W latach 2006-2013 publiczne środki wydane na rozwój start-upów pochłonęły 12,3 mld złotych. Efektów nie widać. – Jest taka ciekawa zależność, że większości projektów, które nie dostały finansowania, poszło lepiej niż tym, które dostały – mówią nam eksperci.
Mowa zarówno o środkach z Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka: działanie 8.1, gdzie środki są skierowane bezpośrednio do młodych firm, jak i 3.1, czyli na finansowanie funduszy wspierających start-upy, a także o środkach rozdysponowywanych przez samorządy.
– Kiedy pracuję ze swoimi projektami, to serdecznie je namawiam, żeby jak najpóźniej brały pieniądze publiczne. Bo startowanie z nimi i za nie po prostu nie wychodzi. To moja autorska teza, głoszę to od lat. Zarówno w naszym akceleratorze i we wszystkich projektach, które prowadzę, namawiam do tego, żeby w ogóle jak najpóźniej brać pieniądze, a publiczne tylko wtedy, kiedy ma się bardzo duże prawdopodobieństwo osiągnięcia sukcesu – mówi w rozmowie z INN:Poland Andrzej Kuśmierz, lider Warszawskiego Akceleratora Technologicznego WAW.ac, inwestor.
– One są dobre do wykorzystania na zwiększenie produkcji czy pokrycie kosztów promocji, ale kiedy już się wie, co promować i produkować. Ideał jest taki, żeby do tego momentu pracować za pieniądze inwestorów czy nawet przyjaciół i rodziny – dodaje Kuśmierz.
– Państwo powinno dawać wsparcie rzędu 50-60 proc. i żądać zwrotu kapitału, a nie zysku, a także nie wtrącać się do zarządzania. Z drugiej strony prywatny inwestor powinien włożyć wszystkie środki w gotówce z góry – jeśli ich nie ma, to co z niego za inwestor – uśmiecha się Aleksander Szalecki, inwestor i twórca start-upów.
Tymczasem również obecna perspektywa finansowa oraz plany prezentowane przez Ministerstwo Rozwoju oraz Polski Fundusz Rozwoju opierają część strategii rozwoju gospodarczego właśnie na start-upach i wyraźnie zachęcają młodych ludzi do ich zakładania.
– Dotychczasowe fundusze np. z programu 3.1 w latach 2007-13 zostały wydane bez wyraźnych efektów i bez sukcesów. Słowem, zostały „przepalone”. Moim zdaniem środki państwowe powinny mocniej wspierać aniołów biznesu, którzy mają w Polsce większe, udokumentowane sukcesy, niż fundusze inwestycyjne i instytucje otoczenia biznesu, takie jak parki technologiczne. Wynika to przede wszystkim z tego, że tzw. anioł biznesu zapewnia nie tylko wsparcie finansowe, ale również kompetencje np. sprzedażowe, które na początkowym etapie są często tak samo ważne, jak sam kapitał – mówi nam Szalecki.
Podobnego zdania jest Andrzej Kuśmierz.
– Nie jestem fanem finansowania nowych projektów środkami unijnymi. Teraz łatwo na to narzekać, ale winny jest cały mechanizm. O ile same pieniądze unijne można dobrze wykorzystać, to są słabym pomysłem na finansowanie nimi przedsięwzięć na bardzo wczesnym etapie. Głównie ze względu na to, że środki te są bardzo nieelastyczne. Najpierw trzeba złożyć wniosek i wymyślić harmonogram tego, co się będzie wymyślało. Potem dostaje się pieniądze i należy zgodnie z tym harmonogramem działać – mówi.
– Wszyscy, którzy zajmują się nowoczesnymi technologiami i start-upami, wiedzą, że czasem już po pierwszym tygodniu, po pierwszej iteracji, trzeba zmienić założenia i iść w innym kierunku. Ale w ramach tych pieniędzy nie można zrobić nic innego, bo trzeba ciągnąć projekt – już wtedy zły – żeby zgadzało się w papierach – dodaje Kuśmierz.
– Działanie 3.1 POIG i program BRIdge Alfa (który jest przedłużeniem pierwszego), to przykłady przepalania środków dla funduszy. Tam jest bardzo niewiele przypadków success story. Te pieniądze są wydawane źle na dwóch płaszczyznach. Po pierwsze, sam system wsparcia; to, co skonstruowało państwo; jest nieprzystosowany do rynku. Nie ma w nim na przykład kamieni milowych. Jeśli zdecydowałby się pan zainwestować w firmę milion złotych, to w normalnych warunkach dałby jej pan na przykład 200 tysięcy. Po osiągnięciu jakiegoś celu – następne 200 tysięcy i tak dalej. A tu środki dawane były jednorazowo, bez możliwości ich cofnięcia – mówi nam Szalecki.
Nadmiar pieniędzy na rynku powoduje też, że założyciele zaczynają mieć nierealistyczne wymagania. Inwestorzy często podkreślają, ze moda na start-upy generuje bardzo wysokie wymagania finansowe z ich strony. Tymczasem wiele pomysłów to... proste kalki amerykańskich rozwiązań.
