Kłótnia o prawa do luksusowej marki Batycki rozgrzała w ostatnim czasie polskich internautów. W naszym ostatnim tekście współpracownik nowej właścicielki Rafał Rutkowski oskarżył poprzednią właścicielkę, Bożenę Batycką, o brak zainteresowania losami firmy. Wtedy z panią Bożeną nie udało nam się skontaktować. Dzisiaj nadrabiamy tę zaległość.
Tłumaczy Pani, że całe zamieszanie o firmę Batycki wynika z absolutnego zaufania do osób, które miały prowadzić i w przyszłości ją przejąć.
W pewnym momencie funkcjonowania firmy uznałam, że jest już jak samodzielne dziecko. Nie zarządzałam nią biznesowo. Tak jest w wielu przedsiębiorstwach – jedna osoba odpowiada za marketing, PR, a druga za część prawno-biznesową. Ja w tej drugiej słabo się orientuję. Samodzielnie w życiu nie podpisałam żadnej umowy. Zawsze konsultowałam je z moimi współpracowniczkami.
Wiele ich było?
Po 2002 roku na czoło mojej firmy wybiły się trzy kobiety, w tym m.in. Magda Sulikowska, dzisiaj już Rutkowska. Byłam z nimi zaprzyjaźniona, firma prowadzona była w sposób familijny. Miałam do nich ogromne zaufanie. Zapisałam im w testamencie 25 proc. wartości firmy na wypadek, gdyby coś mi się przydarzyło. Bałam się, że jeżeli coś mi się stanie, dzieło mojego życia upadnie. Chciałam też, żeby te kobiety czuły zabezpieczenie z mojej strony.
Ale to dopiero w przyszłości. Na co dzień też okazywała im Pani zaufanie?
To oczywiście nie wszystko. Sposób prowadzenia i zarządzania firmą był taki, że Panie miały pełną swobodę i mogły samodzielnie działać nawet, kiedy ja byłabym w rozjazdach, albo z innych przyczyn nie mogłabym stawić się w firmie. Czy można bardziej komuś zaufać?
Kierowała Pani firmą nie stawiając się w niej?
Przez ostatnich pięć lat – sporadycznie. Mój syn bardzo ciężko chorował, przez 1,5 roku praktycznie nie wychodził ze szpitala. Ja również miałam problemy ze zdrowiem. Dlatego odsunęłam się od firmy i pozostawiłam swoim przyjaciółkom dużo swobody. Teraz myślę, że moim największym błędem było to, że nie przywiązywałam należytej wagi do faktu, że bycie prezesem to także odpowiedzialność. Choć ta rola zawsze mnie uwierała. Kiedy ktoś w firmie zwracał się do mnie per „pani prezes” czułam zakłopotanie. No, ale przede wszystkim – dzisiaj odpowiadam prawnie za każdą decyzję.
Jakiś kontakt z firmą, nawet opiekując się chorym synem, powinna jednak Pani mieć
Bywałam w firmie, ale te wizyty nie były związane z zarządzaniem. Współpracowniczki miały mnie informować o tym co dzieje się w spółce w skali makro. Nie dostawałam jednak tych raportów. Wydawało mi się, że nie chcą mnie martwić ze względu na moją chorobę. W takiej sytuacji, w jakiej się znalazłam każdy na pierwszym miejscu postawiłby życie, bo gra toczyła się już nie tylko o zdrowie, swojego dziecka. I chociaż traktowałam firmę jak moje najmłodsze dziecko, to uważałam, że jest w dobrych rękach, które się nią zaopiekują, kiedy ja będę walczyć o syna.
Tymczasem z Batyckim było coraz gorzej. Długi sięgnęły kilkunastu milionów
Kiedy dowiedziałam się o fatalnej sytuacji w firmie, postanowiłam interweniować. Natrafiłam jednak na opór. Ciężko mi było dowiedzieć się czegokolwiek o szczegółach finansowych. Może dziewczyny bały się konsekwencji? Miały w końcu dobre pensje i wysokie stanowiska.
