Polacy coraz bardziej dbają o wygląd swoich aut. Na dopieszczenie swoich samochodów potrafią wydać nawet 8-10 tys. złotych. Co dostają w zamian? Na przykład mycie w rękawicach z owczej wełny i oczyszczanie lakieru za pomocą japońskiej glinki.
Sformułowanie "samochodowe SPA" nie jest w przypadku zabiegów nazywanych auto-detailingiem żadnym nadużyciem. Zaczynamy od mycia. Operacja usuwania zanieczyszczeń potrafi trwać nawet godzinę, a w ruch idą rękawice z owczej wełny i ręczniki z mikrofibry. Następnie pory lakieru oczyszczane są za pomocą japońskiej glinki. Kolejnym etapem jest uzupełnienie ubytków i korekta za pomocą kilku past. Na koniec nakłada się na powierzchnię powłokę ceramiczną, która ma nam w teorii zapewnić, że przez kolejne 2 lata nasz samochód będzie wyglądał jak nowy.
To wszystko to oczywiście wersja minimum. Studia auto-detailingowe potrafią bowiem dobrać się do dosłownie każdego elementu pojazdu. Wyczyszczą nadkola, wnęki komory silnika, bagażnika, szyberdachu, wyjmą i naprawią skórzane siedzenia, wymontują podłogę albo zatuszują zarysowania na szybie za pomocą tlenku ceru. – Choć to ostatnie tylko w przypadku naprawdę wyjątkowych samochodów. Zazwyczaj bardziej opłaca się wymienić całą szybę – zastrzega Sebastian Polit z łódzkiego studia SNB.
Jego zakład był jednym z pierwszych w Polsce, które świadczyły tego typu usługi. W 2007 roku wydawało się to jeszcze lekkim ekscentryzmem. Klienci raczej się nie garnęli, trzeba było się dobrze napracować, by jakiegokolwiek przekonać do renowacji auta. – Gdy zaczynałem, w moim studiu pojawiało się w najlepszym wypadku około 10 klientów miesięcznie. I to już był duży sukces – opowiada Polit. Dzisiaj taka liczba przewija się w ciągu 3 dni. A że renowacja samochodu trwa od 1 do nawet 5 dni, często na swoją kolej trzeba zaczekać.
A warto dodać, że samochodowe SPA to nie jest tania rzecz. Podstawowy zabieg, na który decyduje się większość klientów, czyli pokrycie powierzchni powłoką ceramiczną, to koszt około 1,5 tys. zł. – Większość zamówień zamyka się w kwocie do 2,5 tys. – opowiada Polit. Przedsiębiorca zauważa jednocześnie, że coraz częściej zdarzają się takie, które dochodzą do kwoty 8-10 tys. złotych.
Kogo stać na taką ekstrawagancję? Wbrew pozorom wszystkich. W studiach auto-detailingu zjawiają się posiadacze samochodów wartych ponad milion złotych („trafił mi się kiedyś klient z Lamborghini Diablo, wcześniej nie pozwalał nikomu go dotknąć” wspomina Polit) jak i zupełnie przyziemne pojazdy. – Z drugiej strony przyjechał do nas starszy pan, chyba już na emeryturze. Chciał żebyśmy odnowili jego 15-letnią Hondę Jazz – opowiada właściciel SNB Łódź.
Nie trzeba jednak mieć kilkunastuletniego samochodu, żeby trafić do SPA. Zdarza się, że do auto-detailingu trafiają pojazdy prosto z salonu.
– W Polsce salony działają zazwyczaj na zasadzie franczyzy. Właściciele przygotowują samochód do sprzedaży po minimalnych kosztach. Auta przed dokonaniem transakcji potrafią po 3-4 miesiące stać pod drzewami i nikt się nimi nie interesuje. Z nowymi bywa więcej pracy niż ze starymi, ale zadbanymi – śmieje się Michał Cieśliński z Auto Detailing Gdynia. Opowiada, że przynajmniej raz w tygodniu trafia do niego „nówka” u której trzeba dokonać naprawy lakieru. Często klienci są już umówieni jeszcze zanim odbiorą samochód z salonu.
– Dzisiaj lakiery są tak słabej jakości, że czasami nawet jedna wizyta na myjni potrafią je zniszczyć. Jeżeli ktoś przyjedzie nowym Japończykiem z czarnym lakierem akrylowym, który, jak to mówimy, rysuje się od wiatru to wystarczy, że pracownik przejedzie po nim gąbką, którą czyścił wcześniej felgi i pojazd już nadaje się do renowacji – przytakuje Polit.
Właściciel SNB przytacza również przypadek z Volvo Ocean Race. Samochód miał charakterystyczną beżową skórę z pomarańczowymi przeszyciami. Była niewiarygodnie podatna na odbarwienia – kolor zmieniał się nawet od kontaktu z płaszczem.
Rozwijająca się branża zwabia wielu amatorów łatwego zarobku. W dużych miastach działa po kilkanaście tego rodzaju firm. Część z nich zaczyna działalność już po dwudniowym szkoleniu w ramy, którego wchodzą ćwiczenia praktyczne. Tortu nie starcza jednak jak na razie dla wszystkich.
– Zdarza się, że na wiosnę w mojej okolicy otwiera się nawet kilka nowych studiów. Do końca roku większość z nich już nie ma. Klienci zaczynają być coraz bardziej zorientowani. Nie patrzą tylko i włącznie na cenę - zauważa Michał Cieśliński.