Firmy rodzinne to podstawa polskiej gospodarki – wypracowują około połowy polskiego PKB i zatrudniają 1,5 mln ludzi. Przed przedsiębiorcami znad Wisły, którzy na początku lat 90. masowo rzucili się do zakładania własnych działalności, stoi jednak obecnie ogromny problem – kwestia sukcesji. – Procesowi z uwagą przyglądają się zagraniczne koncerny – upadek naszych przedsiębiorstw zrobi im dużo miejsca na rynku – komentuje dla INN:Poland dr Adrianna Lewandowska, prezes Instytutu Biznesu Rodzinnego.
Lata 90. to rozkwit polskiego ducha przedsiębiorczości. Po wycofaniu się państwa z gospodarki prywatne firmy zaczęły wyrastały jak grzyby po deszczu, dając podwaliny pod rozwój kapitalizmu w Polsce. Według szacunków PwC, 27 lat później firmy rodzinne zatrudniają prawie 1,5 miliona pracowników oraz wytwarzają niemal 50 proc. PKB. Zagrożenie czai się jednak tuż za rogiem. Większość właścicieli istniejących firm zbliża się bowiem do wieku emerytalnego.
– Wkraczamy właśnie w pierwszą masową falę procesów sukcesyjnych. To bardzo ważny moment – nasza gospodarka opiera się na firmach, które są często jednoosobowymi działalnościami gospodarczymi. Procesowi z uwagą przyglądają się temu zagraniczne koncerny – upadek naszych przedsiębiorstw zrobi im dużo miejsca na rynku – opowiada Adrianna Lewandowska.
Problem dostrzegło niedawno Ministerstwo Rozwoju. Podczas niedawnego IX zjazdu firm rodzinnych u-Rodziny 2016, wiceminister Mariusz Haładyj zadeklarował, że trwają prace nad kwestiami regulacyjnymi związanymi z sukcesją firm. Obecnie przepisy powodują, że po śmierci właściciela wygasają stosunki pracy, a decyzje związane z firmą, takie jak koncesje, zezwolenia i kontrakty handlowe wygasają. – Oznacza de facto całkowite przerwanie bytu jego firmy – przekonuje Lewandowska.
Zdaniem ekspertki, proponowane zmiany prawne tego problemu nie są jednak wystarczające. – Moment rozpoczęcia rozmów o sukcesji jest przesuwany w czasie. Z badań wyłania się obraz ludzi, zresztą – jak i na całym świecie - dla których życiową pasją jest prowadzenie własnej działalności. Z tego powodu często odkładają myśli o emeryturze, nie zastanawiają się nad tym, kto przejmie odpowiedzialność za biznes po ich śmierci. A sukcesja to proces, który potrafi trwać nawet 7-10 lat – tłumaczy Adrianna Lewandowska.
Według przytaczanego już raportu PwC, tylko 37 proc. właścicieli firm planuje w najbliższych 5 latach przekazać pałeczkę młodszym następcom. Jednocześnie aż 60 proc. twierdzi, że wybrało już swojego sukcesora i w zdecydowanej większości wypadków (75 proc.) jest to członek ich rodziny. I tu pojawia się kolejna zagwozdka.
Badania przeprowadzone przez IBR pokazują bowiem, że młodzi do przejmowania rodzinnych biznesów się nie kwapią. Taki zamiar wyraża obecnie zaledwie 6,3 proc. potencjalnych sukcesorów.
Na ten socjologiczny element zwraca uwagę Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek z Konfederacji Lewiatan. – Dzisiejsze pokolenie 20-latków dorastało, w czasach, gdy ich rodzice walczyli o pozycje na rynku. Firmy nierzadko pochłaniały ich całkowicie, były więc odbierane przez dzieci jako konkurent w walce o uwagę rodziców. To może rzutować na obecny brak chęci do kontynuacji ich dzieła – wyjaśnia.
To wszystko powoduje, że z uwagą przygląda nam się obecnie cała Europa. Na Zachodzie, gdzie rozwój kapitalizmu nie miał tak skokowego charakteru, kwestia sukcesji dotyczy średnio kilku procent firm rocznie. Fala, która przeleje się w najbliższych latach przez nasz kraj będzie miała więc bezprecedensowy charakter.