New Connect miało być przystankiem do „dużego parkietu” warszawskiej GPW. Coraz częściej staje się przystanią dla krętaczy, z którymi nie rozmawia się nawet przez domofon.
Rynek New Connect na warszawskiej giełdzie po raz kolejny traci reputację. Komisja Nadzoru Finansowego zażądała od Giełdy zawieszenia obrotu akcjami czeskiej spółki Innovative Commerce. Dlaczego? Bo w ciągu roku ich kurs wzrósł z poziomu 26 groszy do 42 zł za sztukę. Daje to niebagatelne 16 153 procent wzrostu. A więc i zarobku dla inwestorów! Niestety - problem w tym, że wartość spółki nadmuchiwały prawdopodobnie wyłącznie fikcyjne transakcje między tą samą grupą pseudoinwestorów.
To numer stary jak świat. Kilka osób sprzedaje sobie po kolei akcje tej samej firmy, za każdym razem podwyższając jej wartość. Jeśli do tego kółeczka trafi osoba nieświadoma procederu, może w pewnym momencie dołączyć do zabawy. Skuszona - kupi akcje. I z nimi zostanie, bo pseudoinwestorzy ogłoszą koniec imprezy. Ale mogą też pociągnąć ją dalej i jeszcze kilka razy skłonić ofiarę do zakupu. Wtedy straci więcej.
Komisja Nadzoru Finansowego dziś dość skutecznie wyłapuje tego typu spółki i żąda od GPW zawieszenia obrotu ich akcjami. W przypadku Innovative Commerce wzrost o kilkanaście tysięcy procent nastąpił w ciągu dwóch ostatnich miesięcy. Od początku zeszłego roku spółka nie wykazuje żadnych przychodów ze sprzedaży. Można więc uznać, że urząd zareagował w miarę szybko i zdecydowanie.
Może dziwić podejście władz giełdy, które problem znają od dawna i jakoś nie kwapią się do eliminowania patologii z własnego ogródka.
– Ten rynek w zamierzeniu miał być tani. Spółka, która chce pozyskać powiedzmy 2 mln zł kapitału, albo nawet 5 czy 7 mln musiałaby ponosić kilkaset tysięcy zł kosztów rocznie, by uczestniczyć w rynku. Tyle kosztuje pomoc audytorów, kancelarii prawnych, wypełnianie obowiązków informacyjnych etc. Dla takich spółek byłby to wydatek nieuzasadniony, zły. To właśnie dla nich powstał New Connect. A z drugiej strony dla inwestorów, wśród których powinni przeważać gracze bardziej doświadczeni, skłonni ponieść większe ryzyko. Ten rynek charakteryzuje się niższą przejrzystością, więc wymaga większej uwagi i wiedzy ze strony inwestora – mówi w rozmowie z INN:Poland Krzysztof Radojewski, dyrektor departamentu analiz rynkowych Noble Securites.
Wszystko jest o tyle dziwne, że mechanizm pompowania akcji spółek jest już od dawna dobrze znany a doświadczeni inwestorzy nie dadzą się na niego nabrać. Wręcz przeciwnie – z rosnącą nieufnością będą patrzeć na silnie zwyżkujące indeksy. Również KNF reaguje dość często, opisywała nawet ten proceder z przykładami. W 2012 roku informowała o tym, jak akcje spółki Elkop Energy w ciągu 4 miesięcy podskoczyły z poziomu 777 zł za sztukę do 15 700 zł.
W ten sposób kapitalizacja spółki wzrosła z 25 mln zł do ponad pół miliarda. Wystarczyło 76 transakcji na 101 akcjach podczas 20 sesji. Nagle w oczach nieświadomych inwestorów firma o przychodach poniżej 70 000 zł rocznie, wartości księgowej mniejszej niż 2,5 mln zł i jadąca na ponad półmilionowej stracie, stała się giełdowym gigantem. A wszystko zdarzyło się dokładnie 4 lata temu. Dlaczego więc GPW ciągle pozwala na zagrywki, które niszczą jej wizerunek oraz osuszają portfele normalnych inwestorów?
– Co giełda mogłaby zrobić? Myślę, że drogi są dwie. Jedna to zacieśnienie wymogów, ale nie wiadomo czy trend w kierunku rynku regulowanego byłby w tym przypadku dobry. Może giełda powinna postawić na edukację inwestorów? Jeśli mamy do czynienia ze spółką, w której dopuszczone do obrotu jest powiedzmy 10 procent akcji a w transakcjach rynkowych widać że obraca się połową kapitału to każdy wie, że to jest po prostu niemożliwe. Kiedy informacja dotycząca free-floatu akcji dopuszczonych do obrotu to 10 proc. a przekręciło się powiedzmy 50 proc to znaczy, że albo ktoś tymi samymi akcjami „kręci” 5 razy (czyli to jest zwykłe manipulowanie obrotem) albo akcje o których pisze się, że nie są dopuszczone do obrotu, jednak do niego trafiły. I dlatego właśnie ważna jest kwestia edukacji. Po pierwsze trzeba analizować to, co się na rynku dzieje. A po drugie zachować zdrowy poziom sceptycyzmu w stosunku do tego co się co się czyta - bo jakość wielu dokumentów może budzić zastrzeżenia – mówi nam Krzysztof Radojewski.
Okręty bez załogi
Drugą patologią giełdy są spółki, które w praktyce nie prowadzą żadnej działalności. Są wśród nich takie, które ledwo zipią, jak i takie, które są już za słabe na to by godnie upaść. Faktycznie z giełdy nie jest łatwo się wypisać – chodzi przecież o pieniądze inwestorów, osób, które zaufały giełdzie i organizacji emitującej akcje. W zasadzie są to gotowe do przejęcia spółki giełdowe, o ile oczywiście nie są zadłużone po uszy.
W historii New Connect zdarzały się nawet takie sytuacje, gdy firma po zebraniu pieniędzy od inwestorów rezygnowała z wchodzenia na parkiet. New Connect powstał w 2007 roku, do dziś nazywany jest „małym parkietem”. Miał umożliwić firmom średniej wielkości na pozyskiwanie funduszy, zaś przed inwestorami otworzyć rynek bardziej ryzykowny, ale najeżony okazjami. Dziś panuje na nim marazm i stagnacja. Liczba debiutów z roku na rok maleje. Ba, maleje nawet liczba spółek. Dziś na NewConnect notowanych jest 408 spółek, rok wcześniej było ich więcej o 10, dwa lata temu o 23.
New Connect traci w oczach firm zainteresowanych kapitałem. Traci też w oczach inwestorów. Już teraz wiadomo, że rok 2016 będzie najsłabszym w całej historii jeśli chodzi o liczbę debiutów.
– Na tym rynku są słabe spółki, ale jest też grupa dobrych – my sami wprowadziliśmy kilka i radzą sobie świetnie. Przedstawianie New Connect tylko jako źródła zła i spekulacji nie jest słuszne, bo wśród wielu spółek są i perełki. Natomiast trzeba pamiętać, że natura New Connect jest taka, że jest to rynek nieregulowany. GPW próbuje robić coś w tym zakresie, by poprawić sytuację na tynku i jakość emitentów. Czy to się udaje? Mam nadzieję, że w miarę upływu czasu działania te odniosą pożądany skutek – przyznaje Radojewski.
Faktem jest, że na New Connect są firmy, które radzą sobie znakomicie – są notowane od lat, pilnują obowiązków informacyjnych a nawet wypłacają dywidendy – ale robi tak tylko 15 proc. spółek z New Connect.