Dzieje firmy Alba Thyment to polska historia gospodarcza w pigułce. Firma wystartowała jeszcze w czasach, gdy w Wielkopolsce rządził cesarz Niemiec. Przetrzymała II Wojnę Światową, najazd rosyjskich oficerów i szykany ze strony władzy ludowej. Po latach przerwy, gdy obecni właściciele tułali się po Europie, wróciła do kraju. Teraz ambitnie walczy o odzyskanie dawnej pozycji na polskim rynku.
Dzieje poznańskiej firmy sięgają 1913 roku, choć całkiem możliwe, że została założona jeszcze wcześniej. Obecni właściciele znaleźli bowiem informację o wygaśnięciu 10-letniej rejestracji znaku towarowego w 1917 roku. Od samego początku działalności firma zajmowała się lekami i naturalnymi kosmetykami.
Początkowo Alba prowadzona była przez Stanisława Bukowieckiego, ale jego potomkowie nie byli zainteresowani kontynuowaniem rodzinnego biznesu. Interes przejął więc Mieczysław Rychlicki – dziadek obecnego prezesa spółki i ówczesny dyrektor zarządzający. Mężczyzna odkupił prawa do wszystkich produktów i w 1931 roku nadał spółce nazwę Alba. – Po łacinie oznacza to „świt”. Podejrzewamy, że chciał zaakcentować w ten sposób nowy początek – tłumaczy obecny współwłaściciel Alby, Łukasz Rychlicki.
W dwudziestoleciu przedsiębiorstwo kwitło. Działająca przy ulicy Chlebowej w Poznaniu firma, słynęła przede wszystkim z preparatu Argol, kompozycji olejków eterycznych używanych do leczenia infekcji. – To była prawdziwa esencja karmelitańska. Mój dziadek był fanem medycyny klasztornej. Na podstawie takich receptur wypuścił na rynek ponad 40 produktów – opowiada Łukasz Rychlicki. Poza Argolem triumfy w przedwojennej Polsce święcił również krem „Mata Hari” (sprzedawany w charakterystycznych, ceramicznych słoiczkach) i pasta do zębów „Czibi”.
To były jednak miłe złego początki. Problemy Mieczysława Rychlickiego zaczęły się – a jakże – od najazdu Niemców w 1939 roku. – Dziadek zamurował pod sufitem willi, która stała przy zakładzie swoje skarby. Maszyny produkcyjne zostawił, a sam wraz z recepturami uciekł z miasta - opowiada pan Łukasz. Szybko zadecydował jednak o powrocie.
Firma w tym czasie dostała się jednak pod zarząd niemiecki, a za Mieczysławem Rychlickim ciągnął się list gończy. W fabryce zaczęto produkować wodę kolońską dla Wehrmachtu. Właściciel Alby ukrywał się pod fałszywym nazwiskiem przez całą wojnę, dyskretnie zachodząc od czasu do czasu pod swoją fabrykę i patrząc, co dzieje się z jego biznesem.
Koniec wojny był dla jednych ulgą, dla właściciela Alby – początkiem jeszcze większych utrapień. Wycofując się z Poznania, Niemcy zabrali ze sobą całą zawartość fabryki. W willi obok ostały się tylko zamurowane w suficie kosztowności. Kurz po okupantach nie zdążył jednak jeszcze opaść, a w domu Rychlickiego już zdążyli zameldować się rosyjscy oficerowie. – Gdy opuszczali miasto dziadek przechadzał się z nadzieją po ulicach. Był pewny, że wreszcie odzyska zakład – mówi właściciel Alby.
Radość była przedwczesna – Rosjanie puścili wszystko z dymem. Dorobek życia znikł w jednej sekundzie.
Mimo działań wojennych przedsiębiorca ocalił wiele receptur, a z fabryki udało mu się wynieść pojedyncze etykiety. Dalszą sprzedaż Argolu prowadził jednak pokątnie. W 1953 rodząca się Polska Rzeczpospolita Ludowa odebrała mu bowiem fabrykę. – Do domu przychodziła milicja, zaglądali do piwnic. Dziadek zawsze zostawiał resztki produkcji na widoku, tak by zanadto nie drążyli – opowiada Rychlicki. Robił to do późnych lat 60. Zmarł w 1972 roku.
Nastąpiła długa przerwa. Syn Mieczysława Rychlickiego zaniepokojony sytuacją społeczną i polityczną w Polsce schyłku lat 70 i początku 80. wysłał żonę i dzieci do Kanady.
– Niby na wizytę do chorej ciotki. Po pewnym czasie wszyscy przenieśliśmy się do Włoch. – Gdy wraz z bratem zachorowaliśmy na dość ciężkie infekcje, nasza mama zaczęła na nowo interesować się Argolem. Z ciekawości, w kuchni odtworzyła recepturę. Efekty okazały się imponujące – opowiada pan Łukasz.
W 1987 roku rodzina Rychlickich sprzedawała już osławiony Argol w ramach działalności gospodarczej. Nadarzyła się również okazja do powrotu do Polski. – Lombardia zorganizowała targi. Znaleźliśmy dystrybutora w Polsce, ale postanowiliśmy wówczas, że możemy wrócić do kraju na stałe. I w 1991 otworzyliśmy firmę w Poznaniu – opowiada Rychlicki.
Produkt trzeba było jednak zarejestrować jako lek. A tu pojawił się kolejny problem. W 1996 roku Alba dostała rejestrację czasową, ale wiązały się z nią ograniczenia dotyczące reklamy, niechętnie na taki wyrób spoglądali również farmaceuci. A triumfy na rynku święcił w tym czasie Amol.
Pełne zarejestrowanie Argolu nastąpiło w 2012 roku. Dopiero wtedy Alba mogła ruszyć pełną parą. Firma skorzystała z branżowych funduszy na eksport i zaczęła reklamować się na międzynarodowych targach. Udało się w ten sposób trafić do kilku sklepów sieciowych w Japonii, a w Hong Kongu – jak twierdzą właściciele firmy – jeszcze w tym roku ruszą lokale, działające na zasadzie franczyzy.
– Na targach we Włoszech poznaliśmy księżną z Arabii Saudyjskiej. Dzięki temu nasze produkty wykorzystywane są także w kilku miejscowych SPA. Sprzedaż nie jest wprawdzie zbyt duża, ale to dość prestiżowe lokalizacje – chwali się Rychlicki.
Alba myśli również o Stanach Zjednoczonych. A w Polsce? – Rynek produktów premium nie jest u nas jeszcze zbytnio rozwinięty. Nasze wyroby można zauważyć w sklepach na lotniskach i prestiżowych konceptach np. na Mokotowskiej w Warszawie, czy w Łodzi na Piotrkowskiej. Z większą ofensywą czekamy na moment, w którym staniemy się bardziej rozpoznawali za granicą. Chcemy wziąć rynek polski z „odbicia” – tłumaczy Rychlicki.