MystrEAT to nowa platforma służąca do zamawiania jedzenia. W przeciwieństwie do konkurencji, dzieło Tomasza Woźniaka skupia się jednak przede wszystkim na modnych lokalach. – Irytowało mnie, że w Warszawie nie da się zamówić dań z mojej ulubionej Hali Koszyki. Kończyło się na tym, że sam wsiadałem w samochód i odbierałem je samodzielnie – opowiada przedsiębiorca w rozmowie z INN:Poland.
Historia mystrEAT zaczyna się w Wielkiej Brytanii. Jej założyciel Tomasz Woźniak prowadzi tam platformę dla niezależnych organizatorów wycieczek wakacyjnych. – Coś jak Airbnb dla podróży – opowiada. Uwagę Polaka przykuł tam start-up Deliveroo. Założona kilka lat temu firma święci na Wyspach triumf za triumfem, obsługuje już kilka tysięcy miejsc w kraju, a jedzenie za jej pomocą można zamówić m.in. z restauracji Trishna, która może pochwalić się gwiazdką Michelin.
To zadziało na wyobraźnię Woźniaka. – Kiedy przyjeżdżałem do Warszawy brakowało mi dostaw jedzenia z kultowych miejsc. Z zamówieniem kebaba albo sajgonki nie ma w Polsce problemu, dalej zaczynają się schody – tłumaczy.
Przedsiębiorcę olśniło, gdy, jak opowiada, stał w Food Hallu w strugach deszczu. – Chwyciłem za telefon i wykręciłem numer do mojego znajomego Kamila Wosia. „Zróbmy polskie Deliveroo” – zapaliłem się. To był październik.
Woźniak opowiada, że lubi, gdy wizja szybko zamienia się w konkretne czyny. Przedsiębiorca porozmawiał ze swoimi biznesowymi współpracownikami ze Szwecji i zdobył niezbędny do rozkręcenia interesu kapitał. Już w styczniu w Warszawie wystartowała więc platforma mystrEAT.
W ciągu kilku tygodni zdobyła zaufanie ponad 110 warszawskich restauracji. Polska firma, podobnie jak Deliveroo, bazuje na placówkach, które nie oferowały do tej pory jedzenia na wynos. To około 80 proc. obecnych klientów start-upu. Wśród nich znajduje się między innymi Ceviche, SAM, Dziurki od klucza, sieci Mango Vegan, Dunkin Donuts, restauracje w Galerii Mokotów i z Hali Koszyki.
Na rynku zagospodarowanym przez firmy typu pyszne.pl albo rozwijającego się właśnie UberEats, to niemały sukces. – Obecnie w Hali Koszyki obsługujemy około 90 proc. restauracji. Zdarzało się, że nasi dzisiejsi współpracownicy sami zgłaszali się do nas, niezadowoleni z tego jak wygląda ich współpraca z konkurencją – mówi Woźniak.
Czym nowy polski start-up różni się od konkurencji? Woźniak postawił przede wszystkim na czas dostawy. – Świadomie zrezygnowaliśmy w ten sposób z pewnej grupy klientów. Uznaliśmy, że nie ma sensu dostarczać im zimnego jedzenia – opowiada.
MystrEAT wykorzystuje do określania obszaru dostawy specjalny algorytm. – Zbudowaliśmy go w opracowaniu o 3 parametry. Pierwszy to odległość między miejscem dostawy a restauracją, drugi stanowi czas przygotowania jedzenia. Trzecim parametrem jest czas, który kurier poświęca na znalezienie odpowiedniej klatki albo recepcji – mówi Woźniak.
Przedsiębiorca zastrzega, że system cały czas się uczy. Docelowo ma uwzględniać również historię dostaw z danego lokalu oraz liczbę zamówień i dostępnych kurierów. Wszystko po to, by klient otrzymywał jak najprecyzyjniejszą informację o czasie dostarczenia posiłku. A ten ma nie przekraczać 30-40 minut od momentu złożenia zamówienia.
Firma dba również o wyszkolenie pracowników. Wszystkich kurierów zatrudnia na pełen etat. – Każdy z nich przed rozpoczęciem pracy przez jeden dzień jeździ z jednym z najbardziej doświadczonym pracowników. Musi nauczyć się naszych standardów – zobaczyć jak się odbiera, przewozi i dostarcza jedzenie. Pamiętać o tym, by powiedzieć zwykłe "dzień dobry" i "do widzenia" – a nie każdy kurier się na to zdobywa. Te drobne czynniki potrafią zrobić na koniec naprawdę dużą różnicę – przekonuje założyciel mystrEAT.
Platforma zarabia na prowizji od wartości zamówienia, która wynosi maksymalnie do 25 proc. oraz na opłacie za dostawę w wysokości 7,99 zł. – Ta druga kwota jest nienegocjowalna, klient nie może zapłacić więcej – zastrzega Woźniak. Przedsiębiorca opowiada, że o jego start-up stawia warunki restauracjom – nie odwrotnie. Dzięki temu klienci mogą być pewni również tego, że restauracje nie będą im narzucać minimalnych kwot oraz odrzucać niektórych zamówień. – W takich przypadkach od razu interweniujemy, starając się wyjaśnić na czym polega problem – mówi Woźniak.
Mimo krótkiego okresu działalności polski start-up już snuje dalekosiężne plany. – W najbliżej przyszłości chcemy być obecni na terenie całej Polski. Już teraz realizujemy kilkaset zamówień tygodniowo, ale do końca tego roku planujemy znacząco zwiększyć te liczbę, wchodząc do Krakowa, Poznania oraz Wrocławia – opowiada Woźniak.