeszedł sam siebie. – Był rok na realizację zapowiedzi społecznych. Teraz są trzy lata na rozwój gospodarczy. Jeżeli nie postawimy konsekwentnie na gospodarkę, to w następnej kadencji taka skala transferów społecznych będzie niemożliwa – dowodził w rozmowie z Konradem Piaseckim. I chwilę później... kompletnie podważył wszystkie najważniejsze inicjatywy gospodarcze gabinetu Beaty Szydło.
– Nie da się jednocześnie obniżyć wieku emerytalnego, realizować 500+ i wprowadzać dla wszystkich kwotę wolną [od podatku – przyp. red.] w wysokości 8 tysięcy. Musimy przyspieszyć tempo rozwoju gospodarczego – podkreślał Gowin. To samo tempo, które według ostatnich danych GUS spadło do poziomu 2,5 proc. w III kwartale, zdaniem wicepremiera, z powodu zastoju w wykorzystywaniu funduszy unijnych. Za jednym zamachem Gowin rozprawił się też z niedawnymi wypowiedziami prezesa PiS, Jarosława Kaczyńskiego, który odpowiedzialności za spowolnienie gospodarcze dopatrywał się u przedsiębiorców związanych z poprzednią ekipą.
– Nie znam takiego przedsiębiorcy, który by na złość władzy nie chciał uzyskiwać korzyści ze swojej działalności. Powiem to Jarosławowi Kaczyńskiemu – zapowiedział. Brzmiało to niemalże jak odpowiedź na komentarz Jeremiego Mordasewicza dla INN:Poland kilka dni wcześniej. Albo jej powtórzenie. – Nie mam wątpliwości, że przedsiębiorcy kierują się zyskiem – skwitował bowiem Gowin. – Firmy są od tego, żeby zarabiać – dorzucił dobitnie.
Wicepremier postanowił też pozbawić słuchaczy zbędnych złudzeń co do przyszłych emerytur. - To osobna sprawa, niepowiązana z kwestią wieku emerytalnego. Uważam, że na dłuższą metę obecny system emerytalny jest dysfunkcjonalny. Ja mam trójkę dwudziestoparoletnich dzieci i żadne z nich nie wierzy w to, że kiedyś będzie dostawało emeryturę z ZUS – ucinał.
W końcu powiedział, co myśli
– Było jasne, że wcześniej czy później Jarosław Gowin postanowi wyrazić swoje zdanie. I że będzie ono właśnie takie – kwituje ze stoickim spokojem w rozmowie z INN:Poland politolog Ryszard Markowski. – Jeżeli chodzi o poglądy ekonomiczne wicepremiera, zawsze był on liberałem i w końcu powiedział, co myśli. Tu nie chodzi o kategorie: dla jednych to będzie „szczodre welfare state”, dla innych „polityczne przekupstwo w postaci 500+”. Ale jest jasne, że to czy rząd „dotrzymał obietnicy”, okaże się za rok czy dwa, jak – być może – zaczną się kończyć pieniądze – kwituje.
Gowin nie jest pierwszym członkiem gabinetu Beaty Szydło, który podważył fundamenty polityki gospodarczej i socjalnej własnego rządu. Linie wyjątkowo zaciętych, jak na realia polskiej polityki, sporów przebiegają zarówno między samymi szefami resortów, jak i urzędnikami, którymi ministrowie kierują.
Wyniki dwóch wewnątrzrządowych batalii już znamy: to dymisje ministra finansów Pawła Szałamachy przy okazji ostatniej rekonstrukcji rządu oraz ledwie kilka tygodni wcześniejsza, ministra skarbu państwa Dawida Jackiewicza. Ta druga okazała się być stosunkowo prosta i oczekiwana – odpowiedzialny za wprawienie karuzeli kadrowej w spółkach skarbu państwa w ruch Dawid Jackiewicz mianował do państwowych firm osoby, które nie miały akceptacji partyjnych liderów, czy też – jak się spekuluje – samego Jarosława Kaczyńskiego. Resort przejął Henryk Kowalczyk, szef Komitetu Stałego przy Radzie Ministrów, jeszcze przed wyborami przymierzany podobno do ministerstwa finansów.
