Kiedy rządzącym zapaliła się czerwona lampka, było już zdecydowanie za późno. Plan wprowadzenia kaucji na plastikowe butelki i puszki jest nierealny. Ale może udać się coś innego, co pozwoli nam na uniknięcie kar ze strony europejskich instytucji.
Pamiętam, jak kilka lat temu byłem na spotkaniu prasowym w pewnej niemieckiej firmie. Jeden z polskich dziennikarzy zgniótł w ręku puszkę po coli i wyrzucił ją do kosza. Niemiecki menedżer nie przerywając prezentacji podszedł do kosza, wyciągnął puszkę, rozprostował ją i wrzucił do skrzynki przeznaczonej na puszki. Widząc nasze miny wyjaśnił, że puszka kosztuje 25 eurocentów i oni nie pozwalają sobie na taką rozrzutność.
Czy coś takiego jest możliwe w Polsce? Nie. Na razie nie. Ostatnio rząd zaczął zajmować się projektami dotyczącymi wprowadzenia w Polsce systemu kaucji za plastikowe i szklane butelki oraz puszki. I już wiadomo, że z tak szerokiego planu nic nie wyjdzie.
– Faktycznie było wiadomo, że rządzącym w końcu zapali się czerwona lampka. Sprawa gospodarki odpadami musi zostać szybko uregulowana, bo wymusza to na nas dyrektywa Unii Europejskiej – mówi w rozmowie z INN:Poland Jarosław Mielniczuk z firmy S-profit. To przedstawiciel jednego z europejskich liderów w zakresie gospodarowania odpadami przy pomocy automatów do odbierania zużytych opakowań.
Kaucji nie będzie
Ale jego zdaniem proponowany system opierający się na kaucji nie ma w Polsce najmniejszych szans powodzenia. Nasz kraj nie sprosta takiemu wyzwaniu. Sprawa tylko pozornie wydaje się prosta, ale wymaga bardzo dużych nakładów finansowych i czasu.
– Systemy zwrotne i depozytowe, czyli to, czym zajmuje się nasza firma, zostały wprowadzone w wielu europejskich krajach, ale wiele lat temu. Minister Ochrony Środowiska alarmuje, że Niemcy wydali na uruchomienie systemu kaucyjnego 780 mln euro. I faktycznie, takie są twarde dane, ale proszę zwrócić uwagę, że zajęło im to kilka lat. Na dodatek daleko nam do Niemiec i zasobów ich gospodarki, nie ma się co porównywać. Nawet biorąc pod uwagę, że sam kraj jest większy od Polski i ma więcej obywateli, to koszt takiego systemu były ogromny – mówi nam Jarosław Mielniczuk.
Państwo – a w szczególności samorządy – nie sprosta wymogom, które narzuca na nas Unia Europejska. I warto przypomnieć, że to nie jest spór o krzywiznę banana albo o to, czy ślimak jest rybą. Polacy opróżniają rocznie 110 tys. ton plastikowych butelek, które zaśmiecają kraj. W zależności od składu będą się rozkładać przez nawet tysiąc lat. Tymczasem umiemy odzyskiwać jedynie ok. 30 proc. tych odpadów, reszta – 70 proc. trafia na składowiska lub spalarni. I mimo tego, że butelki nie są toksyczne, to rozkładają się na miliony kawałków plastiku. Znajdują się one już nawet w mięsie ryb i zwierząt.
Bez państwa ani rusz
Nasz rozmówca zwraca uwagę, że system kaucyjny jest niemożliwy do zorganizowania bez ingerencji państwa i bardzo poważnych nakładów finansowych z budżetu.
– Dlaczego? Bo inwestycja sektora prywatnego w takie systemy jest kompletnie nieopłacalna. Z jednego podstawowego powodu – plastikowa butelka oddawana do automatu nie jest warta 25 eurocentów kaucji, jej rzeczywista wartość jest wielokrotnie niższa. W efekcie 80 procent pieniędzy, jakie pochłania system, musi dopłacać państwo – twierdzi Jarosław Mielniczuk.
