Nie pracuj, bo jeszcze będziesz musiał za to zapłacić. Brzmi absurdalnie, ale w przypadku byłego pracownika Ministerstwa Kultury to niestety smutna prawda.
O co poszło? Jak podaje „Gazeta Wyborcza”, były pracownik rządowej instytucji pracował w jej recepcji między 2010 a 2014 rokiem. W tym czasie był zatrudniony na umowę zlecenie (popularną „śmieciówkę”). W 2016 roku, według orzeczenia sądu pracy, należała mu się umowa o pracę. Wykazano bowiem, że pracował w regularnych godzinach i w stałym miejscu.
W związku z wykazaniem takiego stosunku, pracodawca musi wpłacić zaległe składki ZUS. Tyle tylko, że na umowie o pracę składki płaci w połowie pracownik, a w połowie pracodawca. Dlatego Ministerstwo Kultury stwierdziło, że koszty powinny rozłożyć się pół na pół. Teraz żąda, by były pracownik zwrócił resortowi 11 tys. zł. To nie tylko koszt składek na ubezpieczenie społeczne, ale również odsetki, czytamy.
Instytucja podała w komunikacie, że musiała wystąpić o zwrot kosztów za składki. Inaczej mogłoby zostać oskarżone o niegospodarność. To nie pierwsza tego typu sytuacja. W listopadzie zeszłego roku pracownica TVP wykazała, że przez dziewięć lat pracy na „śmieciówce” również wystąpił stosunek pracy. Telewizja uregulowała składki, a potem... zażądała 80 tys. zł zwrotu. Sprawa jest cały czas w toku, obecnie zbierane są petycje o umorzenie zwrotu.
Na razie brakuje reakcji reakcji ze strony resortu pracy. Według portalu, obecnie instytucja bada sprawę i jest w kontakcie z ZUS.