Bardziej skomplikowany był przypadek Pawła Szałamachy. W skrócie ministra finansów prezentowano jako osobę, która zawiodła premier Szydło i wicepremiera Morawieckiego w dziedzinie zabezpieczenia pieniędzy na wydatki socjalne tego gabinetu. Polem sporu miał być też m.in. podatek handlowy, który podzielił obu kluczowych dla polskiej gospodarki ministrów – Szałamacha chciał nim objąć wszystkie sklepy, Morawiecki chciał oszczędzić polskich kupców, „małe niezależne sklepy, korzystające ze wspólnej marki handlowej i zrzeszone w ramach sieci handlowej”.
Cóż, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia – dla ministerstwa finansów liczą się rachunki, bilans wpływów i wydatków. Z perspektywy ministerstwa rozwoju liczy się „message”, impuls dla gospodarki oraz sygnał dla wyborców.
Co nie znaczy, że między Szałamachą a Morawieckim nie iskrzyło o wpływy. Zgodnie z opiniami osób znających rządowe realia – poszło o Bank Gospodarstwa Krajowego. Portal OKO.press opisał funkcje tej instytucji z perspektywy ministerstwa finansów: BGK pozwala na prowadzenie transakcji walutowych na rynku czy konsolidowanie środków na rachunkach instytucji publicznych – innymi słowy, w razie potrzeby można sięgać po wolne środki jednej instytucji, by uregulować zobowiązania innej. Morawieckiemu chodziło z kolei o to, by BGK stał się fundamentem Polskiego Funduszu Rozwoju: koła zamachowego programu inwestycji publicznych i wspierania inwestycji prywatnych.
Sabotaż międzyresortowy
Mało tego, wicepremier Morawiecki toczy też bój z innym resortem: ministerstwem spraw zagranicznych. W tym przypadku chodzi o sieć Wydziałów Promocji Handlu i Inwestycji, jakie są zlokalizowane przy polskich placówkach dyplomatycznych na całym świecie. – W rządzie jest konflikt między Morawieckim a Waszczykowskim. Morawiecki uważa, że MSZ nie ma zielonego pojęcia o tym, jak uprawia się dyplomację ekonomiczną – powiedziała INN:Poland osoba znająca realia obu resortów. Dziś Wydziały są podzielone – de facto pracują pod kontrolą MR, de iure pozostają w strukturach MSZ.
Pozostają jeszcze inne, wciąż nie rozstrzygnięte konflikty i rywalizacje. Przykładowo, nieco inaczej układają się linie frontów w obszarze projektu podatku jednolitego. Ten sztandarowy pomysł Henryka Kowalczyka – skądinąd, wieloletniego nauczyciela matematyki, co bywa powodem mniej lub bardziej trafnych żartów – według portalu Onet, nie przetrwa długo. Projekt miał przynieść ulgę maluczkim, ale okazuje się, że uderzy w interesy wszystkich: od osób zarabiających na umowach o dzieło, po duże przedsiębiorstwa. Fiskus może nieco by na nim zyskał, ale liczne środowiska byłyby stratne. W tym, jak się podkreśla, naukowcy i ludzie kultury – nic zatem dziwnego, że przeciwko jednolitej daninie żarliwie występowali zarówno minister Gowin, jak i szef resortu kultury Piotr Gliński.
Jeszcze w lipcu media – w ślad za luźno sympatyzującym z rządem dziennikiem „Rzeczpospolita” - media spekulowały też na temat potencjalnej rywalizacji między samą premier Beatą Szydło a Mateuszem Morawieckim. To wtedy pojawił się scenariusz, w którym kompetencje „Super-wicepremiera” zostają znacznie rozszerzone, również kosztem Pawła Szałamachy, a ostatecznie dochodzi do rekonstrukcji rządu – na czele staje Jarosław Kaczyński, który i tak regularnie musi interweniować, rozstrzygając spory między członkami rządu.
