Dominika Łapciew i Martyna Pawluczuk to dwie Polki, które wyspecjalizowały się w robieniu piwa dla kobiet. Ich browar Hoplala zasłynął już w branży odważnymi, kojarzącymi się z feminizmem hasłami i wdarł się przebojem do sklepów we wszystkich największych miastach w Polsce.
Martyna Pawluczuk jest piwowarem z zamiłowania. Bakcyla złapała w trakcie studiów na technologii żywności. Dominika Łapciew była w tym czasie na magisterce w Barcelonie. – W moim środowisku było dużo osób interesujących się browarami – opowiada. Gdy wróciła do Polski, obie panie postanowiły spełnić swoje wielkie marzenie – stworzyć własną markę piwa.
– Kochamy piwo, jesteśmy jego wielkimi fankami. Mówi się, że to mało kobiecy produkt, ale można to zmienić. W świecie piwowarstwa mówi się, że piwo nie ma płci. Jesteśmy tego samego zdania. Naszym zadaniem jest trafić w gust kobiet, które trochę bardziej koncentrują się na tym jak wygląda produkt, na jego aromatyczności – podkreślają właścicielki.
Jak odnaleźć się wśród 1,5 tys. piw?
Ze swoim biznesem Polki wystartowały w grudniu 2016 roku. Moment dobry i zły jednocześnie. Z jednej strony piwa kraftowe mają się nad Wisłą dobrze, jak jeszcze nigdy w historii. Według szacunków Polskiego Stowarzyszenia Piwowarów Domowych co 50. piwo kupowane w Polsce jest dziełem małych, lokalnych browarów. Z drugiej strony – te wypuszczają co roku ogromną ilość nowych produktów. Tylko w ubiegłym roku zalały rynek 1,5 tys. nowych wyrobów. – W ciągu ostatnich lat widać, że Polacy coraz bardziej dbają o jakość tego, co jedzą i piją. Zamiast czteropaku „Harnasia” wolą kupić jedno, bardziej jakościowe piwo – opowiada Łapciew.
Półki w polskich pubach uginają się więc od butelek opatrzonych pstrokatymi etykietami i wymyślnymi nazwami piw. Jak się wyróżnić na ich tle? Łapciew i Pawluczuk postawiły przede wszystkim na specjalizację. – Na rynku jest mnóstwo piw kraftowych. Przeciętny mężczyzna i tak ma ogromny wybór, a kobieta nie do końca – opowiada pani Dominika.
I przekonuje, że pożądany skutek przyniosło postawienie na wyraziste nazwy. W ten sposób w polskich sklepach i pubach pojawiła się „Piękna, mądra, zdolna” (Pale Ale), „Niezła Sztuka” (American Saison), albo „Wolna czy zajęta” (Grapefriut IPA). No i oczywiście „Czarny protest”, który nazwą nawiązuje do słynnego masowego protestu kobiet, który zmusił rząd do wycofania się z ustawy zaostrzającej prawo aborcyjne.
– Nad tym ostatnim było mnóstwo dyskusji. Ryzykowałyśmy bardzo dużo. Uznałyśmy jednak, że jest to ważny dla nas osobiście temat społeczny, dlatego się na nią zdecydowałyśmy – podkreśla Łapciew.
Sama nazwa to jednak nie wszystko. Poruszając się w ramach walki o prawa kobiet, 5 proc. zysku ze sprzedaży Hoplala przeznacza na wspieranie działalności kulturalnej. – Chcemy włączyć się w działalność pro-kobiecą. Dajemy pieniądze na wernisaże (a w przyszłości mamy zamiar organizować własne), wsparłyśmy również jedno przedstawienie teatralne – mówi właścicielka browaru.
„8-10 zł? To ryzyko, które można podjąć”
Drugim wyróżnikiem na który postawiło Hoplala stały się etykiety. – Opakowania kraftowe są bardzo podobne. Krzykliwe i głośne. Chciałyśmy żeby nasze były bardziej subtelne, kobiece – podkreśla Łapciew. I postawiła na zaprojektowany przez siebie, dość minimalistyczny design.
Polka przekonuje jednocześnie, że w dość zmaskulinizowanej branży jaką jest browarnictwo, świetnie się odnalazła. – Jest trochę uśmiechu na twarzy, kiedy mówimy, że to my je warzymy, ale to produkt z gatunku tych, których jakość broni się sama. Piwo kosztuje 8-10 zł. To ryzyko, które można podjąć – śmieje się. I opowiada, że początki wbrew pozorom nie były takie ciężkie, bo „premiery i ciekawostki dobrze się sprzedają”.
W rozwoju biznesu pomogło dodatkowo to, że Polki wspierają dystrybutorów (czyli hurtownie) jeżdżąc z ich przedstawicielami od punktu do punktu i opowiadając o swoim pomyśle .
Ile kosztuje inwestycja w browar kontaktowy? – Powiedzmy, że nie trzeba na to brać kredytu. Było nas na to stać w wieku 27 lat, po dwóch latach pracy w korporacji. Pierwsza partia była bardzo mała. Uznałyśmy, że w najgorszym wypadku będzie przez najbliższy rok pić je same – wspomina pani Dominika. Takiej konieczności na szczęście nie było.
Dzisiaj Hoplala warzy swój browar pod Grójcem – godzinę drogi od Warszawy. I to właśnie stolica może robić za matecznik browaru. Na terenie Warszawy możemy go znaleźć już w kilkudziesięciu placówkach, ale bez większego problemu można je również dostać m.in w Poznaniu, Wrocławiu, Krakowie czy Trójmieście.
Co dalej? Po początkowym sukcesie podwarszawski browar zamierza skupić się na budowaniu marki. – Etap zwiększania produkcji jest już częściowo za nami. Teraz trzeba zadbać o rozpoznawalność – puentuje przedsiębiorczyni.