Sieć stacji benzynowych o swojsko-obcej nazwie MOYA to nowa gwiazda na polskim rynku paliwowym. Tylko w tym roku wzbogaciła się o 21 placówek i w zawrotnym tempie goni takich tuzów jak Lotos czy BP. – To pewien fenomen prywatnej przedsiębiorczości pod kątem szybkości wzrostu – komentuje Andrzej Szczęśniak, ekspert ds. rynku paliw.
Historia sieci MOYA sięga zaledwie kilku lat wstecz – została założona w 2009 roku. Dużo dłuższe dzieje wiążą się z firmą-matką, która stoi za jej ostatnimi sukcesami. To istniejący od 1992 roku Anwim - jedna z największych niezależnych firm sektora paliwowego w Polsce. Powód tego kroku? Dość oczywisty. Przedsiębiorstwo sprzedaje i dostarcza paliwa na stacje i nie chciało być uzależnione od kaprysów indywidualnych właścicieli stacji benzynowych. Jeżeli zbudujemy własną sieć, problem będziemy mieli z głowy – pomyśleli w Anwimie. I jak zaplanowali, tak zrobili. Stworzyli sobie własny rynek odbioru.
– Od siedmiu lat budujemy stabilną i w 100 proc. polską sieć stacji paliw, która stała się priorytetem w rozwoju dla spółki wywodzącej się z hurtowej sprzedaży paliw – opowiada nam Filip Puchalski, dyrektor ds. Operacyjnych MOYA.
W jaki sposób zbudować taką sieć? Kupno gruntów, uzyskiwanie pozwoleń na budowę i sama budowa to bardzo kosztowne i czasochłonne przedsięwzięcie. Anwim zdecydował się więc ruszyć do prywatnych właścicieli i zaczął ich przekonywać, że pod marką MOYA będzie im zdecydowanie lepiej.
W jaki sposób? Puchalski podkreśla przede wszystkim elastyczne podejście jakie MOYA stosuje w kontaktach z właścicielami stacji. Stawiamy się na tej samej pozycji. Nasi pracownicy pracują z franczyzobiorcami na bieżąco – można do nich zadzwonić w każdej chwili i - mówiąc kolokwialnie - wyżalić się. Na stacjach koncernowych takiego podejścia nie ma. Takie głosy dostajemy od partnerów, którzy zrzucają barwy naszej konkurencji i przystępują do sieci MOYA – zauważa Puchalski.
Dyrektor sieci MOYA zauważa również, że jego firma zapewnia atrakcyjne ceny zakupu paliw. Te, jak na hurtownika przystało, są bowiem znacznie niższe niż gdyby franczyzobiorcy chcieli zaopatrywać się indywidualnie. Zaoferować im może zresztą znacznie więcej – w 2013 roku sieć wprowadziła bowiem do sprzedaży autorskie paliwo – olej napędowy ON MOYA Power, który powstał przy współpracy z Instytutem Nafty i Gazu z Krakowa. Przedstawiciele instytutu zdradzili, że stworzony przez nich produkt premium został zaprojektowany z myślą o silnikach nowej generacji.
Puchalski podkreśla ponadto, że MOYA proponuje franczyzobiorcom specjalnie skonstruowane umowy, w których liczba potencjalnych kar finansowych jest mocno ograniczona. – Dzięki temu faktura, którą partner płaci za obecność sieci, nie opiewa na kilka albo kilkanaście tysięcy złotych. A w innych sieciach to się zdarza – opowiada.
Dzięki takiej polityce polska sieć rośnie jak na drożdżach. Startując od zera, po ośmiu latach działalności rozbudowała się do 152 placówek. Czy to dużo? Żeby lepiej zobrazować skalę działania napiszmy, że to trzeci wynik wśród polskich sieci i 6. w całej Polsce. Grupa Lotos ma np. 485 stacji, nieco większą liczbą może się pochwalić BP (522). Bezsprzecznym liderem w tym zestawieniu pozostaje oczywiście PKN Orlen, na którym możemy zatankować w ponad 1700 miejscach w kraju.
– Nasza sieć rozwija się w dużej mierze poprzez polecenia. To hermetyczna branża, ludzie w środowisku świetnie się znają i nawzajem sobie ufają. To bardzo pomaga nam zdobywać nowe stacje. – podkreśla Puchalski. A o tym jakie to stacje decyduje przede wszystkim wolumen sprzedażowy. - Jest w dużej mierze związane z lokalizacją. W pierwszym rzędzie zgłaszamy się do stacji, w które nie obawiamy się zainwestować kwot rzędu 250-400 tys. złotych w ciągu 5 lat – mówi dyrektor Moyi.
Od kilku lat MOYA przestałą jednak bazować wyłącznie na przejęciach. Firma nie chciała bowiem ograniczać się do stacji umiejscowionych przy drogach tranzytowych. Zamarzyły jej się wielkie aglomeracje, które mogłyby podnieść rozpoznawalność marki. Dlatego zaczęła budować sama. Dzisiaj takich obiektów ma już 26. Tzw. „flagowiec” pojawił się pod koniec kwietnia w Warszawie przy ulicy Ordona, tuż przy Al. Prymasa Tysiąclecia, czyli jednej ze stołecznych arterii.
– To nasza stacja pokazowa z najbardziej rozwiniętym bistro w całej sieci. Możemy na niej dostać np. pizzę, którą pracownicy wypiekają na miejscu i którą można wcześniej zamówić przez telefon – opowiada dyrektor MOYA.
Przedstawiciele sieci zapowiadają jednak, że nie zamierzają zwalniać tempa. - W 2019 roku zamierzamy mieć już 250 obiektów, w tym 50 własnych. Plan postawiony przez zarząd jest bardzo ambitny, ale realny. MOYA to na ten moment nasze "oczko w głowie" – puentuje Puchalski.
Andrzej Szczęśniak, ekspert ds. rynku paliw: To pewien fenomen prywatnej przedsiębiorczości pod kątem szybkości wzrostu i standardów, które są bardzo wysokie. Stosują metody marketingowe charakterystyczne dla dużych firm. Potrafią się uczyć i naśladować praktyki dużych koncernów. W ten sposób zbudowali jedyną realną, prywatną sieć stacji paliw w Polsce, bo reszta tego typu firm to raczej spółdzielnie. Barierą wzrostu może się jednak okazać potrzeba dużych nadkładów kapitałowych. Narzekają na to nawet firmy typu Orlen. Detal to konkurencyjny rynek - zwroty i marże nie są tak wysokie jak np. przy przerobie ropy.