– Ideał byłby taki, żeby pierwszy etap robić za pieniądze elastyczne, niepubliczne, nawet jeśli byłyby mniejsze. I dopiero, kiedy wiadomo, że coś już działa, można dołączyć środki publiczne: na skalowanie i dalsze prace. A u nas środki na start-upy były przepalone całkowicie bez sensu, na zasadzie „dajcie nam wszystkie nowe pomysły, jakie macie, a my wam damy na to pieniądze”. Bardzo szybko się okazywało, że już podczas oceny pomysłu potrafił się on zdezaktualizować i dorobić kilkudziesięciu konkurentów. Dlatego to się nie miało szansy udać – twierdzi Andrzej Kuśmierz.
Rynek funduszy inwestujących na wczesnym etapie rozwoju w Polsce także nie rozpieszcza przyszłych biznesmenów. Fundusze – zwykle wsparte przez państwo, i wydające publiczne środki – po dokonaniu inwestycji nie wspomagają firm wiedzą i doświadczeniem.
– Aniołowie biznesu przede wszystkim inwestują swoje pieniądze. Ja też byłem udziałowcem w funduszu 3.1 i wiem, że inwestując własne pieniądze, wkłada się w to dużo więcej energii i zaangażowania. Wydając publiczne pieniądze, nie zwraca się uwagi na to, czy to wyjdzie czy nie, nikt nie martwi się o taką inwestycję. A poza pieniędzmi firmy bardzo często potrzebują mentora, kogoś, do kogo mogą zadzwonić, kto ich pozna z ludźmi, kto jest operacyjnie zaangażowany w firmę, kogo mogą zapytać o to, jak rozwiązać problem. I chodzi nawet o bardzo prozaiczne rzeczy, jak poznanie dobrej księgowej. To wbrew pozorom ma duże znaczenie – mówi nam Aleksander Szalecki.
Według specjalistów porażkę poniosły nie tylko projekty realizowane w oparciu o działanie 8.1, ale i 3.1, czyli wspieranie funduszy inwestujących w start-upy. Bo fundusze dostają nie tylko pieniądze na inwestycje, ale i swego rodzaju prowizję.
– W pierwszej fali można było dostać środki na administrację, w funduszach BRIdge Alfa 20 proc. środków jest przeznaczonych na koszty ogólne. Nie dość, że inwestuje się publiczne pieniądze, to całe ryzyko jest państwowe, a cały zysk – prywatny. Jeśli coś się uda i nastąpi wyjście kapitałowe, to nie trzeba się dzielić z państwem, nie trzeba nawet oddawać kapitału. To jest sprawa, która bardzo często nam umyka. To jest tak, jakby ktoś dał panu 10 mln złotych i powiedział „baw się”. A jak te 10 mln zainwestuje pan w firmy, część z nich upadnie, część sprzeda pan za 5 mln, to te 5 mln jest pańską własnością – tłumaczy Aleksander Szalecki.
To samo twierdzi Andrzej Kuśmierz. – Można by to było obronić, ale czy ktoś zobaczył zysk w programach 3.1? Tym bardzo często nie zajmowali się profesjonaliści, bo ich po prostu nie było. Tak naprawdę polegało to na finansowaniu projektów i dbaniu o to, by w dokumentacji był porządek. Obraz po 3.1 jest bardzo smutny, nie zostało z nich wiele. Program BRIdge Alfa miał być bardziej naukowy, podzielony na etapy. Ale globalnie chyba tylko jeden czy dwa fundusze potrafiły znaleźć projekty, w które mogły zainwestować. Reszta nie domknęła portfela – mówi nam.
Niewiele zdziałały też państwowe inkubatory i zakładane, jak kraj długi i szeroki, parki naukowo-technologiczne.
– Parki i inkubatory to bardzo często byli ludzie niezwiązani z nowoczesnymi technologiami, którzy sami coś zrobili, zanim dostali pieniądze. To prawnicy. Finaliści, którzy dobrze pisali wnioski i zbierali dokumenty dla urzędów. Dlatego w stosunku do nakładu środków, niewiele jest firm dofinansowanych z 3.1 lub BRIdge Alfa, które odniosły faktyczny sukces. Warto także podkreślić, że z najgorętszych polskich start-upów żaden nie wywodzi się z inkubatora wspartego przez rząd. Wiele z takich podmiotów działa na zasadzie „rozdamy pieniądze i zobaczymy, co z tego wyjdzie”. No a wyszło niewiele. Tymczasem aniołowie inwestowali między innymi w Migam, Brand 24, Creotech, SoTrender, RightHello i tak dalej – dodaje Szalecki.
– Dobry anioł może pierwszych klientów dla start-upu znaleźć w swojej książce telefonicznej. oferuje tzw. smart money, gdyż zwykle inwestuje w sektor, na którym się zna. Z kolei większość funduszy wspartych z budżetu inwestuje w to, co jest modne, żeby dostać wsparcie, nawet jeśli się na tym nie znają. W końcu wydają nie swoje pieniądze, więc niczym nie ryzykują – konkluduje Aleksander Szalecki.