Ogromny terminal LNG w Świnoujściu (im. Lecha Kaczyńskiego) w krótkim czasie stał się europejskim potentatem. Choć został niedawno oddany do użytku, już niedługo osiągnie poziom 60 proc. swoich nominalnych mocy przerobowych. Na Starym Kontynencie nie będzie miał sobie równych.
LNG to skroplony gaz ziemny. Ciecz zajmuje ok. 630 razy mniej przestrzeni, niż w postaci gazu, dzięki czemu jego transport jest dość opłacalny. Jest przewożony po świecie specjalnymi tankowcami i przepompowywany do terminali – takich, jak ten w Świnoujściu. Tam może być przechowywany, przekształcany w gaz i sprzedawany dalej.
Nasz port przeładunkowy w 2016 roku osiągnął 22 proc. swoich mocy regazyfikacyjnych, czyli przyjmowania i sprzedaży gazu kolejnym odbiorcom. Europejska średnia to 25 proc., ale trzeba wziąć pod uwagę, że świnoujski terminal dopiero się rozkręca.
Według Piotra Naimskiego, pełnomocnika rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej, gdy tylko rozpocznie się realizacja tzw. II kontraktu katarskiego na 1,5 mld m sześciennych LNG, jego wydajność wzrośnie do 60 proc., co postawi go na pierwszym miejscu w Europie.
Naimski zauważa, że Europa kupuje coraz więcej gazu. W 2015 roku sprowadziła 184 mld m sześć. tego paliwa. Jego dostawy są możliwe z różnych krajów. Takiej elastyczności nie zapewniają gazociągi. Co ciekawe, żadnego terminala LNG nie mają Niemcy, w dostawach gazu zależą więc od Rosji.
Polska kupuje gaz od Kataru, dużymi producentami są też kraje azjatyckie, Australia, rośnie produkcja w Afryce, nad nowymi rozwiązaniami handlowymi pracują Amerykanie. Na to szczególnie liczy Naimski. Jego zdaniem gaz skroplony, zdaniem pełnomocnika rządu, zyskuje na znaczeniu.
– Ze względu na zwiększające się możliwości produkcyjne w USA, LNG staje się produktem globalnie rynkowym. Gazprom mógłby zostać wykluczony czy istotnie ograniczony w dostawach do Europy – mówi Naimski.