Gotowanie – hobby dla jednych, przykry obowiązek dla drugich. Trudno się jednak nie zgodzić, że każdego dopada czasem lenistwo i przygotowanie posiłku jest ponad nasze siły, o wychodzeniu z domu już nie mówiąc.
Pozostaje zatem zamówienie jedzenia z dostawą do domu. Rodzi się dylemat – co zjemy tym razem? Pizza? Kebab? Kuchnia azjatycka? Ci bardziej wybredni nie mają zbyt dużego pola manewru. I właśnie dla takich osób powstał start-up Dailyvery. Nie tylko dostarczą jedzenie z naszej ulubionej, modnej knajpki, ale zrobią to w znacznie krótszym czasie niż inne portale, oferujące podobne usługi.
Za pomysłem na dostawy dla bardziej wysmakowanej klienteli stoi Nicolas Jędraszak – Belg polskiego pochodzenia, który od 11 lat mieszka nad Wisłą. Z branżą internetową i spożywczą jest związany od dłuższego czasu. W latach 2012-2015 piastował stanowisko prezesa Frisco.pl – internetowego sklepu spożywczego z sektora e-grocery. Zdecydował jednak, by opuścić branżę, która, według szacunków ekspertów, do 2020 roku będzie warta 2,5 miliarda złotych. Dlaczego? Cóż, trzeba szukać kolejnych wyzwań i nowych rynków do podbicia.
Razem ze swoją partnerką, Małgorzatą Sitkowską, uruchomili we wrześniu zeszłego roku Dailyvery – start-up, który dostarcza gotowe już potrawy. Po co to komu? Można zapytać. W końcu na rynku są już serwisy pokroju Pyszne.pl czy Pizza Portal, na których można zamawiać jedzenie z dostawą do domu. W rozmowie z INN:Poland Jędraszak rozwiewa tę wątpliwość.
– Nasza usługa jest zupełnie inna od tych, które obecnie już działają. Bo oprócz platformy do zamawiania online, oferujemy współpracującym z nami restauracjom, a przede wszystkim klientom bardzo szybką logistykę. To coś, czego duże serwisy nie posiadają, albo posiadają w niezbyt rozwiniętym stopniu – tłumaczy Jędraszak. – Większość właścicieli takich punktów musi sama zajmować się kwestią dostarczenia produktów. Przez to czas dostawy znacznie się wydłuża. Może trwać półtorej, czasem nawet dwie godziny – mówi.
I tutaj pojawia się Dailyvery. Firma kojarzy bowiem kurierów, poruszających się najczęściej na skuterze lub rowerze, z restauracjami. W ten sposób mają skutecznie skracać czas oczekiwania na zamówienie – Jędraszak chwali się, że jest realizacja oscyluje między się między 30 a 45 minutami.
Do tego start-up dba o ograniczanie odległości – zasięg dostawy nie przekracza pięciu kilometrów. A w okresie natężonego ruchu, czy to na drodze, czy w restauracji, dostawa jest realizowana w czasie poniżej 60 minut. Dla założyciela jest to o tyle istotne, że wpływa na jakość jedzenia – przebicie z jednego końca miasta na drugi jest gwarancją zimnego posiłku, a przecież nie o to chodzi.
Czy zatem Dailyvery rzuci rękawice wspomnianym już serwisom? Nie. Bo jest skierowana do zupełnie innej grupy. – Naszym docelowym segmentem są osoby z przedziału wiekowego 25-45, ceniące dobre jedzenie i nowe technologie. Współpracujemy tylko z wyselekcjonowanymi restauracjami o wysokiej jakości. Na początku wybraliśmy takie miejsca, które sami dobrze znaliśmy i lubiliśmy, a nie mogliśmy z nich zamawiać – mówi Małgorzata Sitkowska, współzałożyciel serwisu. – Teraz działamy podobnie, ale słuchamy też podpowiedzi klientów i obserwujemy trendy na rynku kulinarnym. Zawsze sprawdzamy oceny i opinie w internecie, próbujemy i to jest nasz klucz do wyboru restauracji na Dailyvery – dodaje.
Z ilu miejsc Dailyvery będzie zatem dowozić? Około 50. To przepaść, jeśli porównamy z Pyszne.pl, które w swojej bazie około 5000 punktów. Jędraszak jednak konsekwentnie odżegnuje się od twierdzenia, że to dla nich konkurencja. Jeśli szukać, z kim miałby powalczyć o portfele i kubki smakowe swoich klientów, najprędzej wskazałby UberEats. Jednak polski przedsiębiorca ma przewagę nad gigantem zza oceanu. Firma Travisa Kalanicka dopiero wdraża tę usługę nad Wisłą i ma pojawić się u nas za kilka miesięcy.
Jeśli szukać podobieństw z innymi krajami, główną inspiracją dla przedsięwzięcia Jędraszaka jest brytyjskie Deliveroo. Działający na podobnych zasadach i w podobnym segmencie start-up, uruchomiony w 2013 roku, w zeszłym roku miał planowany przychód na poziomie 650 milionów złotych. Dla twórcy Dailyvery to wystarczająca zachęta, by zostać pionierem takich usług nad Wisłą.
Gdzie w tej chwili można skorzystać z usług polskiego start-upu? Obecnie współpracuje z punktami na Mokotowie, Śródmieściu i Saskiej Kępie. I chociaż obecne mrozy oraz wszechobecny smog nie zachęcają na przejażdżki rowerem po mieście, kurierzy Dailyvery ciągle obsługują „młodych, wykształconych i z wielkich ośrodków”. I chociaż obecnie jeżdżą tylko ci najbardziej zapaleni, dzięki krótkim dystansom czas dostawy nie wzrasta do poziomu bardziej masowej konkurencji, zapewnia Jędraszak.
Na czym zarabia start-up? Przy starcie Jędraszak zebrał pierwszą rundę finansowania od prywatnych inwestorów. Nie polega jednak tylko na funduszach – model biznesowy jest oparty na prowizjach, które pobierają od partnerskich restauracji oraz opłatach za dowóz. Te natomiast są proporcjonalne do wartości zamówienia - do 75 złotych wynosi 9,99 zł. Od tej kwoty za dostawę płaci się 4,99 złotych, a zamówienie warte 150 złotych objęte jest już bezpłatną dostawą.
Jaki jest dalszy kierunek rozwoju Dailyvery? Na razie skupiają się na Warszawie. Jędraszak podkreśla, że pojawia się coraz więcej restauracji, które szybko zyskują renomę i stają się modne. I to właśnie z nimi zamierza współpracować.