
Reklama.
Prezes Przemysław Piotrowski jeszcze w kwietniu ubiegłego roku snuł dalekosiężne plany. Na koniec 2016 roku jego firma miała mieć 45 oddziałów, w 2017 planował otwarcie kolejnych 10. Szacował, że na polskim rynku może bez problemu otworzyć ich nawet 120. Jego firma był jedną z najprężniej działających na polskim rynku jubilerskim. Pod obecna nazwą jest obecna na rynku od 2011. Zadebiutowała wówczas na New Connect, później pojawiła się również na GPW. Pierwsze kłopoty pojawiły się dopiero w lutym 2017 roku.
Przedsiębiorstwo opublikowało wtedy dane dotyczące przychodów za styczeń w ujęciu rok do roku. Okazało się, że te spadły o około 3/4. Akcje spółki zaczęły lecieć na łeb na szyję. W ciągu kilku dni spadły o 60 proc. Chwilę później gwałtownie wrosły, by po chwili znowu gwałtownie spaść. Sprawą zainteresował się nawet KNF, podejrzewając manipulację kursem. Przyczyny tego rollercoastera były jednak oczywiste – działalność Briju mocno wyhamowała.
Zarząd Briju tłumaczy, że wszystko jest efektem zmian w sposobie rozliczania podatku VAT. - W terminie 25 dni od złożenia rozliczenia, przedsiębiorcy, o skali działalności porównywalnej z emitentem, faktycznie zostali wykluczeni z możliwości ubiegania się o zwrot nadpłaconego podatku VAT w terminie 25 dni - czytamy w komunikacie. Efekt? Zdaniem władz spółki doprowadziło to do zamrożenia kapitału w należnościach z tytułu zwrotu podatku w kwocie ok. 30 mln zł.
Sytuacja Briju zrobiła się dramatyczna. Pekao wypowiedziało jej wielocelowy limit kredytowy, mBank wstrzymał możliwość korzystania z kredytu w rachunku bieżącym. Z zasiadania w zarządzie zrezygnował również Kazimierz Przybył, który zajmował się kwestią kredytowania firmy. Za kryzys spółki odpowiada jednak nie tyle sprzedaż biżuterii (tu akurat w lutym odnotowała wzrost przychodów), co druga odnoga jej działalności, którą firma raczej nie lubi się chwalić.
Poza produkcją sprzedażą wyrobów jubilerskich zajmuje się bowiem również skupem i eksportem metali szlachetnych – przede wszystkim srebrem i złotem. Ta działalność przynosiła firmie krociowe zyski. W latach 2011-2015 Briju zwiększyło sprzedaż z 27 do prawie 400 mln złotych. Zwrócił na to uwagę „Puls Biznesu”. Dziennik napisał w 2015 roku, że lata gwałtownego wzrostu polskiej firmy zbiegły się z falą wyłudzeń VAT. Zauważył również, że Briju mogła, nawet nieświadomie, być jednym z elementów tzw. "karuzeli VAT-owskiej".
Dzisiaj, po wprowadzeniu przez rząd mechanizmu odwróconego VAT, który miał zapobiec wyłudzeniom, przychody firmy drastycznie spadły. W lutym 2017 roku wyniosły 6,8 mln zł, co oznacza spadek o 87,5 proc. w porównaniu do sprzedaży z lutego roku ubiegłego. Przypadek? Internauci na branżowych forach są przekonani, że wręcz odwrotnie.
Jakkolwiek by nie było, środowisko działania dla Briju pogarsza się z roku na rok. Choć rynek jubilerski rośnie jak na drożdżach (w 2016 roku ten segment zanotował wzrost sprzedaży na poziomie 61 proc), większość tortu przypada na wspomniane na początku tekstu sieciówki: Apart, Yes i Kruk. – Mają obecnie około 80 proc. rynku. Jeśli chodzi o resztę od lat panuje duży kryzys – mówi Marta Andrzejczak z miesięcznika „Polski Jubiler”.
Ekspertka podkreśla, że polscy konsumenci są bardzo przywiązani do nazwy marki. W związku z tym małe salony jubilerskie coraz częściej sprowadzane są do roli miejsc, w których biżuterię się tylko naprawia. – Po zakupy chodzimy do galerii handlowych. A na stoiska w nich nie każdego jest stać – mówi Andrzejczak.
Mimo drastycznie niepomyślnych danych z rynku spółka zapewnia, że nic się nie dzieje. – Wypowiedzenie umowy przez Bank PEKAO S.A. oraz wstrzymanie przez mBank S.A. możliwości korzystania przez Spółkę z produktów kredytowych nie spowoduje na dzień dzisiejszy dla Spółki i Grupy Kapitałowej BRIJU znaczących negatywnych skutków finansowych – przekonuje zarząd. O szerszy komentarz do sytuacji nie udało nam się niestety doprosić. – Proszę próbować w następnych dniach – usłyszałem.
Napisz do autora: adam.sienko@innpoland.pl