Postanowiono więc zwrócić się do pana Rutkowskiego
Tak, choć pierwotnie było to związane z moimi prywatnymi problemami prawnymi. Chciały mi po prostu pomóc, tak uważałam. Pan Rutkowski szybko od pomocy personalnej przeszedł jednak do ingerowania w sprawy przedsiębiorstwa. To był styczeń 2015. Od razu zaproponował zaprzyjaźnioną osobę do restrukturyzacji. Zgodziłyśmy się. Szybko współpraca z ta osobą została zakończona, myślę że zorientowała się, co się dzieje wewnątrz firmy i jakie plany w stosunku do niej mieli państwo Rutkowscy. W tym czasie stan mojego syna się pogorszył. Dyrektorka generalna – jedna z trzech najbliższych mi osób w Batyckim - opuściła firmę. A Magda? Moim zdaniem była spanikowana całą sytuacją. Rutkowski tymczasem działał. Potem okazało się, że od jakiegoś czasu był z Magdą związany. Zakończyło się ślubem.
Ale w rozmowie z nami przedstawił nieco inny obraz. Twierdził, że opiekę nad synem przerzuciła pani na pracowników firmy, a sama zwiedzała w tym czasie świat
Czy można powiedzieć matce coś gorszego, niż to, że firma opiekowała się jej synem? W rzeczywistości syn mieszkał niedaleko mnie, miałam go pod stałą opieką. Teraz owe jest własnością Magdy Rutkowskiej. To był kolejny przejaw zaufania z mojej strony, wykorzystany przez nią. Potem w jej rękach znalazło się m.in. prawo do loga firmy. Gdy powstał między nami spór, Rutkowscy twierdzili, że zapłacili mi za nie 150 tys. Nigdy nie zobaczyłam tych pieniędzy na oczy.
Akcje firmy również znalazły się w jej rękach?
Zostały przepisane, ale na skutek formalnego błędu umowa okazała się nieskuteczna. Rutkowski zasugerował stworzenie nowej spółki BBH, której udziałowcami stałyśmy się ja poprzez BSA i Magda. Oparta była oczywiście na moim pomyśle, projektach, maszynach i doświadczeniu załogi. Niedługo później Rutkowscy uznali jednak, że beze mnie ta łódka popłynie szybciej. Podwyższyli kapitał zakładowy, marginalizując moje znaczenie, a następnie sprzedali to, co było najważniejsze w BBH firmie MS, która już w całości należy do Magdy. Dzisiaj to właśnie jej spółka dostarcza wyroby do Batyckiego.
Ale formalnie wszystko jest w porządku?
Rzeczywiście, jest. Podpisałam przecież te umowy, więc „na papierze” wygląda na to, że wszystko się zgadza. Ale to głęboko niemoralne. Moje działania były podyktowane ogromnym zaufaniem, a ja sama nie miałam ani wystarczającej wiedzy, ani odpowiedniego rozeznania na temat sytuacji do podjęcia takich kroków. Poza tym, w tamtym momencie życia byłam w fatalnym stanie psychicznym. Problemy firmy, choroba mojego syna, moja – to wszystko sprawiało, że nie byłam w stanie podejmować racjonalnych decyzji.
Czuje Pani żal do Magdaleny Rutkowskiej?
Staram się nie chować żalu do Magdy. To złe uczucie. Jeżeli zawróci z tej drogi, z chęcią przyjmę ją z powrotem. Kiedy w grudniu ochroniarze nie wpuścili mnie do firmy napisałam masę maili. Jeden z nich do Magdy: „Kradniesz coś, co i tak by do Ciebie należało”. Chciałam jej uświadomić absurd całej sytuacji.
Liczy Pani, że mimo prawnej odpowiedzialności za firmę i podpisane umowy, będzie Pani górą w tym konflikcie?
Dzisiaj mogę śmiało spojrzeć wszystkim w oczy, bo po sprzedaży nieruchomości należących do firmy, udało mi się spłacić ogromną ilość zobowiązań i chcę doprowadzić wszystkie sprawy do końca, zachować się uczciwie. Kochałam te firmę, traktowałam ją jak nasze wspólne dzieło. O Batyckim nigdy nie mówiłam „moje” tylko „nasze”. Dzisiaj płacę cenę za moją wiarę w tamten zespół. Moją bezradność źli ludzie wykorzystują, zlatując się jak sępy. Ale ja jeszcze żyję i nie pozwolę, żeby zaprzepaszczono dorobek mojego życia. A pan Rutkowski? On nie ma nic do stracenia. Stawia wszystko na jednej szali i bezpardonowo mnie atakuje.