Źle się dzieje nad morzem. Nie chodzi tu bynajmniej o niesprzyjające warunki pogodowe czy wysokie ceny w nadbałtyckich kurortach. Spółka Polska Żegluga Morska (PŻM) z powodu swojej złej sytuacji została objęta zarządem komisarycznym. Najstarszy w Polsce armator, działający od 1951 roku, przechodzi poważny kryzys – zarządca komisaryczny, Paweł Brzezicki, zapowiedział już wdrożenie programu naprawczego. A ten może wiązać się ze zwolnieniami oraz cięciami pensji.
W lutym 2017 roku na zarządcę komisarycznego PŻM powołano Pawła Brzezickiego. Już wcześniej miał on kontakt ze spółką – w latach 1998-2005 piastował bowiem stanowisko dyrektora naczelnego firmy ze Szczecina. Decyzję o tym, by wprowadzić w PŻM zarząd komisaryczny, podjął wicepremier Mateusz Morawiecki. Na stronie Ministerstwa Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej podano powody dla podjęcia takiej decyzji:
Trudna sytuacja największego narodowego armatora – Polskiej Żeglugi Morskiej, ciągły brak symptomów poprawy koniunktury na światowym rynku shippingowym a także brak odpowiednich działań dotychczasowego kierownictwa Grupy PŻM, spowodowały że Mateusz Morawiecki, wicepremier i minister finansów w porozumieniu z Markiem Gróbarczykiem, ministrem gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej wprowadzili w przedsiębiorstwie państwowym zarząd komisaryczny. Czytaj więcej
Jakie cele stoją teraz przed nowym kierownictwem? Przede wszystkim polski armator ma przetrwać okres dekoniunktury, zachować charakter przedsiębiorstwa państwowego oraz „zachować tysiące miejsc pracy”, czytamy w dalszej części komunikatu.
Jak wynika z wypowiedzi Brzezickiego, kwestia zachowania wspomnianych miejsc pracy może okazać się najtrudniejsza. Zarządca komisaryczny zapowiedział na początku marca restrukturyzację spółki. Powód jest prosty – liczba pracowników jest taka sama, kiedy w 2005 roku opuścił struktury PŻM, ale liczba statków zmniejszyła się o połowę. Obecnie PŻM posiada w grupie kapitałowej ponad 60 statków i zatrudnia 2,6 tys. marynarzy oraz 250 pracowników na lądzie. Jego zdaniem, przez „narośla pracownicze”, jak to określił, firma nie może wypracować zysków operacyjnych. Ocenił również, że potrzebuje roku, by postawić spółkę na nogi.
Piotr Stareńczak, dziennikarz z branżowego serwisu Portal Morski, w rozmowie z INN:Poland mówi, że na złą sytuację finansową PŻM nałożyło się wiele czynników, jednak globalne załamanie rynku można traktować jako główną przyczynę.
– Wiadomo, że na sytuacja na rynku frachtowym jest bardzo zła. To depresja rynku na poziomie globalnym i bez precedensu w jego historii – mówi. – Nie dość, że jest głęboka, to jeszcze długotrwała. Powodem jest nadpodaż tonażu na świecie. Światowy rozwój gospodarczy nie był tak szybki jak się spodziewano, do tego dochodzi bardzo silna konkurencja z całego świata. Wszyscy budowali statki na potęgę, antycypując dalsze utrzymywanie się tempa globalnego rozwoju gospodarczego, co nie nastąpiło oraz korzystając z niskich cen statków – dodaje.
PŻM jest poniekąd skazane na to, by sytuacja na rynku zmieniła się na lepsze. W tej kwestii Stareńczak jednak pozostaje sceptyczny.
– Czy jest szansa, że koniunktura się polepszy? Poglądy są mieszane, bo część analityków twierdzi, że rynek musi się odbić po tak długim okresie trwania w depresji. Może to nastąpić przy okazji ożywienia gospodarczego lub tego, że armatorzy zamawiają coraz mniej nowych statków – tłumaczy. – Stare w sposób naturalny schodzą z rynku i zostają złomowane, więc rynek trochę odetchnie. Inni jednak uważają, że nadpodaż jest dalej za duża, a brakuje obiecujących prognoz gospodarczych – konkluduje.
W podobnym, choć nieco bardziej optymistycznym tonie, wypowiada się również Mateusz Kowalewski.
– Jedno jest pewne, dzisiejsza sytuacja finansowa armatora jest fatalna i wprowadzony do spółki zarząd komisaryczny ma sporą pracę przed sobą. Z pewnością trzeba zweryfikować dalszy program odmładzania floty założony na lata 2015-2020 oraz zrestrukturyzować firmę – diagnozuje. – PŻM czeka poważne cięcie kosztów. Jednocześnie trudno będzie uratować armatora jeśli wyraźnie nie poprawi się sytuacja na rynku przewozów masowych. Na szczęście pojawiają się pierwsze pozytywne sygnały. W ostatnich tygodniach zauważalny jest wzrost stawek frachtowych, który pozwala armatorom na pływanie bez straty – kończy.
O decyzję dotyczącą zarządu komisarycznego zapytaliśmy również PŻM. Krzysztof Gogol, rzecznik prasowy grupy, potwierdza poczynione już ustalenia.
– Autorem decyzji jest ministerstwo i mogę tylko powtórzyć za nim: zarząd komisaryczny został wprowadzony po to, by przedsiębiorstwo wyszło na prostą i odzyskało zysk operacyjny – mówi w rozmowie z INN:Poland. – Ma być także bardziej konkurencyjne na rynku w sytuacji jego bardzo głębokiego kryzysu. Pamiętajmy jednak, że to działanie czasowe – zarząd został wprowadzony tylko na rok. W tym czasie musi przeprowadzić wszystkie działania naprawcze w firmie, żeby mogło samodzielnie po tym czasie funkcjonować – podkreśla.
Zapytany o to, czy w ciągu roku uda się uzdrowić sytuację w spółce, Gogol odpowiedział, że to już pozostaje w gestii nowych władz.
– Głowa zarządcy w tym, żeby to zrobić. To jego obowiązek i musi się zmieścić w tym czasie – ucina.
O komentarz poprosiliśmy również Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej. W momencie publikacji artykułu otrzymaliśmy informację zwrotną, że odpowiedzią zajmie się departament merytoryczny.
Główną przyczyną trudnej sytuacji PŻM jest największy od kilkudziesięciu lat kryzys na rynku żeglugowym. Fatalna koniunktura od kilku lat widoczna jest między innymi na rynku przewozu ładunków masowych co przekłada się na wysokość stawek frachtowych, które w połowie ubiegłego roku były najniższe od lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Na trudną sytuację polskiego armatora nakłada się również trwający proces inwestycyjny polegający na wymianie floty handlowej.
Włodarze PŻM jeszcze w latach dobrej koniunktury podjęli decyzję o odmłodzeniu floty i wymianie większości jednostek na nowe statki. W tej chwili średnia wieku jednostek w PŻM wynosi 7 lat co jest świetnym wynikiem i jednocześnie bardzo podnosi konkurencyjność armatora. Powstaje jednak pytanie czy decyzja o rozpoczęciu bardzo kapitałochłonnego procesu była podjęta w odpowiednim momencie, czy nie było możliwości spowolnienia tego procesu czy nawet jego wstrzymania podczas już pogłębiającego się kryzysu.