– Ludziom się wydaje, że to taka miła maskotka, a to jest dzikie zwierzę. Zupełnie jak tygrys – śmieje się Agata Śmietanka-Nowak z jednego z pierwszych gospodarstw hodowlanych miniświnek w podwarszawskim Wołominie. Od kilku lat trwa moda na mikroświnki, traktowane przez kupujących jako ekstrawagancka alternatywa dla tradycyjnych domowych ulubieńców. Ale mikro- czy miniświnki to znacznie większe wyzwanie niż sugerowałyby ich „kompaktowe” wymiary.
– Od dziecka uwielbiałam zwierzęta i zawsze jakimś się opiekowałam – opowiadała portalowi „Nasze miasto” Irmina. Najpierw był pies, ale po piętnastu latach zdechł. – Wtedy właśnie natrafiłam na mini świnki. Zwierzęta niesamowicie inteligentne i przeurocze! Zaczęłam zagłębiać się w temat i coraz bardziej skłaniać się do kupna właśnie świnki, nie psa – dodawała.
Nie było łatwo: jedyna wówczas hodowla znajdowała się pod Warszawą, Irmina musiała by tam jechać spod Szczecina. W końcu i tak musiała się wybrać pod Wrocław. – Wróciłam z malutkim knurkiem, którego nazwałam Beny. I tak Benuś ze mną zamieszkał – wspominała. Przez kilka dni przyzwyczajał się do mieszkania, do szelek zakładanych na spacery. Rył, ale zawołany, zawsze przybiegał jak pies. W końcu jednak natura dała znać o sobie: z czasem zwierzę zaczęło się w bloku męczyć. Po jakimś czasie Irmina wolała je oddać do schroniska i wybrać bezpieczniejszy wariant doglądania pupila – odwiedziny od czasu do czasu.
– Na początku, dopóki świnki można nosić na rękach, jest euforia – mówi INN:Poland Agata Śmietanka-Nowak z gospodarstwa i Klubu Jeździeckiego HUMOREK w Wołominie. – Potem jednak, zazwyczaj po jakichś pięciu czy sześciu miesiącach, w zwierzęciu odzywa się instynkt: potrafi zrobić się złośliwe czy zacząć sikać, gdzie popadnie, co jest dosyć wyjątkowe. Ono po prostu nie jest w stanie wytrzymać w zamknięciu, musi mieć stały kontakt z naturą, choćby trawnik. Dlatego zaczęliśmy ograniczać hodowlę. Mnóstwo świnek lądowało na koniec w schroniskach – dodaje.
Dzik podatny na tresurę
„Ostatni kwik mody” - można było przeczytać kilka lat temu, gdy światowa moda na przygarnianie do domu minitrzody zaczęła docierać do Polski. Tytuł, który w intencji autorów miał być zapewne niewinną grą słów i skojarzeń, z perspektywy kilku lat nabiera wagi proroctwa. Tysiąc złotych, piętnaście lat życia, przeorany ogródek, alternatywnie – męka zwierzęcia i jego właściciela w czterech ścianach mieszkania w bloku. Takich konsekwencji można się doszukać, śledząc rynek hodowców miniświnek.
Jak moda, to moda. - W szczycie zainteresowania mieliśmy nawet po kilka telefonów dziennie od osób zainteresowanych przygarnięciem mikroświnki. Jednak, ze względu na los naszych zwierząt, zaczęliśmy właściwie zniechęcać do ich nieprzemyślanego zakupu i ograniczać własną hodowlę – podkreśla Śmietanka-Nowak. W jej gospodarstwie rozród miniświnek ograniczono do jednego miotu, ewentualnie zdarza się, że trafiają tam zwierzaki ze schronisk. A i tak ze znalezieniem klienta nie ma kłopotu, nawet jeżeli zainteresowanie osłabło. – Czasem dzwonią dwie osoby dziennie, czasem w tygodniu – podkreśla nasza rozmówczyni. – Ale moda nie osłabła, trochę się ucywilizowała – dorzuca. Inna sprawa, że jej świnki mają już tylko jeden miot w roku, szefowa hodowli w Wołominie postanowiła w końcu ograniczyć podaż zwierząt.
Można by rzec, że rynek hodowców świnek jest w pewnej mierze wyjątkowy – jako jedni z nielicznych hodowcy sprzedający te zwierzęta próbują swoich potencjalnych klientów niemalże zniechęcać. Może jest im łatwiej, hodowla miniświnek to raczej działalność uboczna. „Nie wolno ulegać modzie. Może posiadanie świnki jest oryginalne, hipsterskie, cool, szpanerskie, łechcące ego i co tam jeszcze, ale żadnego zwierzaka nie można przygarniać z tych pobudek” - pouczają właściciele hodowli Mikroswinki.pl. – „Świnka nie jest psem, kotem ani chomikiem. Świnka jest świnią. A to znaczy, że musimy chcieć ją poznać i nie możemy od niej oczekiwać puszystego futerka, przybiegania na zawołanie, albo że na komendę zamknie się jak pies” – dodają.
