W latach 70. rower marki Rometu był marzeniem każdego Polaka, a firma produkowała ponad milion jednośladów rocznie. Po transformacji legendarny producent nie wytrzymał jednak zderzenia z wolnym rynkiem i zbankrutował. Od kilku lat polska spółka pod dowództwem nowego właściciela odbudowuje pozycje rynkowe. Udowadnia, że nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
Kilkadziesiąt lat temu nic nie wskazywało na to, że opływający w mleko i miód Romet kiedykolwiek zniknie z rynku. Pierwsza fabryka rowerów spod znaku „Romet” powstała już w 1949 roku. Początkowo przedsiębiorstwo składało się kilku zakładów produkcyjnych w Bydgoszczy, Poznaniu i Czechowicach-Dziedzicach.
Lata świetności Rometu przypadły na dekadę Gierka. Liczba pracowników polskiej firmy oscylowała w granicach 8 tys. W jej fabrykach produkowano sto różnych modeli rowerów, które firma wypuszczała na rynek w liczbie ponad miliona sztuk rocznie. Jednoślady Rometu były jednym z najbardziej pożądanych prezentów komunijnych, trafiały również na eksport, który odbywał się pod kuratelą Centrali Handlu Zagranicznego Universal.
Furorę wśród Polaków robiły przede wszystkich takie składaki jak Jubilat, Flaming no i oczywiście Wigry. To właśnie ten ostatni model doczekał się statusu kultowego. Jego reinkarnacja, model Wigry 7, pojawiła się na rynku w 2012 roku.
Furorę w czasach PRL-u robił również motorower o wdzięcznej nazwie Komar – ulubiony pojazd wszelkiej maści listonoszy i urzędników. Z jego nazwą wiąże się zresztą ciekawa historia. Pojazdów nie można było testować na ulicy ze względu na brak homologacji. Pracownicy poruszali się nimi więc wyłącznie w obrębie terenu fabryki. Przerwy podczas jazd mieli natomiast robić nad okoliczną rzeką Brdą. Wówczas padali ofiarą zmasowanego ataku komarów. Z drugiej, popularniejszej wersji, wynika natomiast, że motorower zawdzięcza swoją nazwę wydawanym dźwiękom, przypominającym bzyczenie.
Kres świetności polskiej firmy przyszedł w latach 80. Nad Wisłę zawitały bardziej zaawansowane technologicznie czechosłowackie Jawy i niemieckie Simsony. Znamienne, że gdy w 1986 roku Polacy wypuścili na rynek Ogara 200, musieli w nim zamontować silnik swojej zagranicznej konkurencji. Równie dobrego, rodzimego odpowiednika nie byli bowiem w stanie znaleźć.
Później było już tylko gorzej. Otwarcie granic spowodowało, że Romet na dobre opuścił klosz pod jakich w cieplarnianych warunkach hodowało go socjalistyczne państwo. Szybko okazało się, że w warunkach wolnej konkurencji firma kompletnie sobie nie radzi.
Tuż przed upadkiem – w 1998 roku – firma zanotowała 19 mln zł strat. Pracownicy pensje dostawali w rowerach, a spółki skarbu państwa, jedna po drugiej, odmawiały przejęcia pędzącego ku upadkowi giganta.
I wtedy pojawił się Wiesław Grzyb. Przedsiębiorca już wcześniej handlował na Podkarpaciu rowerami Rometu. Kiedy producent upadł, Grzyb zjawił się u syndyka z ofertą kupna hal produkcyjnych w Kowalewie i Jastrowiu, jak i praw do znaków towarowych. Przedsiębiorca zaczął od gry na PRL-owskim sentymencie. Na rynku znów zaczęły się więc pojawiać marki znane z czasów "siermiężnej komuny".
– Cel, który założyłem sobie, rozpoczynając biznes na przełomie lat 80-tych i 90-tych, był taki, aby inwestować w Polsce i w polską markę. I to stało się biznesową intencją przy zakupie marki Romet. Chodziło o to, aby dorównać światowym markom w branży rowerowej – pod względem technologii i w zakresie jakości produktów – mówi w rozmowie z INN:Poland właściciel Rometu, Wiesław Grzyb.
Nie wszystkim jednak odbudowa polskiego producenta przypadła go gustu. To tania chińszczyzna! – oburzają się niekiedy klienci. – Rowery są produkowane w Polsce, w naszych fabrykach, na naszych komponentach, uzupełnionych o komponenty światowych dostawców, którymi posługują się producenci całej branży rowerowej: Shimano, Sram-Rock Shox, Saturn, Selle Royal, San Marco, Michalin, Kore itd. To aktualnie te same możliwości i źródło produkcji komponentów dla wszystkich producentów rowerów na całym świecie – odpiera zarzuty przedsiębiorca.
I dalej robi swoje. Dzisiaj Romet jest liderem w sprzedaży motocykli i motorowerów, produkuje rocznie ok. 400 tys. rowerów. Oznacza to, że co trzeci rower w Polsce wychodzi właśnie z zakładów tej firmy. Połowa z nich od razu trafia na eksport. – Eksportujemy do niemal każdego europejskiego kraju – nasze produkty trafiają głownie do Niemiec, Austrii, Holandii, Francji, Czech, Rumunii, Słowenii, Rosji, Danii, Szwecji, Hiszpanii a także do Chin i Indii. Rowery sprzedajemy również na Węgry, Białoruś, Słowację, Łotwę, Litwę i Cypr – opowiada Grzyb.
Dawne składaki odeszły już jednak praktycznie w niepamięć. Dzisiaj w statystykach sprzedażowych królują rowery MTB i trekkingowe. – Patrząc z perspektywy dynamiki wzrostu, nowym od dwóch sezonów i umacniającym się trendem na rynku jest silnie wzrastająca sprzedaż rowerów szosowych, jak i rowerów typu gravel. Sprzedaje się ich coraz więcej, to duża pozytywna zmiana w tej grupie rowerów. Poza tym, bardzo pozytywnym trendem, który nas obecnie zaskakuje, to sprzedaż rowerów elektrycznych już nie tylko na rynki Europy Zachodniej, ale również w kraju, co nas bardzo cieszy -– zauważa właściciel Rometu.
Polska firma wdała się również we flirt z rynkiem aut elektrycznych. Nieudany. Problemem okazała się cena. Romet 4E kosztował bowiem ponad 30 tys. złotych. Mimo prób dywersyfikacji (najnowsza z nich to próba wprowadzenia na rynek Rometa 6E) rowery wciąż stanowią około 80 proc. wartości sprzedaży firmy. I biorąc pod uwagę, jakim zainteresowaniem się cieszą, nie powinno to chyba być powodem do zmartwień.