Bogdan Tyskyy przyjechał do Polski 4 lata temu. Razem ze swoim dzisiejszym współpracownikiem Tarasem Gopko porzucili pracę w korporacjach i zaczęli rozkręcać Framewhere – startu-up łączący fotografów z klientami. W rozmowie z INN:Poland przedsiębiorca opowiada o wadach i zaletach rozkręcania biznesu nad Wisłą.
Przyjechałeś do Polski z Ukrainy z biegłą znajomością angielskiego, ale szczątkową polskiego. To utrudniało nawiązywanie kontaktów dla Framewhere?
Zdecydowanie. Na co dzień mój kontakt polegał na rozmowach z potencjalnymi klientami i urzędnikami. I z jednymi i z drugimi był problem. Kiedy szukałem informacji zwrotnych od fotografów, którzy są naszą grupą docelową, okazywało się, że większość z nich nie mówi po angielsku.
Czyli z biznesu nici?
Musiałem sobie jakoś radzić. Przy pomocy znajomych tworzyłem rozbudowane skrypty w Excelu z gotowymi pytaniami i odpowiedziami. Kombinowałem też z translatorem Google. Ostatecznie stanęło jednak na tym, że wziąłem się za naukę waszego języka. Po angielsku można się dogadać głównie w środowisku start-upowym i z fotografami z wyższej półki. Jeżeli ktoś bierze 1000 zł za godzinę pracy, to ma świadomość, że bez obcych języków w dzisiejszym świecie ani rusz.
Narzekałeś też na opieszałość Polaków.
Tak, to co zadziwiło w Polakach to zwlekanie z odpisywaniem na maile. Przed chwilą robiliśmy druk roll-upu. Na stronie informacja – realizujemy w 24 godziny. Czekaliśmy na niego dwa tygodnie. A ja chciałbym się skupić na biznesie. Na samego maila z odpowiedzią czekam 2-3 dni. W tym czasie nawet nie wiem co się dzieje. Na Wall Street mówi się, że jak poczekasz 5 minut to stracisz wszystko. Część osób powinna to sobie wziąć do serca.
Inną kwestią są przelewy bankowe. To, że są często są realizowane dopiero na drugi dzień to żadna tragedia, ale czy to naprawdę musi tyle trwać? Na Ukrainie wyciągam komórkę, wklepuję kwotę i numer konta, a pieniądze po 5 minutach są już zaksięgowane u mojego kontrahenta.
A polskie urzędy?
Tu mam mieszane uczucia. Odniosłem wrażenie, że urzędnicy są bardziej zainteresowani samymi pracownikami niż rozwojem biznesu. Polska niby obiera kierunek obliczony na rozwój start-upów, a w urzędach wszyscy obsesyjnie skupiają się na umowach. A dla start-upu ta cała dokumentacja, chociaż to oczywiście podstawa, jest kwestią drugorzędną. Skupiamy się na pomyśle, analizie rynku, rozwoju produktu.
Biurokracja jest więc u was rozbudowana, ale jednak dużo bardziej przejrzysta niż na Ukrainie. Dostajemy listę dokumentów, wiemy do kogo mamy się zgłosić. U nas przychodzisz do jednej instancji i od razu jesteś przekierowywany do następnej. I dopóki nie przyjdziesz z kasą w kopercie i ktoś nie zaprowadzi cie do kierownika, to nic nie załatwisz.
Ale mimo tych wad swój start-up rozkręcasz jednak nad Wisłą.
Tak, bo Polska to jednak dobre miejsce na rozkręcenie swojego biznesu. Mam tutaj dostęp do unijnego finansowania, a jeżeli masz dobry pomysł to znalezienie inwestora nie stanowi dużego problemu. To duży kontrast w porównaniu z tym, co dzieje się na Ukrainie, gdzie jeden procent najbogatszych trzyma 99 proc. kapitału. W dodatku nasi biznesmeni skupieni są głównie na metalurgii i energetyce. Nie rozglądają się finansowaniem start-upów. Znalezienie anioła biznesu, który wyłoży 100 tys. złotych graniczy z cudem. A koszty domen internetowych itd. są takie same jak w Polsce.
Są jeszcze inne plusy?
Zdecydowanie podejście Polaków. W Krakowie organizowanych jest mnóstwo spotkań, na których można robić networking i dostać informację zwrotną na temat swojego produktu. Cenne są też hackhatony, gdzie bez problemu poznasz koderów i marketingowców, czyli ludzi potrzebnych do rozwijania biznesu. Na Ukrainie wszystko działa na zasadzie polecenia. Ludzi trzeba szukać na własną rękę. Tu wszystko podane jest na tacy. Dzisiaj poznałem np. tyle osób, że przez pół dnia robiłem follow-upy.
A te kontakt są Ci niezbędne bo...?
Razem z Tarasem rozkręcamy Framewhere, platformę, która łączy fotografów z klientami. Serwis oferuje klientom możliwość komunikowania się z fotografami online, szybkiej analizy ich portfolio i w końcu, co najważniejsze, otrzymania gotowych materiałów poprzez nasz transfer danych. Chodzi nam o to, by nie trzeba było szukać profesjonalistów przez strony, które tylko zawierają informacje kontaktowe w postaci linków do Instagrama czy Facebooka.
I na jakim jesteście etapie?
Dzisiaj mamy już sprawnie funkcjonujący serwis z bazą fotografów oraz możliwością zrealizowania zamówienia od A do Z. Pieniądze na rozwój zdobyliśmy od prywatnego inwestora. Być może pomaga nam to, że działamy w modelu SaaS, który z punktu widzenia inwestorów jest bardzo atrakcyjny.
A co dalej?
No jak to co, chcemy być najlepsi (śmiech). Do końca 2017 zamierzamy zostać liderami na rynku usług fotograficznych i wideograficznych w Polsce, a w 2018 wejść na rynek europejski.