W biznesie masz tylko 10 procent szans na przetrwanie dwóch lat. To twierdzenie nie jest już aktualne. A na dodatek można łatwo zwiększyć szansę swojego start-upu na sukces. Dzięki inwestorom rośnie ona do 50 proc., akceleracja zwiększa ten współczynnik nawet do 80 procent. Jeśli oczywiście przyjmiemy, że start-up to nie pierwszy z brzegu pomysł, przysłowiowe budowanie zamku na piasku, ale pomysł naprawdę świetny, albo projekt, który ma opracowany MVP (Minimum Viable Product), czyli pozytywnie zweryfikowany przez klientów prototyp.
Twórcy jednego z największych na świecie programów akceleracyjnych dla start-upów, The Founder Institute, od kilku lat badają m.in. przeżywalność projektów, których twórcom pomagają w rozkręceniu biznesu. I faktycznie – w 2014 roku wskaźnik ten wynosił dokładnie 89 procent. W programach Instytutu biorą udział tysiące start-upów, więc te dane są dość wiarygodne i mogą przedstawiać rzeczywistą sytuację rynkową.
Jednak obecnie wskaźnik przeżywalności start-upów inkubowanych przez The Founder Institute wzrósł i wynosi 81 procent. Wszyscy powołujący się na dane, powinni więc zweryfikować swoje podejście. W Stanach przeżywa bowiem już nie jeden, a dwa na 10 start-upów.
Jak te dane mają się do polskich warunków?
– To jest taka prawda powtarzana przez inwestorów, głównie z Doliny Krzemowej. Ale twardych danych z Polski nie ma – twierdzi Agata Kowalczyk z Fundacji Startup Poland, publikującej obszerne raporty dotyczące polskiego rynku młodych innowacyjnych firm.
– Myślę, że faktycznie nie jest tak, że upada aż 90 proc. start-upów. Kluczem do zrozumienia tematu jest to, co uznamy za start-up. Faktycznie możemy przyjąć, że znika z rynku 9 na 10, jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie lifestylowe projekty czy sytuacje, kiedy ktoś wpadnie na jakiś pomysł i nazwie się start-upem. Potem przyjdzie na jeden czy dwa konkursy a po chwili okaże się, że nic z tego nie wyszło, bo pierwsze poważne pytanie pokazało brak zapotrzebowania na daną usługę, więc start-up upadł – mówi w rozmowie z INN:Poland Wojtek Broniatowski z akceleratora WAW.ac.
– Dla nas start-up to jest przedsięwzięcie, które ma potencjał skalowania i szybkiego generowania wzrostów – 10 proc. w skali tygodnia, 20 – 30 proc. w skali miesiąca. Jeśli firma zatrzyma się na poziomie jednego pracownika i przychodów, które wystarczą na jego utrzymanie, to dla nas nie liczy się to jako start-up, który przetrwał na rynku. Przeżywalność w rozumieniu utrzymywania się na powierzchni to zdecydowanie za mało – mówi nam Kowalczyk.
Startup Poland nie bada jeszcze stopnia przeżywalności polskich start-upów, bo same badania dotyczące ich liczby, pochodzenia etc. prowadzi dopiero od dwóch lat. – Co roku docieramy do coraz to większej grupy młodych firm i nie jesteśmy jeszcze w stanie ocenić ich pod tym kątem. Nie sztuka podawać dane, które mają się nijak do rzeczywistości – podkreśla Agata Kowalczyk.
Jak zwiększyć swoje szanse?
Nasi rozmówcy wskazują, że przyjście ze swoim projektem do inkubatora bądź akceleratora wyraźnie zwiększa przeżywalność firm. Głównie dlatego, że już na wstępie odpadają najsłabsze pomysły.
– My mamy swoją definicję tego, co młodym firmom jest potrzebne. Nie skupiamy się na start-up'owym lifestyle'u – nie jesteśmy kolejnym konkursem. Od nagradzania najładniejszej prezentacji, wolimy skupiać się na tym, co jest trzonem biznesu i jego długoterminową przewagą. A to są najważniejsze rzeczy, które pozwalają start-upom przetrwać. Dzięki temu wśród naszych absolwentów z ok. 50 firm nie działa ok. 10 – twierdzi Broniatowski. W tym przypadku oznacza to więc wskaźnik przeżywalności na poziomie ok. 80 procent.
