Docelowo najlepiej, żeby w eterze były same odpowiedniki TVP, a gazety zamieniły się w wariacje „Gazety Polskiej”. – Redakcje dostały sygnał, że nadchodzi czas autocenzury – mówi INN:Poland dr Wiesław Godzic, medioznawca. Według niego to, jaki kapitał stoi za redakcją, już dawno przestało mieć znaczenie. Właściciele wymagają od kupowanych mediów wyłącznie umiejętności radzenia sobie na rynku i warsztatu dziennikarskiego, żaden zagraniczny koncern nie ma ochoty wikłać się w polskie spory.
W czyich rękach są media w Polsce? Rządzi nami zagraniczny kapitał?
W największym stopniu dotyczy to prasy – w rękach obcego, zazwyczaj niemieckiego, kapitału jest zapewne około 80 procent rynku. Ale już w telewizji proporcje są zupełnie inne: zagranicznego, amerykańskiego właściciela ma wyłącznie TVN, Polsat ma raczej polską strukturę. Problem w gruncie rzeczy leży w tym, czy kapitał rzeczywiście ma jakąś „ojczyznę”.
A ma?
Cóż, większość badaczy odpowiedziałaby, że przepływ kapitału, jego szybkość i zakamuflowanie pokazują, że w gruncie rzeczy trudno określić „ojczyznę” kapitału. A biorąc pod uwagę złożoność dzisiejszej gospodarki, będzie jeszcze gorzej. Byłbym więc ostrożny z ferowaniem jakich buńczucznych wniosków. Na dodatek gazety wiodące na polskim rynku – od „Wyborczej” po „Polską”, to dzienniki z jednoznacznie polskim kapitałem.
No, o „Fakcie” trudno chyba to powiedzieć.
Tak, ale to przecież żaden monopolista. Odbijając piłeczkę, przypomnę, że po pietach depcze mu „Super Express”.
Przede wszystkim nie powinniśmy tak o tym rozmawiać. Patrzmy na owoce: czy struktura właścicielska w jakikolwiek sposób wpływa na treść publikacji? Nie spotkałem się z jakąkolwiek relacją o tym, żeby zagraniczni właściciele mówili polskiemu zespołowi, co ma robić. Nie ma się czym ekscytować.
No, kiedy się ekscytujemy przecież.
Zagraniczni właściciele chcą w Polsce zarabiać pieniądze. A w mediach robi się pieniądze poprzez lokalny zespół, który zna i rozumie lokalne środowisko. I ma swobodę działania. „Zagraniczny kapitał w mediach” to jakiś humbug, nośne hasło typu „niepolska gazeta”. Poza tym, dlaczego koncentrujemy się na prasie, skoro największą siłę rażenia ma dziś internet, a struktura właścicielska portali jest jeszcze bardziej skomplikowana? O mediach decyduje atrakcyjność przekazu, wiarygodność, rzetelność – do przygotowywania takich materiałów nie ma znaczenia, jaki kto ma native language. To oczywistości, więc nie chcę rozmawiać o mediach takim językiem, jakiego używa się ostatnio...
Tyle że taki język został nam ostatnio narzucony. I są odbiorcy, którzy tak właśnie myślą o mediach.
To dosyć prymitywne myślenie.
Ale jakaś logika za nim stoi. Wśród największych mediów, krytycznie nastawionych do rządu, większość to media należące do zagranicznego kapitału. Łatwo jest więc zrobić zbitkę – „obcy kapitał knuje przeciw rządowi, broniącemu polskich interesów”.
I to uniemożliwia, nawet fałszuje dyskusję. Jeśli cofnęlibyśmy się do 1997 roku, kiedy powstała stacja TVN, to zobaczylibyśmy absolutnie polski zespół, mający pewną wizję świata. Pan Mariusz Walter i jego zespół krytycznie patrzyli na rzeczywistość, bez względu na to, jaka opcja rządziła. I nie stali się tubą Platformy Obywatelskiej, znalazłem wiele przykładów bezpardonowych ataków na PO.