Z drugiej strony, może ze względu na swoje rozmiary, potencjalnym nabywcom wydaje się, że będą w stanie zapanować nad zwierzakiem. Gdyby chcieć stworzyć „specyfikację techniczną” świnki w wersji mini, można by podsumować ją następująco: to mniejsza wersja „normalnej świni”, najmniejsze okazy, wchodząc w „dorosłość” ważą gdzieś między 20 a 35 kilogramów. Najmniejsze z miniatur nie sięgają wyżej jak na 30 cm. Żywią się wszystkim, „zjedzą cokolwiek, co zostanie po twoim obiedzie” - jak zachwyca się jeden z internautów. Żyją około zwykle nieco dłużej niż 15 lat.
Te przedziwną miniaturę hodowcy stworzyli na bazie najmniejszych ras z całego świata. Wśród mikroświnek można spotkać nowozelandzkie kune-kune, świnki wietnamskie, czy świnki getyńskie. Uporczywe krzyżowanie ich sprawiło, że pojawiły się owe miniatury. A jeżeli komuś się wydaje, że trzydzieści kilo to wcale nie taka miniatura – niech pamięta, że „normalna” świnia potrafi ważyć nawet 400 kilogramów. Paradoksalnie, te okazy, które gwarantują możliwie jak najmniejsze wymiary, są najdroższe: w Polsce ich cena może sięgnąć tysiąca złotych (przeciętną miniświnkę można kupić za 200-300 zł), natomiast na Zachodzie – skąd przyszła ta moda – cena wyjątkowo małych zwierzaków może sięgnąć równowartości tysiąca dolarów. Dlatego nie jest rzadkością, że w polskich hodowlach pojawiają się zdeterminowani klienci z Niemiec, Holandii czy Norwegii.
Władcza locha w twoim domu
Ale nie technikalia mają tu znaczenie. Miniświnki jakieś futro jednak mają i lubią pieszczoty, przytulanie się i wylegiwanie na poduszkach czy łóżkach. Są niewątpliwie inteligentne, nawet jeśli brak im dyscypliny psów. Właściciele przekonują, że szybko przyzwyczajają się do „załatwiania swoich potrzeb” w kuwecie, więc pod tym względem są równie „wygodne” jak koty. Łatwo uczą się sztuczek, jak podkreśla jedna z właścicielek, wystarczyło kilka dni, by nauczyć świnkę obrotu wokół własnej osi na komendę. I niewątpliwie przywiązują się do ludzi. - Można z nimi osiągnąć komitywę wyjątkową, jak na relacje właściciel-pupil – kwituje Śmietanka-Nowak.
To jest ta jasna strona medalu. Ta ciemniejsza jest taka, że lokatorzy mieszkań powinni porzucić myśl o zakupie świnki, chyba, że chcą dzielić lokum z zestresowanym, nerwowym lub osowiałym, zwierzakiem. - Pozbawiona kontaktu ze środowiskiem naturalnym świnka może się zrobić złośliwa, albo zacząć sikać poza kuwetą. Sama zresztą może nawet nie mieć takiej intencji. Działa instynkt – mówi szefowa hodowli pod Wołominem. – To tym boleśniejsze, że zwierzęta te są bardzo inteligentne i jeżeli wyczują, że ich właściciel choć trochę ich się obawia, nie wahają się tego wykorzystać – dorzuca. Wszyscy hodowcy jasno to mówią: to zwierzęta dla tych, którzy mają ogrody. I to ogrody do częściowego spisania na straty, bo instynkt każe świni ryć – i od tego nie da się uciec.
Co więcej, przed hodowcami świń w wersji mikro piętrzą się kolejne trudności, wywołane m.in. przez afrykański pomór świń. Zgodnie z wprowadzanymi m.in. przez Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa przepisami, wszystkie zwierzęta muszą być rejestrowane i nie wolno ich sprzedawać nikomu, kto nie posiada statusu rolnika. Przepisy mające uporządkować rynek mięsa wieprzowego i pozwolić na kontrolę uboju dotyczą rzecz jasna „normalnych” świń, ale nikt nie będzie bawić się w odróżnianie między nimi a miniaturkami. –Niestety, po wielu staraniach nie udało nam się załatwić naszym świnkom statusu zwierząt do towarzystwa – skarżą się właściciele hodowli Mirkoswinki.pl. Inna sprawa, że nieoficjalnie hodowcy przyznają, że wystarczy przysłać zaprzyjaźnionego rolnika, by wymogom stało się zadość.
– Nie porzucamy starań – zagrzewają jednak hodowcy. – Liczymy na to, że skoro naszych świnek się nie jada, tylko się z nimi spaceruje i się je rozpieszcza, nie będą musiały podlegać tym samym obostrzeniom prawnym, jakim podlega trzoda chlewna. Chodzi tu przede wszystkim o kontrolę rozprzestrzeniania się chorób, prawdopodobnie pomoru świń. Nie zmienia to faktu, że dziś możemy naszą świnkę sprzedać legalnie tylko osobie posiadającej gospodarstwo rolne – kwitują.