– Jeśli do akceleracji bądź inkubacji trafi projekt całkowicie świeży, w zasadzie tylko pomysł, to większość z nich upadnie. Tak samo jest po Startup Weekendach. Próbowaliśmy niedawno oszacować, czy są na świecie są jakieś projekty weekendowe rozwijane dalej. Znaleźliśmy zaledwie kilka. A do akceleratorów - jak WAW.ac czy Huge Thing, który jest częścią naszej grupy, trafiają zespoły, które muszą mieć już MVP - mówi w rozmowie z INN:Poland Monika Synoradzka z SpeedUp Group. To grupa funduszy inwestujących w dynamicznie rozwijające się przedsięwzięcia na wczesnym etapie rozwoju z globalnymi aspiracjami. MVP to minimum viable product, czyli nie etap pomysłu, ale działającego prototypu. Monika Synoradzka podkreśla, że takie projekty mają dużo większe szanse przeżycia.
Zapytaj inwestora
To właśnie inwestorzy są osobami, które najlepiej umieją ocenić, czy firma przetrwa. Bo się na tym znają i mają w tym interes – w końcu to oni dają pieniądze.
– Zdrowa zasada działania funduszu inwestycyjnego polega na tym, że 5 na 10 spółek upadnie, 4 się zwrócą i dadzą zarobić, natomiast jedna będzie dużym sukcesem, który powinien pokryć wydatki poniesione na pozostałe 9 spółek – mówi w rozmowie z INN:Poland Marcin Fejfer, manager inwestycyjny SpeedUp Group.
Jeśli więc cały fundusz jest wart 100 mln euro, to za tyle powinna się sprzedać przynajmniej jedna ze spółek. To jest wieloletnia statystyka, pochodząca z rynków zagranicznych, głównie ze Stanów Zjednoczonych. Menedżer przyznaje jednak, że w wielu funduszach w Polsce ten rozkład jest bardziej płaski.
– Powodów jest kilka. Jednym jest awersja do ryzyka. Drugim - dostęp do środków publicznych. Szczególnie w poprzednich latach programy związane z dofinansowaniem funduszy inwestycyjnych typu venture nie były nastawione na odważne podejmowanie ryzyka. Ale jest to tymczasowe i w najbliższej przyszłości w każdym funduszu 1-2 spółki na 10 będą musiały być "gwiazdami" – twierdzi Fejfer.
Faktem jest jednak to, że takie fundusze jak SpeedUp Group odrzucają na wstępie ponad 90 proc. pomysłów, z którymi zgłaszają się do nich przedsiębiorcy.
Projekt może upaść, ważne by przedsiębiorca się trzymał
– Koncentrujemy się na relacjach z przedsiębiorcami. Za tym kryje się koncepcja, żeby inwestować w ludzi. Bo nawet jeśli jeden start-up nie przeżyje, to za chwilę powstanie nowy, lepszy, bogatszy o doświadczenia założyciela, który już wie, co zepsuł. W Polsce, chociaż się to zmienia, to mamy nastawienie, które się koncentruje na błędach. Jeśli ktoś zrobił błąd, to jest "skażony" i nic więcej już mu się nie powinno powierzać. Za Oceanem jest odwrotnie, uważa się, że błędy są dodatkowym doświadczeniem. Może więc warto zastanowić się nie nad tym, ile start-up'ów upada, ale ilu ludzi, którzy próbowali kończy na swoim pierwszym start-up'ie – bo to jest tak naprawdę porażka – podkreśla Wojtek Broniatowski.
Tę tezę potwierdza Monika Synoradzka. – Na pierwszą edycję Huge Thing przychodzili ludzie z pomysłami, przyjęliśmy 30 projektów, 12 dofinansowaliśmy. I tak naprawdę to, ile z nich przetrwało nie ma w tej chwili większego znaczenia. Ważne jest to, że większość z tych ludzi jest dalej w biznesie i rozwija swój drugi czy trzeci produkt – mówi nam. Dodaje, że często w internetowych dyskusjach start-up'owcy przyznają, że sukces przyniósł im dopiero drugi czy trzeci projekt, za który się wzięli.