Konieczność sprzedania udziałów firmy w ręce Amerykanów nie zmieniła tej polityki. Najpierw był liberalny zespół, z określonym światopoglądem – kapitał był zawsze w tle. Tak samo nie słyszałem, żeby nowy inwestor w TVN próbował stacji cokolwiek narzucać. Choć pewnie by mógł, w końcu ma taką władzę.
W tle sporu o media pojawiają się zaszłości: przez ćwierć wieku media sympatyzujące z Porozumieniem Centrum oraz Prawem i Sprawiedliwością radziły sobie raczej słabo. Kolejne poważne inicjatywy się rozsypywały...
Owszem, „Tygodnik Solidarność”, „Życie”, a przecież nawet „Super Express” był w pewnej chwili w rękach pana Kaczyńskiego. I rzeczywiście, nie udawało im się.
Czego zabrakło? Pieniędzy, umiejętności menedżerskich i warsztatowych, atmosfery i poparcia dla takiego światopoglądu?
Z analitycznego punktu widzenia „Tygodnik Solidarność” startował w tym samym momencie, co „Gazeta Wyborcza”, i z tego samego poziomu. „Wyborcza” poszła w górę, stała się wiodącym dziennikiem na rynku, „Tygodnik” szedł od potknięcia do potknięcia, choć robiło go środowisko o tych samych korzeniach.
Pyta pan, dlaczego? Po pierwsze, nieumiejętność. Zły dobór ludzi, argumentacja na dosyć prymitywnym poziomie, wyłącznie dla tych ludzi, którzy byli już do światopoglądu redakcji przekonani. Czego by nie mówić o „Wyborczej”, wpuszczała ona na łamy osoby o innych poglądach. Jednocześnie Polska i Polacy coraz chętniej przyjmowali postawę dialogu, chcieli widzieć i znać argumenty drugiej strony, i to im odpowiadało. Prawicowe media pozostały w komfortowym zamknięciu w gronie osób, które myślą podobnie. Zresztą, proszę też zwrócić uwagę na odmienność poczucia humoru i widzenia świata u prowadzących „Szkło Kontaktowe” i „W tyle wizji”.
To nastawienie do dialogu chyba zaczęło jednak w ostatnich latach znikać, a prawicowe media weszły do mainstreamu. Coś się zmieniło w polityce tych redakcji?
Kilka miesięcy temu usłyszałem z ust jednego z prawicowych dziennikarzy: czekaliśmy osiem lat, żeby móc mówić. Ale przecież przez te osiem lat nikt im nie zamykał ust. Dzisiejsza ekspozycja tych mediów to efekt sprowokowanego politycznie procesu, przede wszystkim wejścia do mediów publicznych. Przychodzą tam jednak ludzie o słabym warsztacie, stanowiska są rozdawane z nadania. I skończy się to jak zwykle: nienaturalnie i gwałtownie, jeżeli następny obóz będzie przejmował stanowiska podobnymi metodami.
O ile będzie kim. W końcu po wakacjach PiS ma przywołać media do porządku. Jak to zrobi?
Są proste instrumenty: przyglądałem się choćby temu, co poseł Pawłowicz napisała do KRRiTV kilka miesięcy temu. Tam był m.in. postulat odebrania TVN koncesji. Argumentacja się nie trzymała kupy, ale przecież to się da zrobić. Koncesje można cofać, albo ich nie przedłużać.
Na to obóz rządzący się chyba nie zdecyduje, szum w Europie byłby zbyt duży – choć szumem w Europie ta ekipa się chyba nie przejmuje. Natomiast cała ta dyskusja może stworzyć atmosferę, w której autocenzura i ustępstwa będą płynąć z samego poczucia zagrożenia. Mogę sobie wyobrazić, że redaktorzy zaczynają mówić „nie poruszajmy tej sprawy”, „damy to, to będą kłopoty”, „dla świętego spokoju odpuśćmy” – bo właściciel nie chce się wikłać w spory, chce po prostu robić w Polsce biznes. Nadchodzi bardzo smutny dla Polski okres, wolność słowa zaczyna być faktycznie zagrożona. Spodziewajmy się ostrej autocenzury.
Czyli w eterze będziemy mieli same zmultiplikowane TVP, a w kioskach klony „Gazety Polskiej”.