W 2016 roku polscy wynalazcy i przedsiębiorcy dostali od Europejskiego Urzędu Patentowego rekordową liczbę patentów. W praktyce oznacza to jednak, że ledwo odbiliśmy się od dna.
Kwestia zdobywania patentów budzi wśród przedsiębiorców i wynalazców wiele emocji. – Uzyskanie patentu w Polsce jest gehenną i drogą przez mękę – skarży się na forum internetowym jeden z przedsiębiorców. Jak opisuje twórcy wynalazków są „nieprzystosowani genetycznie” do wypełniania setek stron dokumentacji, a instrukcje do ich wypełniania są w stanie zrozumieć tylko ci, którzy je piszą.
– Wydają poradniki, w których opisane są wszystkie procedury. Mają po kilkadziesiąt stron. Ja poddałem się po pierwszych trzech – wspomina Marek Bosak z Carbon Black Solutions, który to start-up opatentował metodę uzdatniania zużytej sadzy do parametrów sadzy technicznej. Przedsiębiorca zauważa, że kontaktu z rzecznikiem patentowym nie ułatwia fakt, że podstawowym środkiem komunikacji z nim pozostaje faks. Za jego pomocą przesyłane są wszystkie wiążące decyzje. Profili zaufanych w tym urzędzie nie uświadczysz.
Problemem pozostaje również długość postępowania. – Przez dwa lata wymienialiśmy maile z rzecznikiem patentowym, aby udowodnić, że nasz wynalazek - pirotechniczny siłownik teleskopowy rzeczywiście jest unikalny. To tzw. „badanie czystości”. Całe postępowanie trwało natomiast 5 lat. Jeszcze dłużej procedura przeciągnęła się w Europejskim Urzędzie Patentowym – tam zajęło to aż 10 lat – opowiada Zygmunt Nowak z Nowak-Innovations.
Rozbudowane procedury z pewnością nie zachęcają do starania się o zastrzeżenie wynalazku. A pod tym względem i tak nie jest u nas najlepiej – liczba wniosków o wpis do polskiego i europejskiego urzędu patentowego (EPO) jest zatrważająco niska. Polskie media otrąbiły tu co prawda mały sukces, bo EPO przyznało nam w 2016 roku rekordową liczbę patentów. Ich liczba wzrosła o 19 proc. w porównaniu do ubiegłego roku. Oznacza to jednak ni mniej ni więcej, że dostaliśmy ich...180. Dla porównania nasi zachodni sąsiedzi, Niemcy, dostają ich rocznie kilkanaście tysięcy. Więcej patentów od nas dostają nawet niektóre firmy jak Philips, Samsung czy LG. Co więcej urzędnicy EPO zauważyli, że przyszły rok będzie dla nas zapewne gorszy – liczba nowych zgłoszeń zmniejszyła się bowiem o 28 proc.
– Nie wydaje mi się, by ilość formalizmu była w przypadku urzędu patentowego większa niż w innych urzędach – przekonuje jednak ekspert ds. prawa patentowego Marcin Borycki. I dodaje, że z roku na rok jest coraz bardziej przejrzyście. Urząd uruchomił specjalnie linie telefoniczne, które obsługują osoby przygotowywane do udzielania merytorycznych odpowiedzi na pytania wynalazców. Jego zdaniem klarownie przygotowana jest również strona internetowa.
– Trzeba jednak przyznać, że okres oczekiwania potrafi trwać latami. Nie ma żadnej górnej granicy – zauważa. Zdaniem Boryckiego problem z małą liczbą patentów leży jednak gdzie indziej.
– Wciąż problemem pozostaje brak świadomości – nasza PRL-owska zaszłość. Jeżeli nawet na studiach prawniczych nie ma obowiązkowego przedmiotu „prawo własności przemysłowej” to nie możemy mówić o właściwej edukacji w tym zakresie – opowiada.
Prawnik zauważa również, że po otrzymaniu patentu, często ląduje on w szufladzie. Panuje zniechęcenie: „Po co mam robić coś z czego i tak nie będzie potem pieniędzy?” Nie widzą sposobu na komercjalizację. Zdarza się, że sam kontaktuje swoich klientów z firmami – dodaje.
W dodatku sama procedura bywa dla pojedynczego wynalazcy dość kosztowna. Zgłoszenie za pośrednictwem wyspecjalizowanej kancelarii patentowej to około 4-5 tys. złotych. Jeżeli wynalazca zdecyduje się pominąć urzędników płaci już tylko 550 złotych opłaty urzędowej. Przy rejestracji szczęśliwcy mogą jednak wspomóc się dofinansowaniem z PARP, które wynosi nawet 50 proc. całej kwoty.
Za utrzymanie patentu dokłada 480 zł za pierwsze trzy lata. Potem kwoty jednak rosną – czwarty rok kosztuje już 250 złotych. Jeszcze droższy jest patent europejski – tu ceny mogą być bardzo zróżnicowane, zaczynają się jednak od kwot rzędu tysięcy euro.
Sęk w tym, że nie wszyscy wiedzą o co się ubiegają. Andrzej Pyrża, zastępca prezesa Urzędu Patentowego w rozmowie z PAP-em stwierdził, że urząd odmawia przyznania patentu aż w 30 proc. zgłoszeń. Według ustawy o prawie do własności przemysłowej czytamy, że „patenty są udzielane – bez względu na dziedzinę techniki – na wynalazki, które są nowe, posiadają poziom wynalazczy i nadają się do przemysłowego stosowania”. Z tym właśnie bywa różnie.
– Zdarzają się naprawdę różne zgłoszenia. Jeden mężczyzna zaproponował np. likwidację spóźnień pociągów. Jak chciał tego dokonać? Zaproponował żeby przy linii kolejowej zbudować drugą. Ręce opadają – opowiada Borycki. W innym przytoczonym przez niego przykładzie wynalazca chciał opatentować turbinę, która zastosowana w elektrowniach miała produkować dużo więcej energii. – Gdy technik to przeanalizował, stwierdził, że jest to fizycznie niemożliwe – dodaje ekspert.
Do poważniejszego zajęcia się tematem patentu polskie firmy może również zniechęcać przykład Fibaro. Polska firma zarejestrowała swoje produkty (inteligentne wyposażenie domów) w polskim i amerykańskim urzędzie. Dzisiaj ich design 1:1 kopiują Chińczycy.