Kwota wolna od podatku w kolejnej postaci, kolejne pomysły na jednolity podatek, nowa wersja prawa wodnego... Zastanawiacie się, dlaczego nie można było tego policzyć przed wyborami? Bo zapewne nikt tego nawet nie próbował liczyć. Dopiero po wyborach okazało się, że prezes PiS żąda zrealizowania obietnic wyborczych, jakie padły w trakcie kampanii. No, może poza tymi, które ewidentnie mają więcej przeciwników niż zwolenników.
Przez kilka ostatnich tygodni mogliśmy podziwiać karuzelę gospodarczych pomysłów. Kwotę wolną od podatku Sejm najpierw zamroził na 2017 rok, by przypomnieć sobie, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego obliguje rządzących do wprowadzenia zmian do 1 grudnia br., co zapoczątkowało serię pomysłów dotyczących stawek kwoty wolnej od podatku oraz terminu wprowadzenia zmian. Jednocześnie taki sam wyścig pomysłów dotyczył jednolitego podatku, zapisów prawa wodnego czy rozwiązań, jakie znalazły się w konstytucji dla biznesu – programowym dokumencie wicepremiera Mateusza Morawieckiego.
Skąd ten natłok, czasem kompletnie sprzecznych propozycji? Czy ten bałagan oznacza, że program gospodarczy gabinetu Beaty Szydło to zbiór pobożnych życzeń, które dopiero teraz politycy zaczynają rozważać na serio? – Podczas kampanii wyborczej liczyły się głównie zyski polityczne, a nie koszty finansowe – próbuje odpowiedzieć na pytania INN:Poland Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów, dziś główny ekonomista Business Centre Club. – Dopiero teraz rząd zaczyna liczyć koszty finansowe i niektórzy, jak wicepremierzy Gowin i Morawiecki, zaczynają zastanawiać się nad gospodarczymi kosztami składanych wówczas obietnic – dodaje.
Sytuacja o tyle wyjątkowa, że poprzednie gabinety też miały skłonność do obiecywania wyborcom gruszek na wierzbie – lecz po wyborczych triumfach cichcem wycofywały się z najbardziej kosztownych i nieracjonalnych obietnic. W tym przypadku, być może po raz pierwszy, jest inaczej. – Prezes Kaczyński ogłosił wszem i wobec, że „podjęliśmy podczas kampanii zobowiązania i musimy je zrealizować”. Koszty polityczne zaniechania realizacji tych obietnic mają dla niego, podobnie jak dla premier Beaty Szydło, większe znaczenie niż koszty, jakie poniesie z tego powodu gospodarka – kwituje Gomułka.
– Oni myślą przede wszystkim w kategoriach tego, co może uniemożliwić PiS utrzymanie się przy władzy za trzy lata – dowodzi Gomułka. – Dosyć wyjątkowo można uznać, że już dziś jesteśmy w fazie przedłużonej kampanii wyborczej – podkreśla.
Rząd wie, ale (jeszcze) nie powie
Nieliczne z propozycji wyborczych zostały przeprowadzone szybko i sprawnie: tu wyjątkiem był sztandarowy postulat PiS: realizacji programu 500+. Ale już obniżenie progu wieku emerytalnego odzwierciedliło konflikt między Pałacem Prezydenckim a Alejami Ujazdowskimi: przeciwko propozycjom prezydenta postawili się niemal jednogłośnie Gowin, Morawiecki i ówczesny minister finansów, Paweł Szałamacha. – Wtedy sprawa musiała zostać rozstrzygnięta przez szefa PiS, który uznał, że może to nie jest dobra propozycja, ale obietnice zostały złożone i trzeba je realizować – kwituje Gomułka.
Wątpliwości tego typu towarzyszą dziś kolejnym pomysłom – takim, jak kwota wolna od podatku, jednolity podatek czy szczegółowe rozwiązania adresowane do przedsiębiorców. Przypomnijmy choćby, że wicepremier Morawiecki w listopadzie zaproponował półroczne zwolnienia ze składek ZUS dla przedsiębiorców rozpoczynających działalność, podczas gdy zaledwie kilka dni później jeden z parlamentarnych zespołów poselskich przedstawił projekt ustawy, wedle którego mikroprzedsiębiorcy z przychodami do poziomu 5 tys. złotych mieliby płacić ZUS proporcjonalnie pomniejszony zamiast zryczałtowanego. Nie to, żeby te propozycje były sprzeczne, pytanie raczej – dlaczego nikt tego nie koordynuje?
