W jaki sposób poradzić sobie z brakiem fachowców na rynku? Dogadać się z miejscową uczelnią i stworzyć własne studia, które będą ich dostarczać – na taki pomysł wpadła firma Flex i pociągnęła za sobą kolejnych zainteresowanych. I mimo trudności – swój cel osiągnęła.
Zaczęło się od palącej potrzeby. Naglącego braku pracowników. Firmy zrzeszone w Pomorskim Klastrze ICT Interizon wydzierały sobie wręcz fachowców z rąk. – Firmy produkcyjne na Pomorzu odczuwają permanentny brak specjalistów w zakresie zapewnienia jakości, zamiast konkurować, postanowiły jednak kształtować rynek pracy zgodnie ze swoimi potrzebami – opowiada INN:Poland Marta Dziedzic z Fundacji Edukacyjnej Centrum Doskonalenia. Duży problem dotyczy inżynierów jakości. – Gdy dwa lata temu wpisałam do wyszukiwarki frazę „inżynier zapewnienia jakości”, mogłam przeczytać jedynie oferty pracy. Nikt nie oferował kształcenia w tym kierunku – opowiada ekspertka.
Przebijanie płac i szukanie wśród wąskiego grona specjalistów na dłuższą metę nie może się żadnemu przedsiębiorcy opłacać. Pierwszy z inicjatywą wyszedł producent i dystrybutor elektroniki Flex. A dokładniej jego oddział z Tczewa, który realizuje zamówienia m.in. dla firm z branży telekomunikacyjnej, przemysłowej i elektroniki użytkowej. Jeden z największych pracodawców na Pomorzu (około 4 tys. zatrudnionych) postanowił otworzyć na Politechnice Gdańskiej własne studia. Negocjacje z uczelnią trwały dłuższą chwilę. Jak dowiedzieliśmy się z rozmów z przedsiębiorcami, okazało się bowiem, że PG nie ma wszystkich niezbędnych specjalistów, aby otworzyć pożądany przez firmy kierunek.
– To dzięki firmie Flex powstał nowy program studiów, firma odpowiada dziś za aktualizację programu i znaczną część dydaktyki na otwartym w zeszłym roku kierunku „Zapewnienie Jakości w Branży Technicznej. Zajęcia prowadzą eksperci-praktycy z wieloletnim stażem zatrudnieni w firmie” – mówi Dziedzic. Zajęcia przewidziane są przez dwa semestry więc mury politechniki opuściło już pierwszych 28 osób.
Jak opowiada Marta Dziedzic, kierunek, choć niszowy, okazał się dla firm zbawieniem. Obecnie kontrolą jakości zajmują się absolwenci chemii, fizyki czy zarządzania. Często po tych kierunkach brakuje im wiedzy technicznej koniecznej do kontroli jakości, szczególnie funkcjonalnej, produktów elektronicznych czy mechanicznych. – Inżynier jakości musi znać zarówno narzędzia jakościowe, jak i wiedzieć co to jest materiałoznawstwo, rysunek techniczny czy tranzystor, a przecież nie jest to przedmiotem nauczania na zarządzaniu, gdzie najczęściej uruchamia się specjalność jakościową – tłumaczy obrazowo Dziedzic. W efekcie firma inwestuje sporo czasu i pieniędzy, aby dokształcić nowego pracownika, a ten czas można wykorzystać efektywniej.
Studia podyplomowe nie zostały jednak ograniczone tylko do samych pracowników, chociaż ci stanowią około połowy słuchaczy i dostają od swoich zakładów pracy dofinansowania do czesnego (6 tys. rocznie). – To studia otwarte, również dla osób spoza branży – mówi Dziedzic. Ekspertka opowiada, że już po pierwszym semestrze część osób dostała ofertę awansu, co tylko zachęciło kolejnych potencjalnych studentów.
Zadowolony z pierwszych efektów Flex, wspólnie z kolejnymi przedsiębiorstwami z branży ICT – Radmorem, Asselem i Jabilem – uruchomił w październiku tego roku następny kierunek – „Inżynieria Produkcji Urządzeń Elektronicznych”. - To pierwszy taki kierunek w Europie Środkowo-Wschodniej. W ten sposób realizujemy zadania Pomorskiego Klastra ICT Interizon. Firmy, które na co dzień ze sobą konkurują, połączyły swoje wysiłki, aby dostarczyć ekspertów na rynek. Tym razem są to inżynierowie i technolodzy procesu pracujący przy produkcji modułów elektronicznych – opowiada Dziedzic.
Kolejnych trzech konkurentów z pomorskiego klastra zdecydowało się natomiast na dostarczenie sprzętu do gdańskiej placówki. Dzięki nim podczas zajęć w laboratoriach studenci będą mogli nie tylko przyglądać się procesowi produkcji, ale również sami w nim uczestniczyć.
Sytuacja wygląda więc tak, że firmy dostarczają sprzęt i fachowców, politechnika to mury i prestiż. Uczelnia dostaje pieniądze z czesnego, ale część przeznacza następnie na pensje dla wykładowców z prywatnych przedsiębiorstw. Czy to regionalna specyfika? Zdaniem Przemysława Niewiadomskiego, eksperta ds. rynku pracy Business Centre Club, udział przedsiębiorstw w procesie dydaktycznym jest pewnego rodzaju koniecznością
– Na polskich uczelniach wciąż część kadry nie wie nawet, jak wygląda hala produkcyjna – opowiada INN Poland. Zdaniem eksperta, pozostawienie uczelni „samopas” może mieć dla biznesu negatywne konsekwencje, bo te nie zawsze rozeznane są w rynkowych realiach. – W USA najwyżej cenieni są przecież praktycy, którzy łączą działalność w prywatnych firmach z dydaktyką. To globalny trend – podkreśla Niewiadomski.