
Reklama.
Jeszcze w dniu, w którym odbyła się rozmowa kwalifikacyjna Tomasz Góralczyk otrzymał pierwszego e-maila z zadaniami do wykonania: m.in. znalezieniem w sieci „umowy o współpracy”, zawierającej klauzulę dotyczącą zachowania poufności. „Przedstawiasz się jako Liam, mój asystent. Za dużo (…) nie mówisz. Jesteś asystentem i tyle” – miała mu napisać szefowa w wiadomości e-mail, której zrzut Góralczyk (występujący też jako Tom Liam Góralczyk) dołączył do opisywanej historii.
Kwestia wynagrodzenia pojawiła się już w rozmowie kwalifikacyjnej. „Zostałem poinformowany o nieregularnych wynagrodzeniach z powodu braku stałych dochodów marki, jak również nie została ustalona konkretna stawka za wykonywaną przeze mnie pracę. Umowa nigdy nie została podpisana” – kwituje były już asystent Annomalii. W firmie miało być kilka innych osób, pracujących w podobny sposób: inni asystenci, grafik, fotograf.
Gotówka „tu i teraz”
Tu relacje obu stron zaczynają się jednak rozbiegać. Anna Młynarczyk – czyli projektantka znana jako Annomalia – w rozmowie z INN:Poland przyznaje, że nie pamięta, czy w ogłoszeniu o pracę była mowa o tym, że staż w jej firmie ma być bezpłatny. Podkreśla jednak, że otwarcie postawiła sprawę w trakcie rozmowy oraz w mailu wysłanym po niej. Jak dodaje, nowy asystent miał dostawać zadania raz na tydzień, czasem raz na dwa tygodnie, a po trzech miesiącach stażu szefowa miała mu zaproponować przedłużenie współpracy przy założeniu, że wynagrodzenie pojawi się wraz z wejściem do firmy inwestora. – Owszem, była mowa o tym, że pierwszy okres jest bezpłatny, ale to nie była kwestia trzech miesięcy – mówi nam z kolei Góralczyk, nieco zmieniając sens swojego, cytowanego wyżej wpisu. – Po niecałym miesiącu usłyszałem, że Anka stara się o inwestora i jak on wejdzie, to zacznie płacić – dodaje.
Tu relacje obu stron zaczynają się jednak rozbiegać. Anna Młynarczyk – czyli projektantka znana jako Annomalia – w rozmowie z INN:Poland przyznaje, że nie pamięta, czy w ogłoszeniu o pracę była mowa o tym, że staż w jej firmie ma być bezpłatny. Podkreśla jednak, że otwarcie postawiła sprawę w trakcie rozmowy oraz w mailu wysłanym po niej. Jak dodaje, nowy asystent miał dostawać zadania raz na tydzień, czasem raz na dwa tygodnie, a po trzech miesiącach stażu szefowa miała mu zaproponować przedłużenie współpracy przy założeniu, że wynagrodzenie pojawi się wraz z wejściem do firmy inwestora. – Owszem, była mowa o tym, że pierwszy okres jest bezpłatny, ale to nie była kwestia trzech miesięcy – mówi nam z kolei Góralczyk, nieco zmieniając sens swojego, cytowanego wyżej wpisu. – Po niecałym miesiącu usłyszałem, że Anka stara się o inwestora i jak on wejdzie, to zacznie płacić – dodaje.
„Podczas naszej współpracy zajmowałem się drobnymi zadaniami, jakie należą do obowiązków asystenta (np. wysłałem paczki, dostarczałem ubrania, zamawiałem tkaniny itp.), jak również stworzyłem stronę internetową i edytowałem drugą, tworzyłem grafiki na stronę, stylizowałem podczas nagrania teledysku i sesji zdjęciowej, tworzyłem materiały do prezentacji dla inwestorów i w międzyczasie zajmowałem się Facebookiem i Instagramem marki” – relacjonuje Góralczyk.