8.1 zepsuło rynek
– W Polsce możemy mieć też zakrzywienie statystyk przez pieniądze unijne. Były przecież czasy, kiedy niemal każdy zakładał start-up. Powstawały start-upy, które budowały zamki z piasku i dostały na to pieniądze unijne. Ile z nich działa dalej? Warunkiem dostania funduszy było to, że firma ma działać dwa lata. Po tym czasie była już nikomu niepotrzebna. Jeśli brać pod uwagę wszystkie pomysły, zwane luźno start-upami, to może faktycznie upadnie 90 proc. z nich. Głupich pomysłów jest mnóstwo. Ale z takich start-upów, które mają sens, przeżyje znacznie więcej – mówi Broniatowski.
W Polsce brakuje aktualnych oficjalnych badań na temat przeżywalności młodych firm. Z badań Głównego Urzędu Statystycznego sprzed trzech lat wiadomo, że pierwszy rok działalności jest w stanie przetrwać aż trzy czwarte nowopowstałych firm. W kolejnych latach prowadzenia działalności gospodarczej ten odsetek wyraźnie spada – do mniej więcej połowy w drugim i jednej trzeciej w piątym roku działalności. Badania obejmują jednak wszystkie firmy, nie tylko start-up'y technologiczne.
Pod tym względem sytuacja w Stanach Zjednoczonych jest podobna. Zeszłoroczny raport Amerykańskiego Urzędu Badania Rynku Pracy informuje, że dwie trzecie nowych biznesów utrzymuje się na rynku przez co najmniej dwa lata. Połowa działa przez pięć lat, a jedna trzecia przez dziesięć – to wyniki nieco lepsze od polskich.
Czy faktycznie szanse porażki we własnym biznesie są niższe, niż 90 procent?
– To nie jest tak, że ktoś sobie ubzdurał, że 9 na 10 spółek upadnie. Mimo wszystko jest to informacja poparta liczbami na rynku amerykańskim, ale ta zasada działa też w Polsce – mówi redakcji INN:Poland, Artur Kurasiński, mentor i przedsiębiorca. Zauważa jednak – podobnie jak Wojtek Broniatowski – że na nasz rynek duży wpływ miały tzw. osiemjedynki, czyli wspomniane wcześniej firmy, które wzięły unijne dofinansowanie.
– Część z firm, które z nich skorzystały i nie przetrwały, była przedsięwzięciami typowo start-upowymi, obarczonymi dużym ryzykiem. Ale nie da się ukryć, że część z nich sięgnęła po bardzo łatwe pieniądze. a potem się legalnie się zamknęła. Czy to był proceder na dużą skalę? Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości dofinansowała łącznie kilka tysięcy podmiotów. Były wśród nich firmy, które chwaliły się tym, że masowo zakładały spółki i pisały mnóstwo wniosków. Część z tych spółek przeżyła. Mimo wszystko nie sądzę, żeby Polska jakoś znacznie odbiegała od statystyk z innych światowych rynków – mówi Kurasiński.
Dodaje jednak, że polska rzeczywistość jest dla start-upów dość prozaiczna. – Start-upowe dzieje to przede wszystkim opowieść o tym, jak młodzi ludzie zaczynają mieć jakąś ideę, wizję, a potem zderzają się z rzeczywistością. Płynność finansowa, podatki, źle przygotowany biznesplan. Wiele osób zakłada firmy licząc a na pomoc od państwa albo na to, że sobie poradzą. Kończy się na tym, że być może przeżyliby i zrobili fajny biznes, ale niestety rozbijają się o takie proste rzeczy jak prowadzenie księgowości – twierdzi.
– W Polsce brakuje wiedzy i umiejętności operacyjnego prowadzenia biznesu. Znam kilka przypadków ciekawych pomysłów, których nie udało się zrealizować z prozaicznych powodów. Kamyczek do kamyczka i okazuje się, że w Polsce naprawdę 9 na 10 start-upów nie przeżywa. A według mnie to i tak dobry wynik, tym bardziej, jeśli mówimy o firmach technologicznych, które ponoszą olbrzymie ryzyko i potrzebują dużych sum pieniędzy – podsumowuje Kurasiński.