Primavika to rodzinna firma produkująca jedzenie dla wegetarian. Jej początki sięgają 1998 roku, kiedy deklaracja o niejedzeniu mięsa uchodziła za dziwaczną, wielkomiejską modę. Dzisiaj zbiera plony wielu lat doświadczeń i promowania zdrowej żywności – od kilku lat notuje rekordowe zyski i zbudowała halę za miliony złotych.
Gdzie szukać początków tego wegetariańskiego sukcesu? Zdaje się, że w roku...1975, kiedy prezes Primaviki, Paweł Skrzypczak zdecydował się na wykluczenie ze swojej diety mięsa. Jak opowiada w rozmowie z INN:Poland, miał wtedy 13-14 lat. Na temat wegetarian niewiele było wtedy wiadomo, co odczuł na własnej skórze – problemy z przygotowaniem odpowiednich posiłków miała nawet jego mama.
Sam biznes zaczął jednak rozwijać dopiero w po transformacji. W Polsce zaczęły powstawać wtedy pierwsze hurtownie oferujące ekologiczną żywność – wszystko pochodziło z importu. Jedną z nich była hurtownia brata Pawła Skrzypka. Bracia zaczęli swoją karierę od rozwożenia jedzenia samochodem osobowym.
Uruchomiona w 1991 roku w Poznaniu hurtownia musiała lekko szokować. „Zdrowa Żywność” poza żywnością dla wegetarian wychodziła również z ofertą dla wegan, diabetyków, alergików czy bezglutenowców mocno wyprzedzając ówczesne czasy. Planując dalszy rozwój biznesu rodzina Skrzypczaków kupiła 7 lat później zakład przetwórstwa owocowo-warzywnego i uruchomiła własną produkcję.
Zamiast spodziewanych sukcesów, pojawiły się jednak ogromne problemy. Okazało się, że przedsiębiorcy, którzy chcieli sprzedawać bezmięsne dania osobom nie potrafiącym ich smacznie przygotować...sami nie potrafią tego zrobić.
Skrzypczak opowiada, że szybko przekonał się, że produkcja przemysłowa to nie to samo, co pichcenie w swojej kuchni. Początkowo smak był zupełnie inny, wyroby Primaviki nie nadawały się do sprzedaży. Wszystkie receptury na starcie poszły więc do kosza. Firma szybko się jednak odkuła i zaczęła regularną produkcję dań obiadowych. Fasolki w pomidorach, gulasze, lecza, a następnie pasztety na bazie soi i cieciorki miały podbić podniebienia rodzimych konsumentów.
Ale nie poszło tak szybko. Brak przekonania Polaków do wegetarianizmu i co za tym idzie, płytki rynek, powodował, że początkowo ciężko było na nim zarobić. Paweł Skrzypczak twierdzi, że po 5 latach jego wspólnicy chcieli zamknąć Primavikę. Prosił ich wtedy, żeby dali mu jeszcze jeszcze pół roku, może rok. Był pewien, że w końcu wyjdą na prostą. I tak rzeczywiście się stało, zanim do tego doszło, minęło jednak łącznie 7 długich lat, w trakcie których do przedsiębiorstwa trzeba było tylko dokładać.
Klimat dla wegetarianizmu znacząco zmienił się dopiero kilka lat temu. Odejście od mięsnej diety zaczęli deklarować celebryci, restauracje zaczęły uwzględniać potrzeby wegetarian w swoich lokalach. Dzisiaj już 10 proc. Polaków w wieku 25-34 deklaruje stosowanie się do diety wegetariańskiej lub wegańskiej, a kolejne 20 proc. twierdzi, że coraz częściej rezygnuje z mięsa w swoim jadłospisie. Jednym słowem, bezmięsna dieta trafiła pod strzechy.
Paweł Skrzypczak zaciera ręce. Wieloletnia praca jego środowiska polegająca na organizowaniu debat i wydawaniu książek wreszcie zaczęła odnosić skutek. Polacy dojrzeli do odrzucenia mięsa. Przedsiębiorca zastrzega jednak, by tego sukcesu nie traktować wyłącznie w kategoriach ekonomicznych.
Właściciel Primaviki przekonuje, że wegejedzenie to nie fajny pomysł na biznes. To całe jego życie. Dzieli się również spostrzeżeniem, że gdy jego firma pojawiła się na rynku, sprzedażą jedzenia dla wegetarian zajmowali się głównie pasjonaci. Sytuacja uległa odwróceniu dopiero kilka lat temu. Na rynek weszli profesjonaliści, którzy mają kapitał i wiedzę, jak na tej tendencji zarobić. Jak zauważa Skrzypczak – przyszli na gotowe.
Ale Primavika również odczuła wpływ nowej mody. Skrzypczak deklaruje, że jego firma od 5 lat notuje wzrost przychodów rzędu 40 proc. rocznie. W 2016 przedsiębiorstwo zainwestowało 10 mln złotych w budowę nowego zakładu produkcyjnego we wsi Lutom w województwie wielkopolskim. Dzięki temu ma zwiększyć ponad 20 razy swoje moce produkcyjne, a liczba pracowników już wzrosła z 13 do 32 osób. Ponadto, dziś Primaviki są dostępne w kilkunastu tysiącach sklepów w Polsce, ta liczba dzięki nowej fabryce może się znacząco zwiększyć.
Rodzinna firma zamierza również rozejrzeć się za granicą. Jak na razie produkty Primaviki można znaleźć w takich krajach m.in. w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych albo Australii. Wolumen sprzedaży, delikatnie mówiąc, nie rzuca jednak na kolana. Ale przecież nie od razu Paryż zbudowano.