Polacy jedzą coraz zdrowiej, a ekologiczna żywność przeżywa teraz boom popularności – pomyślał kilka lat temu Łukasz Krupiński. Polak porzucił więc plany hodowli bydła mlecznego i sprowadził nad Pilawę włochate potwory – pochodzące ze Szkocji krowy Highland Cattle. Mięso pochodzące z tej starej szkockiej rasy jest bardzo ceniona przez restauratorów, w knajpach ceny za stek dochodzą do 120 zł, a na Wyspach rozsmakowana w nim jest rodzina królewska.
Pierwsze Highland Cattle (Szkocka Rasa Wyżynna) Łukasz Krupiński przywiózł z Niemiec nad Pilicę trzy lata temu. Te sympatyczne włochate krowy są uważane za najstarszą znaną rasę mięsną. Archeolodzy szacują, że pojawiła się już w VI wieku naszej ery.
Szkockie krowy radzą sobie w każdych warunkach. Do życia wystarczy im naturalne pastwisko. – Łąka, „pastuch”, dostęp do wody, trochę zadrzewienia – nic szczególnego – opowiada nam Krupiński. Zwierzęta radzą sobie nawet na terenach rolniczo zdegradowanych i nie straszne im żadne temperatury.
– Mieliśmy wycielenia nawet w trakcie zimy, gdy temperatura spadała do 30 stopni na minusie.. Strasznie się bałem, ale te cielaki już po dwóch dniach się czuły się bardzo dobrze – zauważa hodowca.
Hodowla Krupińskiego nie jest jedyną założona na terenie Polski. Handluje nim np. Polski Beef Ekologiczny, który w okolicach Koszęcina w województwie śląskim ma około 300 sztuk. 75 proc. sprzedaży idzie jednak na eksport. Eksperci twierdzą, że nasi rodacy rzadko się na wołowinę decydują, statystyczny Kowalski zjada ją w ilości 2 kg rocznie.
W rozmowie z „Rzeczpospolitą” Grzegorz Rykaczewski, analityk sektora rolniczego z banku BZ WBK opowiadał, że jest to spowodowane m.in. niską jakością polskiej wołowiny, która często pochodzi z bydła mlecznego. Dlatego Krupiński postawił na jakość.
– Niedawno skończyłem studia rolnicze w Warszawie. Od dawna myślałem o hodowli produktu ekologicznego o wysokiej jakości. Sądziłem że będzie na nie zapotrzebowanie. I nie myliłem się – opowiada.
Przedsiębiorca zauważa, że choć hodowla dopiero się rozkręca (na 50 hektarach mężczyzna ma już około 70 sztuk), to ze zbytem nie ma najmniejszego problemu. Jego mięso trafia przede wszystkim do specjalistycznych sklepów w stolicy, gdzie zawisa obok. np. słynnej wołowiny Kobe, ląduje również na stołach klientów w luksusowych restauracjach. Zapytania przychodzą z restauracji zlokalizowanych w Krakowie czy Zakopanem. Za taki stek przyjdzie nam tam zapłacić około 120 złotych. Choć w skupie ceny są oczywiście zdecydowanie niższe.
– Jeśli ktoś kupuje ćwiartkę, czyli 60 kg, to sprzedaję po 30 zł za kilogram – mówi przedsiębiorca.
Ale to nie wszystko. Hodowca przyznaje, że od czasu do czasu pomaga mu również przypadek. – Pilicą organizowanych jest wiele spływów kajakowych. Często zdarza się, że ludzie zainteresowani hodowlą przychodzą i dopytują. Widząc warunki w jakich są hodowane nawet nie pytają o cenę, od razu biorą po 5-10 kg – opowiada.
Z tego względu konkurencji na krajowym rynku zupełnie się nie obawia. – To nie ferma kurcząt, nie da się ich „nahodować” w tysiącach sztuk. A popyt na dobrą wołowinę jest na tyle duży, że jestem w stanie sprzedać każde ilości – chwali się.
Dlaczego mięso szkockich krów jest jednak tak cenione? – Mięso tej rasy uchodzi za królewskie. Pachnie sianem i ziołami, czyli tym, co krowa je na pastwisku – zauważa Krupiński.
Dodaje również, że wołowina z Highlands Cattle jest bardzo chuda. – Zwierzęta mają zazwyczaj pod skórą warstwę tłuszczu na całej półtuszy. Tutaj ze względu na grubą okrywę włosową – naturalną barierę termoizolacyjną, pod skórą nie odkłada się tłuszcz – tłumaczy.
I zachwala, że wołowinę ekologiczną zalecają lekarze w trakcie kuracji po chemioterapii. – Jest też bardzo dobra na jelita – podkreśla.
Z tego względu szkockie krowy stanowią jeden z przysmaków brytyjskiej rodziny królewskiej, która od 1953 roku ma własną hodowlę. Stado, które wypasane jest przy zamku Balmoral, czyli letniej rezydencji Windsorów liczy obecnie około 30 sztuk.