Spośród wielu pacjentów, jacy lądowali w gabinecie Josha Cohena ze swoimi problemami, ekspert zapamiętał zwłaszcza Elliota. Wysoko postawiony menedżer, odpowiedzialna praca i nawał ciągłych obowiązków, połączone z pogłębiającym się poczuciem, że życie przecieka przez palce. Elliot postanowił na tydzień urwać się z pracy. Efekt był przerażający.
Tydzień miał pozwolić menedżerowi na to, by choć trochę się „zresetować”: wstawać późno, przeczytać jakąś książkę, obejrzeć „Grę o tron”. Ale już po kilkudziesięciu godzinach plan kolejnych dni Elliota był tak naszpikowany spotkaniami z przyjaciółmi w nowych modnych barach, wystawami i koncertami, których „nie można przegapić”, lekcjami hiszpańskiego, siłownią oraz długo odkładanymi rzeczami, które trzeba zrobić w domu, że Elliot zaczął czuć się bardziej zaharowany niż gdy siedział po kilkanaście godzin w pracy.
Kandydat do wypalenia – pisze dziś o nim psychoanalityk. To właśnie ta niemożność do całkowitego nieróbstwa, ten kłujący wyrzut sumienia – że czas spędzony wyłącznie na snuciu się bez celu byłby zmarnowany – czyni z Elliota niemal pewnego przyszłego pacjenta na kozetce.
- Wypalenie wiąże się z utratą umiejętności rzeczywistego relaksowania się, „nicnierobienia” - dowodzi Cohen. - Uniemożliwia czerpanie przyjemności z codziennych przyjemności: snu, długich kąpieli, celebrowanych posiłków, długich rozmów. Nie ma sensu mówić „odpocznij” ludziom, którzy nie potrafią właśnie tego jednego: zrelaksować się – dodaje.
Cohen uważa, że w przypadkach nieco lżejszego kalibru można się ograniczyć do wprowadzania pewnych, stosunkowo lekkich „poprawek” do życia – na tyle, na ile to możliwe zmniejszyć liczbę godzin pracy, zwiększyć czas spędzany np. na medytacji czy jodze. Przeznaczyć więcej czasu na przebywanie z samym sobą. Ale prawdziwy problem pojawia się, gdy wypalenie jest nie tylko skutkiem zewnętrznych czynników – jak długookresowa, ponadprzeciętnie wymagająca praca – lecz także czynników wewnętrznych.
Pacjent lądujący na kozetce musi do nich właśnie dotrzeć. Już sama sesja jest – według eksperta – dobrym doświadczeniem: przez określony czas pacjent ma szansę milczeć, labo rozmawiać bez określonego celu i tematu. W końcu można też dotrzeć do głębszych przyczyn wypalenia – tak było w przypadku Elliota. W trakcie sesji z tym pacjentem okazało się, że w rodzinnym domu menedżera, każda minuta spędzona na pogaduszkach była uważana za czas bezpowrotnie stracony: nawet rodzinne posiłki były spożywane w pośpiechu, a rodzice Elliota natychmiast po skończeniu jedzenia ruszali zajmować się swoimi sprawami – oglądanie telewizji, książki czy rozmowy do nich nie należały. Okazało się to być nieuświadomionym, ale w gruncie rzeczy kluczowym kłopotem menedżera.
- Badanie tego typu może być pomocne, by uporać się z bezwiednie przyswojonym przyzwyczajeniem pracy oraz z dogmatami, jakie kształtują nasze „produktywne” spędzanie czasu – kwituje Cohen. - Zachęca nas do myślenia, jaki rodzaj stylu życia byłby dla nas wartościowy, bardziej od tego życia, w którym, jak sądzimy, utknęliśmy – dorzuca.