To umyka logicznej analizie
Nie dość personalnych swarów, trwają też przepychanki między ośrodkami władzy. Przez długie miesiące nie było choćby zgody co do przepisów dotyczących podatku bankowego, frankowiczów czy progów emerytalnych. W tym ostatnim przypadku Kancelaria Prezydenta miała zażartych oponentów pod postacią wicepremierów Morawieckiego i Gowina oraz, do pewnego momentu, rzecz jasna, Szałamachy. Ten ostatni wciąż komentuje zresztą inicjatywy niedawnych kolegów z rządu, choćby w zakresie kwoty wolnej od podatku.
Międzyresortowe i międzyinstytucjonalne spory nie zawsze mają postać zaciętych spojrzeń, jakimi obrzucają się szefowie ministerstw. Są subtelniejsze metody – taką zastosowało niedawno ministerstwo finansów wobec resortu kultury. Jak pisał kilka dni temu „Puls Biznesu”, pierwszy z resortów „sabotował” ten drugi, zwlekając z wyliczeniem skutków budżetowych i wydaniem pisemnej opinii w sprawie zniesienia ulg podatkowych dla twórców i artystów. Tymczasem Piotr Gliński miał nadzieję zaskarbić sobie wdzięczność twórców i artystów, kasując limit 50-procentowych kosztów dla 111 tysięcy twórców i artystów. W ich kieszeniach zostałoby wówczas około 200 mln złotych rocznie.
Najświeższy front otworzyło niedawno ministerstwo pracy. Zgodnie z dokumentami tego resortu, które w zeszłym tygodniu były cytowane na łamach gazet resort chciałby całość środków zgromadzonych przez Polaków przerzucić do Funduszu Rezerwy Demograficznej. To diametralna zmiana wobec wcześniejszych propozycji Mateusza Morawieckiego – zakładających, że do Funduszu trafi co czwarta złotówka z OFE, a reszta wyląduje na indywidualnych kontach emerytalnych. Zgodnie z obecną propozycją resortu Elżbiety Rafalskiej konta miałyby charakter „wirtualny” i znalazłaby się na nich „równowartość” środków z OFE. Co ciekawe, międzyresortowy komunikat podkreślał, że oba projekty w gruncie rzeczy mogą być scalone – tymczasem już kilka godzin po rozesłaniu komunikatu wicepremier Morawiecki nie pozostawił większych wątpliwości co do tego, że w grze pozostaje wyłącznie jego wcześniejsza propozycja.
W sumie trudno się dziwić, że ten rząd jest w sprawach gospodarczych skonfliktowany bardziej niż jakikolwiek inny wcześniej. – Polscy przedsiębiorcy zbiorowym głosem jasno wyrażają, co myślą o tych przemianach. I to nie jest opinia, że taki pomysł jest dobry, a inny – zły. To jest opinia, że mamy do czynienia z totalnym chaosem. Nigdy nie wiadomo, który z elementów, o jakich opowiada ten czy inny minister, rzeczywiście się zmaterializuje. Jest jasne, że taka sytuacja musi prowadzić do konfliktów, bo takiego chaosu po prostu nie da się spiąć – kwituje Radosław Markowski.
Czy zatem można się spodziewać, że Gowin – albo inny oponent np. wicepremiera Morawieckiego – może w takich bojach stracić stanowisko? – Nie wiem. To umyka logicznej analizie – ucina Markowski. – Partia jest zbudowana na decyzjach jednej osoby, nie sposób powiedzieć, co mu się nie spodoba, kogo i kiedy wyrzuci. To nie musi polegać na żadnych racjach. To się po prostu stanie – podsumowuje.