Marek Kasprzyk to bez wątpienia polski król konserw. Polak zaopatruje w nie m.in. Piotra i Pawła, Dino, Społem i Lewiatana. – Jesteśmy wyspecjalizowani w konserwach, co pozwala nam utrzymać pozycję lidera w ich dystrybucji na rynku tradycyjnym. U każdego producenta, z którym handlujemy, jesteśmy odbiorcą numer jeden w danej kategorii – opowiada w rozmowie z INN:Poland.
Jeżeli kupujesz konserwę, wiedz, że prawdopodobnie przeszła przez ręce jednego człowieka. Sokołów, Animex, Profi – wyroby wszystkich tych marek trafiają do sklepów dzięki firmie Konshurt. Jego właściciel Marek Kasprzyk dysponuje bazą ponad 1,5 tys. odbiorców. Każdego dnia kupuje od producentów i sprzedaje ok. 400 tys. puszek. Polski król konserw może się również pochwalić własnym centrum logistycznym w Częstochowie oraz dwoma magazynami w Koszalinie i w Jarosławiu.
A początki tego imperium wyglądały niepozornie. Kasprzyk swoją przygodę z biznesem rozpoczął w 1990 roku w Kłobucku. Nie chce jednak przyznać na czym dorobił się pierwszych pieniędzy. – Są rodzaje działalności, które nie wzbudzają u naszych rodaków zbyt dużo poważania – tłumaczy. To zresztą dla tej historii nieistotne. Ważne jest, co stało się dalej.
Do swojej działalności Kasprzyk potrzebował wynajętego kierowcy. Ten powiedział mu pewnego dnia, że dorabia sobie przewożąc konserwy. – Może też zaczniemy nimi handlować? – zapytał. W latach 90. konserwami handlowało się na targach albo przy chodniku. – Brzmiało koszmarnie. Na targu byliśmy raz w życiu, ale uznałem, że nie tędy droga. Jeżeli sprzedawać, to hurtowo – relacjonuje Kasprzyk.
I tak powstał Konshurt – „konserwy hurt”. Już sama nazwa wskazuje na początki polskiego kapitalizmu. Choć Kasprzyk narzeka, że mimo oczywistego skojarzenia wiele osób do dzisiaj nie potrafi tego skrótu poprawnie wymówić.
Ze swoim pierwszym współpracownikiem bardzo szybko się rozstał. Obaj uznali, że dalej każdy będzie działał na własną rękę. – Dokonaliśmy rozbioru Polski. Od Kłobucka na Zachód rozciągał się jego rejon wpływów, na wschód – mój – śmieje się Kasprzyk. Biznes jego kolegi bardzo szybko jednak zbankrutował.
Kasprzyk swoje pierwsze kroki skierował do GS-ów i Miejskich Spółdzielni Spożywczych. Przekonuje, że jego konserwy szły jak woda. – Wtedy to był rarytas. Kiedy przyjeżdżałem pracownicy biegli do przełożonej i krzyczeli: „pani prezes, konserwy przywieźli!”. W zamówieniach ograniczał ich tylko budżet – opowiada.
Po kilku latach eldorado się skończyło. GS-y zaczęły chylić się ku upadkowi. Wtedy znów rolę odegrał przypadek. – Jeden z odbiorców z Tomaszowa Mazowieckiego stwierdził, że mam niższą cenę niż on. Wolał minimalnie drożej kupić ode mnie niż tracić czas i jeździć po producentach. Stał się moim pierwszym hurtowym odbiorcą – mówi Kasprzyk.
Skąd te różnice cenowe? Konshurt wyspecjalizował się w konserwach mięsnych, rybnych i pasztetach drobiowych. – Inni odbiorcy mają 5 tys. pozycji, ja 600. Dysponują szeroką ofertą, ale poszczególne towary sprzedawali w niewielkich ilościach – tłumaczy Kasprzyk. Dzięki temu jego firma jest w stanie wynegocjować u producentów dużo niższe stawki. Od niektórych z nich przedsiębiorca odbiera bowiem nawet 1/3 produkcji.
Wraz z rozwojem kapitalizmu półki sklepowe zaczęły się jednak wypełniać asortymentem. Czasami bardziej atrakcyjnym dla klientów niż siermiężne, mięsne konserwy. Trzeba było więc szybko dostosować się do nowych warunków. W 2000 roku firma wypuściła na rynek tuńczyka – tym razem pod własną marką MK. Do puszek zaczęły trafiać brzoskwinie, ananasy, a z czasem również sól morska, himalajska i olej kokosowy.
W ubiegłym roku przedsiębiorstwo zaczęło również dostarczać pokarm dla zwierząt we własnej marce MK Animals. – Pewnego dnia przyjechał do nas inny producent. Przywiózł wielką puszkę – 1,25 kg. Kompletnie się na tym nie znaliśmy, ale zaoferował nam ją za 2,30 zł. Powiedziałem – na początek chcę po 1,99. Dostałem dwa tiry i sprzedałem w ciągu dwóch dni. Po roku sprzedaż szła już w tysiące ton – wspomina Kasprzyk.
W tym przypadku z wiadomych względów nie mogła zadziałać wypróbowana metoda selekcji. W jaki sposób Konshurt zazwyczaj wprowadza produkty do swojej oferty? Pokażmy to na przykładzie. W centrali zjawia pan Janek, który produkuje, dajmy na to, kurczaka w galarecie. Szuka dojścia do masowego odbiorcy. W rolę pierwszego testera wciela się Marek Kasprzyk. Smakowało? To do pracy zabiera się całe biuro handlowe, w którym pracuje 10 osób. – To mój panel degustacyjny. Niepotrzebne nam testy konsumenckie. Ufamy własnym podniebieniom – tłumaczy przedsiębiorca. I przekonuje, że do tej pory taka metoda selekcji nie zawiodła.
Przedsiębiorca tłumaczy, że rzadko zdarza mu się wycofywać produkty ze sklepów. Najbardziej spektakularna sytuacja dotyczyła oleju słonecznikowego. – Był rewelacyjny jakościowo i bardzo dobrze się sprzedawał. W Argentynie, skąd go ściągałem, płacą jednak cło od eksportu, w Polsce musiałem dodatkowo płacić cło od importu. Na to wszystko nałożył się niekorzystny kurs walut i to wszystko przestało być opłacalne. Dzisiaj byłby o 50 proc. droższy od oleju „Kujawskiego” – tłumaczy Kasprzyk.
Przedsiębiorca opowiada, że polski rynek przestał się rozwijać, ale sprzedaż pozostaje na stałym poziomie. I jego zdaniem tak już zostanie. – Na budowach czy podczas podróży to podstawowy zestaw. Dobra jakościowo konserwa zawsze się obroni – kończy optymistycznie.