Oczywiście, jest też jeszcze jedna kategoria propozycji: te, z których można się było wycofać. Albowiem – zgodnie z regułą kosztów politycznych – te pomysły, które się Polakom nie spodobają, zwykle wcześniej czy później padają. Tak było z pomysłami podwyżek płac dla parlamentarzystów, wkrótce później eksperci nie zostawili suchej nitki na prezydenckim projekcie ustawy o pomocy dla frankowiczów (z której pierwotnych zapisów niewiele ostatecznie zostało). Z podatkiem handlowym rozprawiła się Bruksela.
W konstytucji dla biznesu autorstwa wicepremiera Morawieckiego eksperci błyskawicznie znaleźli słabe punkty – jak choćby rygory, jakie miały objąć wykorzystywanie aut służbowych, które wywołały falę krytyki w internecie – co błyskawicznie doprowadziło do obiecania ponownej ich weryfikacji. Podobny los, jak spekulują eksperci, może czekać projekt jednolitego podatku, który nie cieszy się wielką sympatią, a na dodatek jego największym zwolennikiem jest minister Henryk Kowalczyk, szef Komitetu Stałego Rady Ministrów.
Wyjątkowy posmak klimatu towarzyszącego decyzjom gospodarczym gabinetu Beaty Szydło daje Gomułka, opowiadając o spotkaniu, które odbyło się kilka dni temu w siedzibie BCC. Wziął w nim udział Paweł Wojciechowski, znany obecnie jako główny ekonomista ZUS, ale wcześniej przewodniczący pracom specjalnej 30-osobowej grupy eksperckiej przy RM. – Ta grupa przygotowała dokument w sprawie jednolitego podatku, ale Wojciechowski nie chciał podać szczegółów tego dokumentu: omawiał go w ogólny sposób. Głównie dlatego, że nie ma jeszcze stanowiska rządu – czy go przyjąć, czy nie – opisuje nasz rozmówca.
– Oni się teraz zastanawiają nad kosztami politycznymi, które w tym przypadku są trudne do oszacowania. Wiadomo tylko, że chodzi o przesunięcie pewnych obciążeń podatkowych z najmniej zarabiających na najlepiej zarabiających – podsumowuje Gomułka. O jednolitym podatku i jego losie zdecyduje więc zadowolenie – lub jego brak – jakie Polacy okażą w internecie, sondażach i komentarzach.
Takiego rządu jeszcze nie było
Oczywiście, impuls może wyjść od ekspertów. Jak twierdzi Stanisław Gomułka, to eksperci przekonali Pałac Prezydencki do znacznego złagodzenia przepisów ustawy mającej wesprzeć frankowiczów. Kluczowym argumentem nie był jednak fakt, że ustawa taka wpędzi sektor bankowy w bezprecedensowy kryzys. Takim argumentem okazało się to, że kryzys sektora bankowego mógłby spowodować wielkie niezadowolenie społeczne, jakiego rządzący sobie nie życzą. – Prezes Kaczyński i prezydent Duda uznali, że takich kosztów politycznych nie można zignorować – twierdzi Gomułka.
Czyż nie będzie tak samo z innymi reformami, choćby obniżeniem progu wieku emerytalnego? – To uderzenie w gospodarkę, ale w troszkę dłuższej perspektywie: bardziej po następnych wyborach niż teraz – potwierdza główny ekonomista Business Centre Club. – W tej chwili oni zaczynają kalkulować, jakie są koszty polityczne, a jakie gospodarcze. Jeżeli te polityczne zaczynają być duże, to już się zastanawiają nad forsowaniem danej zmiany – dodaje.
W ostatecznym rozrachunku nie o gospodarkę toczy się ten bój. – Takiego rządu i takiej koalicji, z takim programem ideologicznym, jeszcze w Polsce nie było. Tu przecież chodzi o kompletną przebudowę polityczną czy instytucjonalną, owo zastąpienie III RP kolejną, IV RP – wskazuje były wiceminister finansów. – Kaczyński mówił o tym od lat i gospodarka liczy się dla niego o tyle tylko, że nie jest ważna taka czy inna decyzja, za to liczą się polityczne skutki jej podjęcia. Jeżeli one mu utrudnią lub uniemożliwią realizację celów politycznych, to on się zaczyna sprawą interesować – dorzuca.