– Urzędnicy chcą uniemożliwić nam kupowanie alkoholu przez internet! – straszyły w ostatnich dniach nagłówki branżowych mediów. W rzeczywistości robią to jednak od powstania internetu, ale nasi sprzedawcy nic sobie z tego nie robią. Poza wyjątkowymi przypadkami firm, które decydują się na zrobienie kariery poza granicami kraju.
W ostatnich dniach karierę medialną zrobiły doniesienia o orzeczeniu Naczelnego Sądu Administracyjnego, który zakazał sprzedaży alkoholu przez internet i wypowiedzi urzędników, którzy twierdzą, że nowe prawo będą bezwzględnie egzekwować. Nagłówki straszą nas możliwymi konsekwencjami w postaci masowego zamykania sklepów. Omawiane orzeczenie powstało jednak 21 kwietnia 2016 roku. I od tego czasu niewiele się zmieniło, internetowi sprzedawcy alkoholu mają bowiem prawo w głębokim poważaniu. Co nie oznacza, że problemu nie ma.
– Od niejednego wyroku było niejedno odwołanie – tłumaczy ze stoickim spokojem INN:Poland właściciel sklepu A., który oferuje alkohol z dostawą do domu. Przedsiębiorca narzeka jednak, że obecne orzecznictwo stanowi ograniczenie dla konsumentów w dostępie do produktów. – Nie każdy ma pod nosem sklep specjalistyczny, w którym może nabyć dobrą whisky albo koniak – argumentuje.
Do czego odnosiło się orzeczenie NSA? W dobie powszechnego dostępu do internetu i rynku e-commerce, którego wartość w Polsce oceniania jest na ponad 35 mld złotych, nasz wymiar sprawiedliwości powołuje się na napisaną w 1982 roku ustawę o wychowaniu w trzeźwości. A te ogranicza miejsca sprzedaży alkoholu do sklepów stacjonarnych, które uzyskały na nią wcześniej zezwolenie. Wszystko po to, by ograniczyć Polakom dostęp do napojów z procentami.
– Zdaniem organu, z treści powołanych powyżej przepisów wynika, iż sprzedaż napojów alkoholowych za pośrednictwem Internetu stanowi zaprzeczenie zasady ograniczania dostępności alkoholu, bowiem w istocie oznacza upowszechnianie dostępności napojów alkoholowych – napisało w uzasadnieniu NSA.
Osoby, z którymi rozmawiamy, nie wpadają jednak w panikę. – Nie sprzedajemy alkoholu poza sklepem stacjonarnym. Współpracujemy z firmą, która dostarcza alkohol do naszych klientów, ale kupuje go wcześniej w naszym sklepie stacjonarnym. Sam akt sprzedaży dokonany jest więc w miejscu określonym przez zezwolenie – tłumaczy INN:Poland Lidia Domańska z alkoholeswiata.pl Przedstawicielka firmy tłumaczy, że w opinii prawników, z którymi konsultowała decyzję, takie działanie zabezpiecza sklep przed restrykcyjnymi przepisami.
Gdy analizujemy orzeczenie NSA nasuwa się również inne pytanie. Czy kwietniowa decyzja jest dla sklepów wiążąca? Krzysztof Borżoł, adwokat z kancelarii Chałas i Wspólnicy zastrzega na wstępie, że wyrok odnosi się do konkretnego przypadku. Zaangażowanie NSA w całą sprawę nastąpiło bowiem na skutek sporu między inspekcją handlową w Katowicach, a Wojewódzkim Sądem Administracyjnym w Gliwicach. Ta pierwsza zorganizowała prowokację, w ramach której kupiła alkohol w sklepie internetowym. Urzędnicy cofnęli na tej podstawie zezwolenie sprzedawcy. WSA zawyrokował jednak, że ten nie złamał warunków sprzedaży.
– Wyroku nie należy traktować jako normy generalnej. Nie stanowi on bowiem źródła prawa i nie może być podstawą do oceny innych, choćby na pierwszy rzut ok podobnych przypadków – opowiada Borżoł. Ekspert dodaje, że obecne przepisy dają szerokie pole do interpretacji, w którym momencie dochodzi do sprzedaży. – Czy jest to moment dokonaniu zakupu na stronie internetowej czy też moment odbioru, jak miało to miejsce w komentowanym wyroku? – pyta.
Na łamach "Dziennika Gazety Prawnej" urzędnicy straszyli masowymi kontrolami. Te jednak jak widać jeszcze nie nadeszły, a orzeczenie znane jest im przecież od miesięcy. Co nie zmienia faktu, że przedsiębiorców mocno obecne zawieszenie prawne irytuje.
Na wyprowadzkę z kraju zdecydowała się np. rodzinna firma Z.Kozuba i Synowie. Kozubowie na polskim rynku działali od 2005 roku, a za ich sprawą Nidzica stała się miejscem produkcji pierwszej polskiej whisky. Do czasu. Przedsiębiorczy Polacy zdecydowali się bowiem przenieść swoją destylarnię do Stanów Zjednoczonych. Dlaczego?
– Powodów jest wiele, ale mianownik wspólny - kompletnie zacofane, nieprzewidywalne i irracjonalne otoczenie biznesowe. Z tendencją do dalszego regresu – wskazuje INN:Poland Maciej Kozuba, jeden ze współwłaścicieli firmy. Mężczyzna opowiada, że niejasne przepisy to drugi, po problemach ze znalezieniem dystrybutora czynnik, który przesądził o opuszczeniu Nidzicy. – Wiadomości, które do nas teraz spływają to gwóźdź do trumny, tylko potwierdzają słuszność naszej decyzji. Warunki rynkowe nie sprzedają ani zakładaniu tego typu firm jak nasza, ani ich kontynuowaniu. Dla nas była to kwestia być albo nie być. Proszę nie posądzać nas o pazerność – tłumaczy.
Przedsiębiorca zauważa, że lepszym rozwiązaniem okazało się zbudowanie budowanie biznes od zera. – Nikt nas tu nie zna, ale przynajmniej mamy olbrzymie wsparcie od lokalnej społeczności. Nie wspominając już o szeregu ulg jakie dostaliśmy od administracji. W Polsce za to poluje się na przedsiębiorców, ciągle podstawia się im nogę – przekonuje.
Zamiast zmagać się z archaiczną 35-letnią ustawą, Polacy postanowili więc udać się w miejsce, gdzie prowadzanie biznesu nie będzie wymagało od nich ciągłych nerwów. Polscy pionierzy nie wykluczają, że ich whisky będzie można jeszcze nad Wisłą spróbować. Ale jako produktów z importu.