„Do maja 2016 r. byłem zapewniany, że jak tylko zostanie podpisana umowa z inwestorem, który miał zainwestować w markę pseudoprojektantki i firma zyska płynność finansową, zaległe miesiące zostaną mi uregulowane. Mimo że przez ponad pięć miesięcy nie dostałem ani złotówki, wierzyłem, że gdy inwestor zainwestuje w markę, dostanę swoje wynagrodzenie za wykonywaną pracę” – podkreśla były asystent Annomalii. Sytuacja skomplikowała się, gdy Góralczyk wprost zapytał o o zaległe pieniądze: zgodnie z odpowiedzią, w momencie wejścia inwestora pojawią się bieżące płatności, o płatności za przepracowane miesiące w ogóle nie ma mowy. Wkrótce też Annomalia miała uściślić, że uważa okres między styczniem a czerwcem za przepracowany „charytatywnie” – za wiedzą samego Góralczyka.
Projektantka widzi to inaczej: jak podkreśla, wcześniej asystent zaczął unikać kontaktu, a także zwlekać z wykonaniem zleconych zadań. W końcu miał oświadczyć, że wybiera się na wakacje, w związku z czym potrzebuje gotówki „tu i teraz”. Ostatecznie zażądał uregulowania – nieustalonych jednak wcześniej – wynagrodzeń za okres od stycznia do czerwca.
Jednoznaczny wyrok sądu
Od tej pory można już było mówić o szybko pogłębiającym się konflikcie: kolejne wymiany wiadomości między szefową a jej asystentem dowodziły, że strony nie dojdą do porozumienia, Góralczyk odnalazł kolejne osoby, które wcześniej miały zostać potraktowane przez firmę w taki sposób, a na koniec usłyszał, że okazał się „złym pracownikiem”, choć wcześniej miał jakoby słyszeć, że zostanie „prawą ręką” Annomalii.
Od tej pory można już było mówić o szybko pogłębiającym się konflikcie: kolejne wymiany wiadomości między szefową a jej asystentem dowodziły, że strony nie dojdą do porozumienia, Góralczyk odnalazł kolejne osoby, które wcześniej miały zostać potraktowane przez firmę w taki sposób, a na koniec usłyszał, że okazał się „złym pracownikiem”, choć wcześniej miał jakoby słyszeć, że zostanie „prawą ręką” Annomalii.
Konflikt przeciął pozew złożony w Sądzie Rejonowym w Zduńskiej Woli. „Sprawę wygrałem na pierwszej rozprawie, a wyrok uprawomocnił się z początkiem listopada” - podkreśla Góralczyk. Annomalia „przez ten czas nie odbierała korespondencji sądowej i nie odwołała się od wyroku” - kwituje. Bezradny okazał się też komornik, który miał wyegzekwować zasądzone przez sąd zaległości oraz zwrot kosztów postępowania. Góralczyk sugeruje, że środki od inwestora mogły być przelewane na prywatne konta projektantki. Mogły, bo inwestor ostatecznie miał przerwać współpracę z Annomalią (ja twierdzi ta ostatnia, wskutek rozmów, jakie miał z nim przeprowadzić Góralczyk). W styczniu projektantka miała też zaproponować swojemu byłemu asystentowi wypłatę 1/3 zasądzonej kwoty w zamian za rezygnację z pozostałej części roszczenia. Propozycja została odrzucona.
Anna Młynarczyk mówi nam z kolei, że nie uczestniczyła w procesie, gdyż korespondencja w tej sprawie trafiała na stary adres – a o przeprowadzce firmy Tomasz Góralczyk miał wiedzieć. Po przegranym procesie, Annomalia zgodziła się w porozumieniu z komornikiem spłacać zadłużenie stopniowo, w ratach. Jej adwersarz wskazuje z kolei, że korespondencja wysyłana z sądu w tej sprawie była odbierana. Podkreśla też, że do tej pory, mimo ustaleń zawartych z komornikiem, na jego konto nie wpłynęła ani złotówka.
