130 mikronów – taką grubość ma przeciętny włos na męskiej brodzie. Nawilżony staje się jeszcze grubszy, „puchnie” do 150 mikronów. Z pozoru mogłoby się wydawać, że to niewiele. Ale w rzeczywistości zarost na twarzy przypomina kłębek cienkiego miedzianego drutu – i to nie tylko w przenośni, ale też pod względem podobieństwa między włosem a takim drucikiem. Trzeba nie lada siły i techniki, żeby przeciąć go w taki sposób, żeby twarz nie wyglądała po takiej operacji, jak po ataku komarów-zabójców.
W tym momencie wkracza specjalistyczna wiedza, daleka od brzytwy ostrzonej na pasku. Jeżeli przyjrzymy się nowoczesnym maszynkom, które najczęściej bezrefleksyjnie kupujemy w sklepach, okaże się, że np. popularne Gillette są ostrzejsze od chirurgicznych skalpeli: ich naostrzony kraniec ma grubość zaledwie około 25 nanometrów. Specjaliści zaangażowani do badań nad rozwijaniem tego typu produktów przekonują, że „mniej już się nie da”. Gdyby ostrze maszynki było choć kilka nanometrów cieńsze, pękałoby pod wpływem nacisku na skórę.
To może banał, ale ostrze maszynki jest zaledwie wierzchołkiem góry badań, jakie trzeba wykonać przed wprowadzeniem na rynek przeciętnej maszynki. W londyńskich laboratoriach Procter & Gamble, w których powstają kolejne generacje maszynek Gillette, co ranka stawia się osiemdziesiąt osób, które przychodzą się tam... ogolić. Po drugiej stronie luster w łazienkach stoją zaś eksperci i kamery, które rejestrują każdy ich ruch.
W efekcie trudno określić, ile czasu trwa wprowadzanie na rynek nowego modelu maszynki. – Tyle, ile trzeba, by w znaczący sposób poprawić jakość golenia w stosunku do tego, co było wcześniej – mówi INN:Poland Kristina Vanoosthuyze, ekspertka naukowa P&G odpowiedzialna za maszynki Gillette. – W tym czasie nie mówimy też wyłącznie o stworzeniu zoptymalizowanej maszynki, ale też stworzeniu i zbudowaniu precyzyjnych technologii inżynieryjnych, koniecznych, by maszynki, produkować. Dla maszynek takich jak Fusion czy Fusion ProGlide okres rozwoju produktu trwał od pięciu do dziesięciu lat – dodaje.
Bo też nie ma dwóch osób, które goliłyby się tak samo. Jednemu mężczyźnie cały zabieg zajmuje 30 sekund, inny potrafi jednak pielęgnować swój zarost (czy właściwie jego brak) nawet 17 minut (!). Za tym idzie, rzecz jasna, liczba ruchów – a może powinniśmy mówić o tym: cięć – są tacy, którzy się nie pieszczą i golenie zamykają w trzydziestu ruchach. Ale są i szczególarze, którzy wykonują około siedmiuset cięć, zanim uznają akt golenia się za zakończony. Takie zróżnicowanie odbija się też na sile nacisku ostrzy na skórę – można zakładać, że ci, którym najbardziej spieszno, przyciskają maszynkę z siłą 4 niutonów. Mężczyźni golący się delikatnymi pociągnięciami używają siły równej zaledwie połowie niutona.
– Średnio, golenie zajmuje mężczyźnie od dwóch do trzech minut i około 170 pociągnięć maszynką – szacuje Vanoosthuyze. – Niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że 70 proc. tych czynności to ruchy powtórzone, golenie tych części twarzy, na których pierwsze pociągnięcia ostrzy starły już substancje ochronne. To odkrycie zainspirowało nas do stworzenia najnowszego modelu, Gillette Fusion ProShield. Ta maszynka posiada dodatkowy lubrykant, rozprowadzany po pociągnięciu ostrzem, zapobiegający podrażnieniom – kwituje.
Dopóki nie doczekamy się zatem zróżnicowanych modeli maszynek, które uwzględniałyby specyfikę poszczególnych grup użytkowników, trzeba zakładać, że jedna maszynka musi obsłużyć całą tę zróżnicowaną męską społeczność. A to oznacza drobiazgowe studia nad każdym aspektem użytkowania maszynki.
Budowa sprzedawanych obecnie produktów tego typu dokładnie odzwierciedla wyniki tych studiów nad nawykami tysięcy mężczyzn. Weźmy kolorowe paski rozmieszczone dokoła ostrzy: na tych – z pozoru mających co najwyżej walor estetyczny – „naklejkach” umieszczony jest lubrykant, który uwalnia się do skóry na krótką chwilę przed tym, jak przesuwamy ostrze. To polimery, które uaktywniają się w kontakcie z wodą. Za nimi suną „mikropłetwy”, materiał naciągający skórę, zanim spadną na nią ostrza. I mikrogrzebień, który rozczesze zarost. A w końcu wspomniane już, ultraostre ostrza maszynki. W najświeższym modelu Gillette, ProShield, przykładowo doliczymy się ich pięciu, rozmieszczonych w odległości 1,05 mm od siebie. Dlaczego jest ich kilka? Bo golenie wygląda dokładnie tak, jak przedstawiają to animacje używane w reklamach: włos jest przycinany kilkakrotnie, po kawałku, kolejno przez każde ostrze.
Na każdym etapie tego procesu golącemu się towarzyszy szkiełko i oko badacza. – Spędzamy każdy dzień, myśląc nad tym, jak rozwijać sztukę golenia się. Nie ma się zatem czym martwić – zapewnia Kristina Vanoosthuyze. Tylko w londyńskim laboratorium firmy pracuje niemal trzystu specjalistów: biologów, ekspertów od skóry, inżynierów, designerów, badaczy specjalizujących się w rozmaitych materiałach. Dzięki wysiłkom ich polskich partnerów podczas tegorocznej edycji turnieju League of Legends Extreme Masters World Championship firma zaprezentowała także spersonalizowane uchwyty maszynek, tworzone przy pomocy drukarek 3D.