De facto możemy więc zapomnieć o inwestowaniu państwa w te systemy, tym bardziej, że jest to proces długoterminowy. Według naszego rozmówcy samo jego wprowadzenia potrwałoby 2 lata, do tego dochodzi procedura przygotowawcza, która potrwa kilka miesięcy. Nie zapominajmy o konieczności zmiany przepisów i przegłosowania iluś ustaw.
Nie zapominajmy o jeszcze jednej bardzo ważnej rzeczy – do systemu kaucyjnego potrzebne byłyby tysiące automatów. Tymczasem w Polsce nie ma ani jednej firmy produkującej podobne urządzenia, które mogłyby przyjmować i rozliczać wrzucone puszki i butelki.
Wszystko to sprawia, że według najnowszych opinii specjalistów w Polsce po prostu nie uda się wprowadzić kaucji za plastikowe i aluminiowe opakowania.
W lojalności siła
Zdaniem Jarosława Mielniczuka da się za to wprowadzić inny system, który – przynajmniej w pierwszej fazie – spełniłby wymagania europejskiej dyrektywy a jednocześnie ograniczył ilość plastiku na wysypiskach. Mógłby być oparty na idei Smart RVM (Reverse Vending Machine) z programem lojalnościowym "Nagroda za Recykling", czyli automatu, który przyjmuje, segreguje i zgniata puszki i butelki a osobę oddającą nagradza specjalnymi „ekopunktami". Te zaś można wykorzystać w sieci partnerów współpracujących z systemem.
Z jednej strony mogą to być placówki handlowo-usługowe, oferujące zniżki, z drugiej zaś instytucje samorządowe. Mogłyby wymieniać punkty na obniżki cen za wywóz śmieci, biletów komunikacji miejskiej czy premiować dostępem do miejskich basenów czy innych ośrodków.
– W takiej formie recykling odpadów byłby korzystny dla każdej strony. Obywatel miałby zniżki i gwarancję, że jego odpady zostały poddane recyklingowi a nie zalegają na wysypisku. Polska wypełniłaby dyrektywy UE i pozbyła się problemu śmieci – twierdzi Jarosław Mielniczuk.
Dodaje, że pilotażowy system stworzony przez jego hiszpańską firmę-matkę sprawdza się już w Hiszpanii i Ameryce Południowej. 300 automatów zbiera rocznie 19 tys. ton odpadów. Czy coś podobnego zadziałałoby w Polsce?
Zdaniem Jarosława Mielniczuka tego typu system wspomagający (bo nie obejmuje wszystkich rodzajów odpadów) dałoby się wprowadzić w Polsce w ciągu zaledwie 2-3 miesięcy, są na to środki finansowe przyznane Polsce przez UE na lata 2014-2020 r.
– Jesteśmy przekonani, że innej formy zbierania tego typu odpadów w Polsce nie da się w tak krótkim czasie w Polsce wprowadzić. A inaczej po prostu nie dogonimy wytycznych dyrektywy unijnej i będziemy musieli płacić kary – twierdzi.
Jak dodaje nasz rozmówca, w tej chwili w Polsce działają jedynie dwie firmy oferujące automaty do segregowania odpadów – należąca do jego spółki-matki R3think BCN oraz światowy potentat, norweska Tomra. Po odrzuceniu systemu kaucyjnego jako zbyt drogiego, wszystkie podmioty mające w ofercie automaty typu reverse vending machine musiałyby nawiązać ścisłą współpracę. Do niej włączyłyby się też władze samorządowe oraz branża handlowa.
Mielniczuk podkreśla, że do takiego systemu musiałyby zostać zaproszone bardzo różne podmioty, ściśle ze sobą współpracujące. Jest oczywiste, że S-profit – gdyby został zaproszony do jego współtworzenia – byłby jednym z wielu. Ale jego zdaniem w tej chwili nie ma innej drogi.