Kto by pomyślał, że zakupy spożywcze w sieci mogą być ryzykowne? Jak się okazuje, platforma do ezakupów sieci Tesco pokazuje ceny, które są tylko orientacyjne. A to oznacza, że w momencie dostawy może zapłacić więcej za towar, który w internecie kosztował mniej.
O sprawie donosi „Dziennik Gazeta Prawna”. Jedna z czytelniczek gazety opowiedziała, jak zrobiła zakupy przez platformę on-line brytyjskiej sieci. Dostawa produktów była możliwa najwcześniej następnego dnia. Kiedy towar w końcu przyjechał, rachunek był wyższy o około 30 zł. Dlaczego? Bo promocja na część produktów zakończyła się dzień wcześniej. A dla sklepu wiążąca jest cena, która obowiązuje w dniu dostawy.
Jak tłumaczy biuro prasowe firmy w komunikacie, „Serwis Ezakupy.tesco.pl nie jest sklepem internetowym w tradycyjnym znaczeniu tego zwrotu. Nie służy on zawieraniu pomiędzy klientem a spółką Tesco umów sprzedaży towarów na odległość”.
Co to oznacza? Że umowa sprzedaży zostaje zawarta dopiero w miejscu wskazanym przez klienta. Cena i zakres sprzedanych towarów jest zatem uzgadniana w jego domu.
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta wszczął postępowanie wyjaśniające w sprawie Tesco. Chciano sprawdzić, czy sieć nie wprowadza klientów w błąd. Postępowanie zamknięto w październiku 2014 roku. Zdaniem UOKiK, firma w jasny sposób komunikuje klientom, że złożenie zamówienia prowadzi do zawarcia umowy poza lokalem przedsiębiorcy. Do tego konsument jest czytelnie informowany o różnicach między cenami produktu i orientacyjnymi i może odmówić ich przyjęcia w momencie dostawy.
Gazeta podaje również opinie ekspertów. Zdaniem jednego z prawników cytowanego przez "DGP", to "niebezpieczny precedens", który balansuje na granicy poszanowania praw konsumenta. Klienci zazwyczaj nie mają świadomości, że ceny mogą się różnić. Cytowani prawnicy mają również wątpliwości, czy osoba, która dostarcza dobra, jest umocowana do ewentualnych negocjacji cenowych i czy w ogóle je rozpoczyna.