I to rzeź dosłowną. W ostatni długi weekend 31 osób zginęło, a 610 zostało rannych w 468 wypadkach. O wykryciu 1500 pijanych ludzi za kółkiem nie ma co wspominać. A dlaczego? Także dlatego, że polscy kierowcy są wodzeni na pokuszenie przez nowoczesne technologie. Mam GPS-a, mogę przestać myśleć, zdają się myśleć.
W ostatni weekend postanowiłem porzucić dotychczasowe nawyki i wyłączyłem nawigację, Google Maps i Yanosika. Pilnowanie trasy powierzyłem mojej drugiej połówce, dzierżącej w dłoni kartkę z rozpiską. Nawet nie przypuszczałem, że pół Polski można przejechac tak przyjemnie, wygodnie i bez stresu. Dwa tygodnie wcześniej pokonaliśmy podobny odcinek o godzinę dłużej, co chwila hamując, przyspieszając, czekając w korkach i mijając kilka rozbitych aut. Teraz porzuciliśmy większość zdobyczy technologii, wybraliśmy drogi lokalne i ani razu nie trafiliśmy na korek. Ci, którzy jechali "tak, jak zwykle" utknęli w wielokilometrowych zatorach.
Pamiętam, jak niedawno Włodzimierz Zientarski, w zasadzie nestor (mam nadzieję, że się nie obrazi) polskich dziennikarzy motoryzacyjnych, wspominał jak w latach 70. jeździł z rodziną maluchem na Hel. Twierdzi, że podróż zajmowała mu 6 godzin, czyli w zasadzie tyle samo, ile teraz. Pan Włodek jest niezłym gawędziarzem, ale ma absolutną rację.
Już nie jeździmy małymi fiatami, autami o mocy 24 koni mechanicznych, rozpędzającymi się do setki w 46,6 sekundy (serio, to dane fabryczne). Na dodatek mamy do dyspozycji wszelkie zdobycze technologii, które na polskich drogach przydają się jak krowie pierścionek. W ostatnich latach miałem okazję po kilka razy do roku jeździć latem nad morze. I dobrze wiem, że Google Maps, Yanosik i wszelkiej maści nawigacje można traktować jedynie i najwyżej jako źródło pewnego rodzaju wskazówek podczas jazdy, nigdy jako wyrocznię – a tak czynią tysiące kierowców, którzy lądują później w kilkunastokilometrowych korkach. Albo w przydrożnych rowach, o ile skończy się mało tragicznie.
Google Maps jest potwornie irytujące. Zaplanowanie trasy z Ustki do Warszawy przypomina zabawę z kotem. Kładziesz mu ołówek na blacie biurka, on go zrzuca – i tak w kółko. Mapy Google’a za każdym razem upierają się, żeby jechać albo autostradą A1, albo krajową siódemką. Aha. Tylko, że ja wiem, że obie trasy będą zapchane do granic możliwości, że na 7-ce są remonty a na autostradzie z całą pewnością będzie jakiś wypadek i przynajmniej godzina stania.
Moja nawigacja również próbuje mnie zawrócić na autostradę, mimo, że z premedytacją się od niej oddalam. Między innymi dlatego, że w radio słyszę, że stoi na niej kilkunastokilometrowy korek.
Google Maps mają jedną przydatną funkcję – można sprawdzić ruch w czasie rzeczywistym i mniej więcej oszacować jakiej długości jest korek, do którego się zbliżamy.
Nasza rodzima aplikacja Yanosik co chwila próbuje mnie ostrzegać o wyimaginowanych zagrożeniach. No do diaska, pikanie co minutę czy dwie nie sprawi, że będę jechał bezpieczniej czy uważniej, będę za to coraz bardziej zirytowany. Idea jest fajna, ale praktyka może doprowadzić do szewskiej pasji.
Na dodatek wielu kierowców jeździ po autostradach i ekspresówkach z niefrasobliwością przypominającą bandę przedszkolaków wypuszczonych na plac zabaw. Jeden skoczy na bańkę do piaskownicy, inny zjedzie ze zjeżdżalni uszkadzając sobie klejnoty, trzeci zje robaka a czwarty się obrazi. Na polskiej drodze jeden jedzie 200 km/h, inny 60 km/h, wszyscy co chwila hamują i przyspieszają, mniej więcej stałej prędkości nie utrzymuje prawie nikt. W efekcie wszyscy spotykają się w pierwszym napotkanym korku, oddaleni od siebie o odległość rzutu kamieniem. Kompletny bezsens.
Wiecie jak sobie z tym poradzić? Wygrzebać z szuflady atlas albo mapę drogową, naszkicować sobie mniej więcej najprostszą linię między dwoma punktami i rozrysować trasę po takich drogach, jakie nas interesują. Zajmie to z 15 minut, mniej, niż stanie w kolejce do kasy na stacji benzynowej.
A potem trzeba poprosić pasażera lub pasażerkę, by przypominał o tym, że w określonym miejscu trzeba skręcić. Osobiście wole słuchać mojej dziewczyny, niż urywanych komunikatów Krzysztofa Hołowczyca (nic osobistego, panie Krzysztofie, i tak jestem pańskim fanem).
W ten sposób przejedziecie w takim samym czasie, jak przecenianymi i drogimi autostradami, za to bez stresu, oglądając ładne widoki, bo – jak mawia pani premier Szydło – "Polska to piękny kraj".
Prawdopodobnie wychodząc z podobnego założenia, jej rząd obciął właśnie 1,3 mld złotych na budowę i utrzymanie dróg. W sumie po co ciągle łożyć na te autostrady, skoro co chwila się zatykają, prawda? Nie potrzeba nam więcej, skoro i tak tempo dojazdu w różne zakątki Poslki mamy takie samo, jak w latach 70.