To może być debiut giełdowy roku: Snapchat, który zadebiutował właśnie na amerykańskiej giełdzie, ściągnął z rynku astronomiczną kwotę 3,4 miliarda dolarów – 200 mln akcji po 17 dolarów. To oznacza, że gdyby pod młotek poszły wszystkie udziały, za firmę trzeba by zapłacić dobre 20 miliardów.
Jak by tu coś skopiować, żeby nie było, że kopiujemy? Gdy pół roku temu Instagram ogłosił, że wprowadzi funkcję Stories – czyli zdjęcia, które miałyby znikać po dobie od umieszczenia ich na stronach portalu. „Tak bardzo Snapchat, że aż smutno się robi” – kwitowali ten pomysł należącego do Marka Zuckerberga portalu internauci.
Cóż, oto chichot historii: Instagram Stories funkcjonuje co prawda bez większych przeszkód, choć funkcja nie stała się jakimś milowym krokiem dla Instagrama. Za to Snapchat – gdyby spojrzeć ze statystycznego punktu widzenia – jest wyceniany w przeliczeniu na akcję wyżej niż Facebook w czasie swojego IPO.
Inna sprawa, że Snapchat był dla giełdowych inwestorów wielką gratką: na parkietach wciąż trwa gorączkowe polowanie na spółki technologiczne (co niektórzy nazywają już bez ogródek drugą bańką internetową). W olbrzymiej większości, pojawiające się na giełdach firmy niewiele inwestorom mówią – i choć kupują oni częstokroć „w ciemno” udziały w tych spółkach, to jednak pojawienie się firmy, która jest już doskonale znana, a jej popularność nie ulega większej wątpliwości, zostało przez graczy przyjęte z euforią.
Tym bardziej, że Snapchat nie poprzestaje na rozbudowywaniu swojego komunikatora – firma pracuje zarówno nad własnymi, wyposażonymi w kamery okularami, dronami oraz (skądinąd, wzorowaną na Facebooku, więc obie firmy są wobec siebie nie fair) platformą reklamową. Zatem inwestorzy mogą mieć nadzieję, że nawet jeżeli core business Snapchata ucierpi, to firmie pozostaną w rękawie inne atuty.