Magdalena Gawłowska-Bujok i Tomasz Bujok przez cztery lata żyli i pracowali w Szwajcarii. On – wzięty programista, pracował dla jednego z software house”ów. Ona dostała w tym czasie propozycję zrobienia doktoratu. Mimo tego zdecydowali się porzucić dotychczasowe życie, wrócić do Polski i założyć własną firmę – portal z ogłoszeniami dla pracowników z branży IT o nazwie „No Fluff Jobs”. W rozmowie z INN:Poland Polacy opowiadają o tym, dlaczego „robienie biznesu” nad Wisłą bywa prostsze niż za granicą i w jaki sposób przekonali przedsiębiorców do podawania widełek płacowych w ogłoszeniach.
Większość emigrantów kupuje bilet w jedną stronę. Wy zdecydowaliście się wrócić i, co więcej, założyć własny biznes. Szalony pomysł. Przecież wszyscy wiedzą, że „Polska to nie kraj dla przedsiębiorców”
T.B: Wręcz przeciwnie. Pomijając oczywisty fakt, że w Polsce pracowaliśmy dłużej i mieliśmy znajomości w środowisku IT, to pod wieloma względami prowadzenie biznesu nad Wisłą jest łatwiejsze niż w Szwajcarii.
Nie wierze w to co słyszę...
T.B: W Szwajcarii rynek jest regulowany. Na przykład gdybym chciał tam prowadzić firmę jako programista, to najpierw musiałbym udowodnić, że chcę faktycznie świadczyć usługi na rzecz wielu podmiotów, a nie jednej firmy.
I co dalej?
T.B: Przychodzę do urzędnika, który analizuje moje dokumenty i jednym ruchem stempla decyduje o tym, czy mogę założyć działalność, czy muszę pozostać na etacie. W Polsce takich uciążliwych obostrzeń nie mieliśmy.
To tylko jedno ułatwienie, a lista zarzutów wobec Polski jest dużo dłuższa. Antypatyczne „panie Grażynki” z sekretariatów polskich urzędów niejednego już doprowadziły do szewskiej pasji.
T.B: Polacy lubią narzekać, ale prawda jest taka, że byliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni wizytami w urzędach. W „skarbówce” i w ZUS-ie wszyscy byli dla nas mili i pomocni. To pokazuje, że nasza kultura urzędnicza bardzo się zmieniła, ludzie tymczasem wciąż bazują na stereotypach.
M.B Bardzo cenimy sobie również dynamizm Polaków. To, że jako pracownicy chcą się rozwijać i czerpią wiedzę garściami od bardziej doświadczonych od siebie. Nam wciąż się chce starać.
A Szwajcarom nie?
T.B: Nie chcemy generalizować. Zauważyliśmy jednak, że wiele osób tam zważa bardzo na to, żeby popracować sobie bez szczególnych napięć i mieć czas na swoje zainteresowania i hobby. Rzeczywiście, rozwijanie nowej firmy z taki podejściem mogłoby być ciężkim wyzwaniem.
M.B: Tym bardziej, że miejscowym standardem jest praca w wymiarze 80 proc., z jednym dodatkowym dniem wolnym. Osoba, która prowadziła ze mną rozmowę o pracę była bardzo zdziwiona, gdy dowiedziała się, że chcę pracować „aż” 40 godzin w tygodniu. W Polsce mamy zresztą generalnie szybsze tempo pracy, myślenia, podejmowania decyzji. Myślę, że z takim podejściem będziemy ich szybko gonić.
Pracownicy pracownikami, ale samą firmę prowadzicie jednak „po szwajcarsku”.
M.B: Tak, staramy się przenosić standardy pracy ze Szwajcarii na polski grunt. Dbamy np. o uczciwość, transparentność. W dziale sprzedażowym często urządzamy spotkania, na których pracownicy bez skrepowania mogą opowiadać o swoich pomysłach i zastrzeżeniach. Cenimy sobie również umiejętność przyznania się do błędu.
I naszym rodakom coś takiego pasuje?
M.B: Kluczem jest odpowiedni dobór ludzi..
Co decyduje o tym, że ktoś się nie nadaje?
M.B Jednego z kandydatów odrzuciliśmy po tym jak przyznał się, że dorabiał sobie pisaniem prac magisterskich na zlecenie. Niektórzy mogliby to uznać za przejaw zaradności. Dla nas był to rodzaj nieuczciwości. Zapaliła nam się lampka kontrolna.
Do takiej uczciwości staracie się również „zmusić” pracodawców, którzy się u was ogłaszają.
M.B: Zorientowaliśmy się, że wiele ogłoszeń, które można znaleźć na dużych portalach, to zwyczajne lanie wody. Nie zawierają najbardziej istotnych informacji. A informatycy są wymagający. Chcą wiedzieć, czy w firmie są stojaki na rowery, prysznice, darmowy lunch. Przede wszystkim chcą być jednak informowani o wysokości oferowanych zarobków oraz szczegółach dotyczących technologii projektowych, czego większość firm nie podaje. Postawiliśmy więc przedsiębiorstwom prosty warunek: albo decydujecie się ujawnić informacje, które interesują kandydatów albo nasz portal nie jest niestety dla was.
I?
M.B: I wiele firm nie zdecydowało się na współpracę z nami. Nawet duże przedsiębiorstwa nie chciały zgodzić się na ujawnianie choćby widełek płacowych. Notorycznie słyszeliśmy: „kupimy u was duży pakiet ogłoszeń, ale zrezygnujmy z widełek”. Nigdy nie zdecydowaliśmy się na taką współpracę. Nie po to nazywaliśmy nasz portal No Fluff („bez ściemy”).
Jak więc wyglądał początek działalności?
T.B: Rentowni staliśmy się już w pierwszym kwartale. Pomysł od razu bardzo się spodobał w środowisku IT, jednak część firm potrzebowała więcej czasu, żeby się do nas przekonać; szczególnie pracodawcy, którzy wcześniej nie publikowali widełek płacowych. Po przetestowaniu naszego portalu często okazywało się jednak, że ich ogłoszenia spotykały się z tak pozytywnym odzewem ze strony kandydatów, że firmy decydowały się na dalszą współpracę z nami. I to nas bardzo cieszy – właśnie ta zmiana standardów w rekrutacji na lepsze i bardziej transparentne.
M.B: W ciągu niespełna trzech lat nasz portal rozrósł się z dwóch osób do 17. Dzisiaj regularnie publikuje u nas już około 700 firm.
Czyli przenosicie nam Szwajcarię do Polski?
T.B, M.B: Ale tylko w tych pozytywnych aspektach (śmiech).