Co robią bystrzy pracownicy
Historia Góralczyka to zaledwie wierzchołek góry lodowej: nad Wisłą nie brakowało dotychczas sytuacji, w których pracownicy – szczególnie wchodzący na rynek pracy – byli mamieni mglistymi obietnicami podpisania umowy lub zmiany formuły, z cywilnoprawnej na umowę o pracę. - Liczba przypadków, w których trzeba ustalać stosunek pracy określony wcześniej wyłącznie ustnie, zaczęła jednak ostatnio spadać. Pracodawcy boją się mieć u siebie pracownika niezarejestrowanego, nieubezpieczonego, z tzw. szarej strefy – komentuje w rozmowie z INN:Poland Małgorzata Lewandowska z Kancelarii Prawnej Anna Błach w Warszawie. – Częściej zdarza się obecnie, że dają mu umowę, choć z wpisanym najniższym możliwym wynagrodzeniem. W rzeczywistości zarabiają jednak więcej – dodaje.
Historia Góralczyka to zaledwie wierzchołek góry lodowej: nad Wisłą nie brakowało dotychczas sytuacji, w których pracownicy – szczególnie wchodzący na rynek pracy – byli mamieni mglistymi obietnicami podpisania umowy lub zmiany formuły, z cywilnoprawnej na umowę o pracę. - Liczba przypadków, w których trzeba ustalać stosunek pracy określony wcześniej wyłącznie ustnie, zaczęła jednak ostatnio spadać. Pracodawcy boją się mieć u siebie pracownika niezarejestrowanego, nieubezpieczonego, z tzw. szarej strefy – komentuje w rozmowie z INN:Poland Małgorzata Lewandowska z Kancelarii Prawnej Anna Błach w Warszawie. – Częściej zdarza się obecnie, że dają mu umowę, choć z wpisanym najniższym możliwym wynagrodzeniem. W rzeczywistości zarabiają jednak więcej – dodaje.
Bez względu jednak na to, czy pracownika czeka ustalanie od podstaw, że pracował – i należy mu się za to wynagrodzenie, jak w przypadku Góralczyka – czy też chodzi o ustalenie realnych, uzyskiwanych od pracodawcy zarobków, potencjalny przyszły proces sądowy wymaga udowodnienia, że praca rzeczywiście została wykonana (a pieniądze wpłacone – w przypadku, gdy gra toczy się o potwierdzenie realnych zarobków).
– Jeżeli pracownik twierdzi, że nawiązał stosunek pracy, oznacza to, że zobowiązał się do wykonania pracy na rzecz pracodawcy, pod jego nadzorem czy kierownictwem – cytuje przepisy mecenas Lewandowska. – A zatem musi udowodnić w sądzie, że pracował od tego do tego dnia na rzecz wskazanego pracodawcy; że wykonywał określoną pracę na określonym stanowisku; że stosunek pracy miał charakter pełnego podporządkowania pracownika: musiał usprawiedliwiać swoje potencjalne nieobecności, chodził na urlopy, że w pracy był grafik, że przychodził w konkretnych godzinach narzuconych przez pracodawcę. Te elementy można potwierdzać dokumentami, mailami, sms-ami, wyciągami z konta, jeżeli pracodawca dokonywał przelewów. I wreszcie zeznaniami świadków: klientów, współpracowników, rodziny – mówi ekspertka.
Ustalenie wynagrodzenia odbywa się w takich sytuacjach na dwa sposoby: sąd może powołać biegłego, który oceni realia rynku pracy i określi, ile zarabia się za taką pracę, jaką świadczył poszkodowany. Ewentualnie pozostaje zastosowanie stawek minimalnych: godzinowej lub płacy minimalnej. Jeżeli zaś pracodawca coś zapłacił swojemu pracownikowi, nawet gotówką, pod stołem – tym lepiej. – Zdarza się, że bardzo bystrze pracownicy idą potem do banku, wpłacić te pieniądze na konto. To również jest potwierdzenie, że ten człowiek dostał jakieś pieniądze, zwłaszcza gdy dostawał je regularnie – podkreśla mecenas Lewandowska.
Napisz do autora: mariusz.janik@innpoland.pl